środa, 18 września 2013

KAROL W AZJI - CAMERON HIGHLANDS - NAJCHŁODNIEJ, WIĘC Z FILIŻANKĄ HERBATY



Cameron highlands to region Malezji, gdzie uciekają Kualalumpurczycy ( oczywiście nie tylko) od zgiełku, wielkiego miasta i temperatury. Miejsce położone jest na wysokości circa 2000 metrów a dzięki temu temperatury panujące tam są około 10-15 stopni niższe niż na poziomie morza. Wieczorem to nawet zmarznąć można. Powietrze jest czyste i świeże a śpi się tam jak dziecko. Znaczy jak ja.

Rodzice i Maja zapakowali nas do małego busika z szalonym kierowcą po prawej stronie i już o 8 rano mknęliśmy z GEORGETOWN na południe, przez kręte drogi, o wąskości przełyku węża. Pan kierowca, jak już wspomniałem, był z prawdopodobnie z rodziny Kubiców, stąd kiszki wszystkich pasażerów były poskręcane nie miej niż droga, którą przyszło nam jechać. Mama i tata wzięli sobie po gumie do żucia, która miała zapobiec wyrzutom górną częścią układu pokarmowego, ale zapomnieli o mnie. Lub uznali, że jestem na tyle twardy, że dam radę. No więc - nie dałem. Po kilku dość, moim zdaniem, klarownych sygnałach, że robi mi się gorzej ( mówiłem ' boli brzuszek ' i ' boli pępek ') musiałem niestety umaić taty bluzkę zjedzonym przed chwilą i dopisanym do listy prezencików od nieznajomych, kawałkiem batonika oraz jogurtem, który już wcześniej został delikatnie przez mój mały żołądek nadtrawiony. Były trzy fale ( przepowiadajaca, główna i wtórna), wszystkie dzielny mój tata wziął na siebie, zamortyzował i złego słowa nie powiedział. Przytulił tylko do suchego miejsca i powiedział, że to nic takiego i że zaraz będziemy na miejscu. Sam był trochę zielony, ale nie otrzymałem riposty z treści żołądkowych na czapkę, czyli tata wytrzymał.

Popołudnie mieliśmy zaplanowane na zwiedzanie czterech miejsc. Z czego dwa były dość nudne, a dwa warte odwiedzenia. Te nudne to farma pszczół ( nasz sąsiad na działce ma ładniejsze ule i pszczoły znam z autopsji - dziabnięcie w stopę ) oraz ogród różany ( ciocia Ula na dole w klatce prowadzi kwiaciarnie - jestem u niej codziennie ). Była jeszce farma truskawek, ale ja nie lubię truskawek. W domu z resztą było ich w tym roku pełno.

Podobało mi się za to miejsce w którym latały motyle o wielkości dłoni oraz plantacja herbaty.

Nigdy wcześniej nie widziałem takich dużych motyli, a szczególnie tak ładnych i kolorowych. W książeczce o larwie, która zjada całą masę różnych smakołyków stało co prawda o tym, że z brzydkiego kokona wychodzi po kilku dniach motyl, ale myślałem że to bajka. A tu się okazuje, że takie wielkie kolorowe skrzydlate zwierzaki naprawdę istnieją. Mam w takim razie zacząć sobie układać w głowie to, że wilk rzeczywiście zjadł Czerownego Kapturka? W co tu teraz wierzyć?

Motylek usiadł mi na ręku i nie chciał odlecieć.
- dzień dobry motylku - powiedziałem po cichu. Miał takie delikatne skrzydełka, że głośne krzyczenie mogłoby je uszkodzić.
- ( tu powinien się znaleźć znak cichajnika - czyli odwrotności wykrzyknika - wymyśliłem go aby nadać zdaniu takiej ekspresji, jaką mają słowa wypowiadane tak, że nikt ich nie słyszy)
- Wiem, wiem motylku. Nie możesz mówić, bo nie umiesz po Polsku. Nie przejmuj się, leć sobie spokojnie i usiądź na kwiatku.

Motylek posłuchał i poleciał zająć bardzo ładny czerwony płatek. Motylki tego rodzaju żyją maksymalnie 30 dni, więc wyobrażam sobie, że nie mógł spędzić ze mną za wiele czasu. To tak jakbym przystanął na szlaku wycieczkowym w górach na zupę i pozostał tam dwa miesiące.

Zadałem sobie pytanie, czy chciałbym być motylkiem. Owszem jest piękny i ma ogromne skrzydła, owszem umie latać. Ale chyba 30 dni to dla mnie za krótko. Skoro potrafię spać 12 godzin ciągiem, to za każdym razem jakbym szedł spać budziłbym się 2-3% starszy. Nie zdążyłbym popełnić tych wszystkich błędów, które mam zamiar popełnić. Motylkiem więc zdecydowanie nie chciałbym być.

Wspomniałem w tytule o herbacie. Lubię herbatę ( mówię na nią Api. Kiedy tata wchodzi do domu a widzę, że jest zmęczony po całym dniu pracy wołam:
- Tata, Api?
- nie, dziękuję Karolku, już dziś piłem
- Tata, kawy?
- kawę też już piłem.
- Tata, piwo?
- Widzisz synku, kultura nakazuje przystać na trzecią propozycję. Odmówić to jak nie nakarmić strudzonego wędrowca. Niech będzie piwo więc. ) dlatego ucieszyła mnie perspektywa wizyty na plantacji. Co prawda padał deszcz, ale zobaczyliśmy ogrom uprawy i posmakowaliśmy naparu ze świeżych liści. Bardzo smaczne i aromatyczne.

Ciocia Maja, która jest specjalistką od herbaty ( wyglądało na to, że dużo wie bo opowiadała nam o produkcji i tworzeniu i o tym, że w Polsce pije się dużo herbaty [tak średnio 4-5 szklanek dziennie na głowę ]) powiedziała, że przy zrywaniu liści powinno się tylko 2 górne listki zabrać, a resztę pozostawić tak jak jest. Wtedy herbata jest najwyższej jakości. Chyba taką piliśmy, bo smakowała wyśmienicie. Poza tym dostałem kawałek tortu czekoladowego, a przy tym wszystko smakuje wyśmienicie.

O jedzeniu ryżu, zup i warzyw pisał teraz nie będę, bo nie różniło się to co nam serwowano zbyt wiele od tego co jadłem wcześniej. Powiem tylko, że znów się obiadłem jak pająk w oborze i że kluski są the best.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz