piątek, 25 maja 2012

CAŁY ROK W KRÓTKICH SŁOWACH.



Wiesz, kiedyś chciałem stworzyć w prezencie Mamy kalendarz ze zdjęciami z prywatnych zbiorów, ale zanim go zrobiłem (to znaczy zacząłem go robić, bo dotąd go jeszcze nie skończyłem) opisałem wszystkie miesiące w sposób, w jaki spontanicznie chciałbym je widzieć. Chciałbym je Tobie podarować, zaczynając od października, czyli miesiąca w którym pierwszy raz Ciebie zobaczyłem. Może kiedyś zobaczysz to w ten sam sposób?

Październik
Jesień wdziera się bezlitośnie pod płaszcze wilgotnym przeciągiem i stara się skryć na trawnikach opadające żółcią goryczy liście, pozostawiając bezbronnie nagie drzewa, których ramiona odarte z szumu w milczeniu czekają na okrycie się wodnym rękawem.

Listopad

Intensywny zapach herbaty z bergamotką w połączeniu z eterycznym miodem oraz pobudzającym imbirem kontrastuje z ferią odcieni szarości po drugiej stronie szyby. Krople odmierzają uciekające sekundy do czasu, kiedy grafitowość zacznie blaknąć i nabierze charakteru białości.

Grudzień

Puch ląduje miękko na Twoich włosach, zastanawiając się, czy czas między końcem spadania a topnieniem będzie wystarczająco długi, aby nacieszyć się swoją unikalnością, której nikt nie zauważa. Myślisz o prezentach, a ciepło zbliźającego się czasu rozgrzewa Cię od środka promieniując na ukryte w kieszeniach ręce.

Styczeń

Śnieg otula ciszę białym szalem. Z okna widzisz coraz mniej niebieskie, od wstającego słońca, niebo, wchodzisz w biel poranka i napełniasz płuca orzeźwiającym zapachem  mrozu.

Luty

Tęsknota za wiosną miesza się z radością odczuwania zimy, policzki cały czas pieką od krystalicznego powietrza, myśli wędrują tam, gdzie wyczuwa się deliktanie jodłową poświatę w nucie serca atmosfery otoczenia.


Marzec.

Ciepło przychodzi tak samo niespodziewanie, jak truchliwie chowa się w poszewce odchodzącej zimy. Możesz szerzej rozpostrzec ramiona, przyswoić więcej tlenu i pić nadchodzącą wiosnę duszkiem.

Kwiecień

Pierwszy ciepły dzień spędzasz na wilgotnej jeszcze od deszczu łące, słońce bawi się refleksami Twoich włosów, jakby miały naturę pryzmatu, czujesz promienie, które uwalniają Cię od tego, co tu i pokazują Ci to, co jest tam.

Maj

Pachnie ciepłym deszczem wysychającym na chodniku, po którym dzieci uciekły do domu, aby nie zmokły im pierwszy raz w tym roku założone krótkie spodenki. Na asfalcie pozostają mokre ślady małych butów prowadzące do klatki, w której maluchy skryły się przed burzą.

Czerwiec

Perspektywa wakacji jest złośliwie rozciągnięta w czasie. Zauważasz paradoksalną niebieskość wody w czajniku, niedorzeczną zieleń roślin doniczkowych i abstrakcyjną kremowość zawartości piaskownicy. Wszystko to przywołuje obrazy, za którymi tęsknota staje się coraz bardziej nie do zniesienia.

Lipiec.
Jesteś u siebie, czyli jedziesz w nieznane. Ludzie, zapachy, smaki, wrażenia, kolory, kontrasty, słowa, poranki, zmierzchy, uśmiechy i ścieżki, które nigdy się nie kończą.

Sierpień

Jeszcze nie chcesz wracać, jeszcze chcesz chłonąć to, co przepełniając ciało i uwalniając umysł daje Ci siłę, aby cały czas przyspieszać, nawet wtedy, kiedy droga staje się kręta i uporczywie zwiększa kąt nachylenia.

Wrzesień

Fragmenty wspomnień cały czas żyją w synapsach i aktywują dość niespodziewanie ośrodki odpowiedzialne za odczuwanie. Nagle słyszysz podźwięki ulicy, czujesz posmaki przypraw i widzisz poświatę miasta z okna lądującego samolotu. Spełnienie wysuszane jest kolejnym pragnieniem. 

czwartek, 24 maja 2012

KULINARIA II



To jest temat, które mnie fascynuje i mam nadzieję, że tak samo będzie z Tobą, jak dorośniesz na tyle, aby dany Ci do ręki nóż kuchenny naostrzony dopiero co nie posłużył do pozbawienia Zakładu Ubezpieczeń Społecznych dość dobrego i regularnego płatnika w postaci Twojego Taty. Odkryłem niedawno, że mając 7 miesięcy zaczynasz rozróżniać smaki na tyle, że możesz dać znać, iż coś Ci smakuje a coś nie.
Do myślenia zmusiło mnie pewne niedzielne popołudnie, kiedy to siedząc w domu doszliśmy we trójkę do wniosku, iż czas Ciebie nakarmić. Do tego celu otworzyłem bardzo drobno zmiażdżoną marchewkę w słoiczku, i tak jak mam w zwyczaju, sprawdziłem najpierw własnym językiem, czy aby nie jest za mdłe i doszedłem do wniosku, że gotowe dania dziecięce z grupy warzyw są tak bezpłciowe i nijakie, że nie zdziwiłbym się, gdybyś nie chciał tego tknąć. Naiwnie wierząc, iż mój syn zachowa się inaczej, niżby podpowiadała intuicja starego kuchennego wyjadacza (to naprawdę trafne określenie) podstawiłem Ci pierwszą łyżkę masy marchewkowej pod usta i zachęciłem szerokim „aaaaaa” do otwarcia jamochłonu i spróbowania przysmaku, rodem z krainy Amiszów. Pierwszą porcję zawsze jesz, żeby sprawdzić, czym chcą Cię napakować. W tym przypadku Twoja cierpliwość się skończyła po pierwszej łyżeczce, i nie chcąc robić awantury w sumie o taki drobiazg zacisnąłeś wargi i nie dałeś sobie wcisnąć ani jednej łyżki więcej. Trochę byłem w kropce, bo jeść trzeba, a ja ochoty na tartą marchewkę nie miałem. Uznałem, iż pokazanie Ci jak się je będzie miało zbawienny, w dodatku edukacyjny efekt i rzucisz się na jedzenie pouczony w ten sposób jak Pan Michał Wołodyjowski na małą grupkę Tatarów, którzy nagle pojawili się pod Chreptiowem.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy nie rzuciłeś się na karotkę w stanie płynnym, tylko na zachęcacz w postaci mojego prywatnego dania, którym była tradycyjna potrawa indyjska z kurczakiem, czyli Tikka Butter Masala. Na szczęście nie była ostra tak jak lubię, za to miała wyraźny, kwaśnawy smak (od pomidorów i jakiegoś rodzaju octu), pachniała kuchnią w Bangalore (to dzieki kminowi rzymskiemu oraz czarnuszce) i wyglądała trochę jak Twoje danie z marchewki. Oczy zrobiły Ci się wielkie i szaleńcze, ślinianki, jakby połączone magicznym kabelkiem z radarem wykrywającym ciekawe smaki, dały znać o sobie w postaci cienkiej strużki, która ukazała się w kąciku ust. Wyciągnąłeś swoje małe łapki w stronę moje łyżeczki i bezdźwięcznie powiedziałeś „podziel się Tato…”
Słaby jestem i ulegam, więc i Tobie synu uległem. Podałem byłem Ci do ust to, czego podawać nie powinienem byłem. Smakowało Ci pierwszo klaśnie, a że było tam dużo soli i innych rozwesela czy, zdecydowałem, że urozmaicę Cię Twój klasyczny słoiczek od lat 4 dwiema łyżkami sosu z okolic Taj Mahal i nie wiele myśląc zmieszałem dwa specjały ze sobą w proporcji 1 do 5 na korzyść pomarańczowego przysmaku przeciśniętego przez blender z wizerunkiem bobasa na opakowaniu. Taka mikstura pasowała Ci jak ulał (nomen omen – miało to miejsce zaraz po jedzeniu skutkując ubrudzeniem śliniaczka oraz obydwu nogawek świeżo wypranych spodni Taty). Niech mi teraz ktoś powie, że 7 miesięczne dzieci nie mają gustu smakowego. Niech ktoś zobaczy jak nasz syn reaguje na bezpłciową zupkę ze słoiczka a potem porówna to z reakcją na potrawę, która ma w sobie odrobinę, szczyptę dosłownie soli oraz 5 kropel soku z cytryny. Różnica jest kolosalna i dumny jestem z Ciebie Karolku, że mając dopiero tyle lat, już wpisujesz się w treść motto, które wisi na drzwiach wejściowych do domu rodzinnego. Mówi ono – Życie jest zbyt krótkie, by pić kiepskie wino. Rośnij smacznie, mój mały początkujący hedonisto!. 

SPANIE NA BALKONIE



W mieszkaniu, w którym wraz z odejściem wód mamy zacząłeś wychodzić na dobre na świat są dwa balkony. Jeden, większy, wychodzi na ruchliwą ulice, po której tramwaje jeżdżą tak głośno, spanie w lato przy otwartym oknie to zadanie trudniejsze niż naprawianie Tupolewa w wytartym łożyskiem tocznym w tylnym silniku. Drugo balkon jednak, do którego przedostać się można przez naszą sypialnię, jest cichy, spokojny i co najważniejsze zabudowany. Ponieważ jesteś dzieckiem jesiennym, jak łatwo policzyć mając trzy miesiące zahaczałeś swoim niecnym wzrostem o grudzień, a ponieważ mama wyczuła, iż dobrze śpi się Tobie na świeżym powietrzu, mimo pory oraz mrozu lądowałeś prawie co dzień na balkonie. Czy padał śnieg, czy nie, czy było -15 czy -5 Twoja poranna drzemka wiązała się z opatuleniem Ciebie w 4-5 warstw ubrań ciepłych i wełnianych, zawinięciem Ciebie w kocyki i pledziki a potem wystawienie w gondoli od wózka na balkon i szybkie ucieknięcie stamtąd z racji przymarzania nóg do posadzki. Potrafiłeś w takim przyjemnym chłodzie spać nawet 4 godziny a mama wtedy miała chwilę czasu na wymycie się, ogarnięcie, zrobienie sobie czegoś do jedzenia i paru innych czynności, które zazwyczaj robiła przy okazji a teraz musi planować to z wyprzedzeniem co najmniej 4 godzinnym. Czasem jak wychodziłem po Ciebie na balkon i widziałem jak budzisz się z mroźnego snu zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jest Ci za zimno, czy nie robimy Ci krzywdy i czy fakt, że potrafisz zasnąć na 4 godziny nie jest powiązany bądź co bądź z lekkim stanem hibernacji. Jednak zawsze jak odgacałem Cię z wszystkiego, w co byłeś zawinięty upewniałem się, że wszystko jest ok i sam fakt ciepłego nosa i lekko spoconej szyjki mówi za siebie. No i Twój uśmiech, który potwierdzał wysoka formę i brak przeciwwskazań do ponownego położenia Ciebie na balkon.