poniedziałek, 17 marca 2014

DLACZEGO MIŚ USZATEK SIĘ TAK ŁADNIE RUSZA


Ta niedziela była bardzo zabiegana, bo nie dość że wieczorem musiałem wylecieć z Warszawy i nie spóźnić się na samolot, to do tego wszystkiego Karol miał zły dzień.
Rano zrobił awanturę na temat czapki i że on nie będzie zakładał szalika i weźmie hulajnogę, mimo że pada deszcz. Wie doskonale, że płacz działa na mnie alergicznie i tą drogą nic nie uzyska, więc skończyło się na tym, iż wróciliśmy z pierwszego piętra klatki nie rozpocząwszy nawet spaceru i zaczęliśmy sprzątać mieszkanie.

Ponoszenie konsekwencji swoich czynów to ideologia, która bardzo pomaga w emocjonalnych sporach z dziećmi. Bo to nie kara. To po prostu następstwo tego, co dziecko zrobiło. Karol zrozumiał, czemu nie poszliśmy na spacer i nawet przeprosił, ale tak czy owak musiał pomóc mi sprzątać duży pokój.

W planach tego dnia mieliśmy wycieczkę do przemiłego miejsca, które zaprosiło nas na warsztaty dla dzieci. Staram się pokazywać Karolowi rzeczy, które mnie samego interesują, więc kiedy zobaczyłem temat spotkania, czyli animacje filmowe, powiedziałem Karolowi, iż spotkamy się z dziećmi i że dowiemy się, jak można spowodować, ażeby miś Uszatek chodził i mówił.

Miejsce, o którym wspomniałem to przesympatyczne centrum artystyczne Sztukarnia, na ul. Lewickiej 10 w Warszawie. Mama odwiozła nas samochodem, a Karol na tyle zachęcony był opowieścią o kontakcie z dziećmi, że spokojnie siedział w swoim foteliku i czekał, aż dojedziemy.

Weszliśmy najpierw na parter Sztukarni, gdzie znajduje sie przepysznie pachnąca kawiarnia. Aromat kawy nas zapewne zwabił. Okazało się, że warsztaty znajdują się na pierwszym piętrze, w pokoju do którego prowadziły klatkowe schody starej kamienicy, w której mieści się centrum artystyczne, sala była już wypełniona dziećmi, Karol nieśmiało wszedł do środka, ale stół z ciastkami i sokiem przekonał go zupełnie, że dobrze trafił.


Kiedy dzieci usiadły już na pufach na sali warsztatowej, a Pani Elwira Kańczugowska zaczęła opowiadać o różnych rodzajach animacji, Karol doszedł do wniosku, że to bardzo poważne tematy i zawołał mnie, abym usiadł obok niego.
Rzeczywiście teoria różnych technik animacyjnych, mimo iż bliska memu sercu dla dwu-i-półlatka mogła wydać się zbyt obfitą w treści techniczne, ale kiedy przyszło do pokazywania przykładów animacji plastelinowej, czy też kukiełkowiej, Karol rozpoznał idealnie swojego idola Misia Uszatka, króliczka i prosiaczka.


Pani Elwira wytłumaczyła jak to się dzieje, że miś Uszatek, który przecież jest kukiełką potrafi się ruszać i mówić. Dla Karola to wszystko było trudne, ale ja wychodzę z założenia, że nie wolno niedoceniać dzieci i że pokazywanie im rzeczy, które wydają się być ponad ich poziom ma sens, bo to zostaje w głowie. Tak czy owak.

Jak się dowiedzieliśmy, animowanie postaci takich jak wspomniany już miś Uszatek, to bardzo pracochłonna czynność. Żeby stworzyć minutę filmu potrzeba zrobić 1440 zdjęcia, niech każde z ustawień do zdjęcia trwa  20 sekund, wtedy mamy 28800 sekund ( co daje około 8 godzin) czyli jak dobrze pójdzie (a 20 sekund na zdjęcie to jest nic) podczas jednego dnia zdjęciowego można sfotografować 1 minutę filmu. Ktoś, kto się na tym zna, albo robi to na codzień powie oczywiście, że to absolutnie niewykonalne, ale chodzi mi o jakieś założenia. 1 minuta dziennie, to tempo ślimaka, który aktualnie się nigdzie nie spieszy. A ludzie cały czas robią firmy animowane i siedzą godzinami w studio poruszając o milimetr pacynki, żeby dziecko mogło obejrzeć wieczorynkę. Szacun dla tych ludzi, bo muszą być oazą cierpliwości.

Pani Elwira opowiedziała nam także i pokazała na ekranie, że studio Semafor wypuściło w zeszłym roku fantastycznie zanimowaną bajkę dla dzieci - o misiu Parauszku. Jakość tego animacji tego filmu powoduje mój jeszcze większy szacunek dla polskiej szkoły animacji ( Ci którzy widzieli Piotrusia i Wilka, albo któryś z filmów Bagińskiego wiedzą o czym mówię ) i chcę, żeby Karol oglądał takie bajki, w które ktoś naprawdę włożył wiele serca, a efekt pracy jest podszyty pasją do tego, co robi. Bo to widać. W estetyce szczegółów, doborze bohaterów oraz przesłania, jakie niesie za sobą opowiadanie. Nawet, a może właśnie dlatego, że jest przeznaczone ono dla dzieci.

Warsztaty skończyły się próbą nagrania własnej animacji, której aktorami były wszystkie dzieci, ale my niestety musieliśmy jechać na lotnisko, abym nie spóźnił się na samolot.

Może te warsztaty były za trudne dla Karola, ale dały mi do zrozumienia jedną rzecz. Robienie bajek to ciężka i żmudna praca. Jeżeli ktoś nie włoży w nią serca, efekt będzie taki, jak na masowych kanałach zapchanych słabymi kreskówkami, które wnoszą nie wiele, a tylko zabierają czas. Karol nie ogląda wiele bajek, ale te, które oglądamy, mają w sobie pierwiastek ciężkiej pracy nad tym, żeby było widać, iż włożono w nią bardzo dużo pasji.

Może kiedyś Karol, oglądając misia Uszatka, zauważy, że dzięki żmudnym 24 klatkom na sekundę, miś i jego koledzy tak ładnie się poruszają?  Że warto, zawsze, dbać o najmniejsze szczegóły? Mam taką nadzieję i polecam, jeżeli nie jesteście przeciwnikami bajek, oglądać z waszymi pociechami te, które naprawdę są dobre. A to widać na pierwszy rzut oka, nawet dla tych, których wiedza na temat animacji pokłatkowej to czarna magia.

Cieszymi się twarz i dusza, że odbywają się w mieście takie warsztaty, bo dzięki nim otwierają się nam klapki. Oby więcej takich warsztatów i otworzonych klapek.

Przydatne adresy

1. Sztukarnia - miejsce przyjazne dzieciom i sztuce www.sztukarnia.pl
2. Miś Parauszek - bajka warta polecenia ze względu na jakość animacji www.parauszek.com
3. Każda forma sztuki by istnieć musi mieć dobrych mecenasów - cieszę się, że cały czas są tacy, co o tym pamietają - www.katalogmarzen.pl









niedziela, 2 marca 2014

MAŁE FOBIE RODZICÓW

Każdy z rodziców ma jakieś takie małe wynaturzenie, które przejawia się tym, że czegoś nie powinno się robić jego dziecku. A to, że nie wolno dawać dziecku czekolady, a to że nie należy karmić białym pieczywem, a to że chłopcy nie powinni bawić się w wojnę, a to żeby dziewczynkom nie kupować różowych ubranek lub lalek barbie. Mimo, iż te wszystkie zakazy mogą brzmieć dziwnie, wychodzę z założenia, iż jeżeli zostały nałożone to jest jakiś większy plan, który uwzględnia ten element i w całości jakiegoś bardziej ogólnego projektu jest w tym wszystkim sens. Nawet jeżeli bardzo ukryty.

Jeżeli dziecko całe życie piło wodę i ktoś na siłę daje mu soczki, a rodzice tego nie chcą to zapewne krzywdy mu nie robią, tylko mają cel, by zbilansowana dieta miała tyle cukru ile dostarczają go świeże owoce. Jeżeli mycie ząbków jest dla dziecka codzienną męczarnią, to cukry zawarte w czekoladzie na pewno zmienią się w kwasy niszczące szkliwo w nocy. Osoby dbające o pochodzenie składników potraw lub brak zawartości glutaminianu sodu, kiedy widzą, że tuczony hormonami i podsypany wegetą kurczak ląduje przed dzieckiem mają prawo do protestu i zachowania swojego trybu karmienia.

Niestety takie odrębności i brak podążania ogólnie wytartą ścieżką często spotykają się z niezrozumieniem pobudek, a ponieważ elementy wydają się być abstrakcyjne, to często chce się udowodnić, iż złamanie zasad nie spowoduje u nikogo krzywdy. Dlatego potajemnie dzieci dostają a to cukierka, a to soczek z marchewki, która nawet nie leżała obok marchewki, a to lizaka po cichu, żeby nikt nie widział.

Uważam, że danie krówki-ciągutki dziecku nie jest aż tak złe samo w sobie, ale w momencie kiedy rodzice chcą kontrolować ten proces, ograniczać go i po swojemu prowadzić dziecko, fakt złamania zakazu staje się sprawą o znaczeniun większego kalibru. To jak powiedzenie rodzicom "wy tam macie te swoje dziwne zasady, a dzieci od lat jadły cukierki i jakoś żyją". Niczym się to nie różni od podjechania na stację benzynową i zatankowawszy do pełna powiedzieć panu w kasie:
- oj te wasze zasady. Jak raz nie zapłacę to przecież świat się nie skończy - i odjechać w radosnym przekonaniu, że udowodniło się światu, iż przez jedno złamanie zasady przecież gwiazdy na głowę nie spadną. A świat jest okrutny i takie złamanie kończy się szybką sprawą sądową i grzywną, jeżeli nie pracami społecznymi. Bo każdy czyn niesie za sobą konsekwencje.

Moja mama opowiadała mi niedawno, że kiedy byłem chłopcem w wieku już nie mlecznymi, ale jeszcze nie przedszkolnym, poszli z moim tatą na sylwestra. Mając te prawie trzy lata, wpisując się w pomysł moich rodziców, którzy chyba lubili Led Zepellin i Omegę, byłem posiadaczem dłuższych, lekko pokręconych włosów. Na zdjęciach, jak teraz je oglądam, wygląda to tak pociesznie, że nie dziwię się moim rodzicielom, czemu nie mieli ochoty mi ich podcinać. Poza tym, nie zależnie jaką mieli motywację, w tym wieku byłem jeszcze ich własnością w 100% i zdany na ich gest lub jego brak, wyglądałem tak jak sobie to wymyślili. Kiedy więc wrócili z imprezy i zobaczyli małego Huberta pozbawionego owłosienia na 2 cm od głowy doznali prawdziwego wstrząsu. Moja mama nie przytaczała dokładnych słów jakie padły podczas karczemnej awantury zaraz po wejściu, ale jestem pewny, że atmosfera nie zachęcała do wspólnej kolacji. Moja babcia, która była tym cyrulikiem, doszła do wniosku, że chłopcy powinni wyglądać jak chłopcy, a nie jak dziewczynki.

Zastanawiam się skąd myśl o tym, żeby mi obciąć włosy zaświtała w głowie mojej babci. Jeżeli miałem loki to zapewne nie dlatego, że moi rodzice o mnie nie dbali, tylko tak chcieli. Co chciała przez to powiedzieć? Bo gdyby chciała o tym porozmawiać, zapewne zapytałaby moich rodziców, czemu mam kudełki jak mały pudelek. Czy chciała wyrazić swoją dezaprobatę i nawet za cenę, jaką musiała zapłacić za ten czyn, nie mogła się powstrzymać i musiała zrobić, tak jakby ona chciała żeby było? Być może było też tak, że bardzo mocno była ze mną emocjonalnie związana, iż doszła do wniosku, że ona też może, tak jakby to było jej dziecko, całkowicie decydować o tym co można a czego nie, jak wypada a jak nie. Może jakieś niezrealizowane w procesie wychowania własnych dzieci demony powróciły i iluzorycznie dały zielone światło do naprawienia swoich błędów młodości? A może po prostu napatoczyły się jej nożyczki? Nie wiem. Ale wiem, że tego typu zachowania jak wchodzenie w rolę rodziców, na wszystkich opiekunów działają bardzo niekorzystnie. Jeżeli takie sytuacje się zdarzają, oznacza to, że gdzieś zatarła się granica pomiędzy myśleniem, że jest się rodzicem a rzeczywistym byciem rodzicem i należy światu przypomnieć, że zasady są po to, żeby ich nie łamać. Naprawdę.

Mając w głowie tę historię jestem bardzo przewrażliwiony na punkcie tych małych fobii jakie mają rodzice, bo one właśnie, nie zależnie od tego, czy traktuje się je jako pozytywne czy negatywne, tworzą szkielet autorskiego programu wychowania dziecka. Programu tworzonego na podstawie własnych doświadczeń i przekonań. Oraz gustów. A dyskusja o gustach, niestety czasem kończy się bardzo emocjonalnie. Podchodzę do tych fobii z wielkim szacunkiem i nie wchodzę z moimi fobiami na fobie innych rodziców. Bo sam wiem, jak reaguję kiedy ktoś chce zapukać w drzwi racjonalności moich.

I cudnie byłoby, gdy świat ułożony był tak, aby wszyscy mieli podobne podejście.



Źródło zdjęcia http://beautyisathingofthepast.blogspot.com/2010_07_01_archive.html