poniedziałek, 12 grudnia 2011

PIERWSZY SPACER


Drugą tygodnicę Twoich urodzin spędziliśmy na spacerze. Odważnie, choć kosztowało nas to bardzo wiele nerwów. Mama czuła się dobrze, bóle jakie miała były mniej odczuwalne, laktacja, która na początku stanowiła problem ustaliła się na takim poziomie, że przestała być tematem do zastanawiania się. Tu muszę się zatrzymać na chwilę i znów, wybacz mi tę wstawkę, się trochę powymądrzać na temat roli taty w podnoszeniu mamy na duchu. Mamy, choć Twoja mama w gruncie rzeczy na szczęście bardzo łagodnie, przechodzą wahania nastrojów po urodzeniu. Że nie dadzą sobie rady, że nie leci mleko, że dziecko płacze bez powodu, że nie chce spać, że pewnie go coś boli, że ma kolkę, że pępuszek nie odpada, że zrobił kupę, że nie zrobił kupy, że kupa jest zielonkawa, że jest za żółta itp itd. Facet wtedy, a kiedyś takim facetem będziesz, musi się tak dostosować do sytuacji, jak taki rybowąż, żeby ani nie dać poczucia, że bagatelizuje te problemy, ale mimo wszystko pokazać, że nie są one elementem, który powinien spędzać sen z oczu.

Dlatego jak najczęściej używać powinien przymiotników wartościujących rzeczywistość
pozytywnie, lub, pewnie bardziej wiarygodnie, neutralnie (bo wtedy wiadomo, że się tata wczuł, wie o czym mówi etc). Przykłady takich konstatacji mogą krążyć wokół zdań jak te tu:
- Kupa wygląda zupełnie normalnie (niezależnie od tego, czy wiemy, jaka jest normalna kupa dziecka)
- widać, że się całkiem dobrze najadł.
- nieźle sobie radzi.
- na szkole rodzenia mówili, że to naturalny objaw.

To nie jest oszukiwanie mamy, bo zaraz powiesz, że mówiłem tak, bo chciałem mieć spokój. Nie. Ja wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, wierzyłem, że natura jest mądra i jak będzie coś rzeczywiście nie tak, to będę to natychmiast czuł. Nie zawiodłem się na niej, a Twoja mama spokojnie, ufnie patrzyła na mnie i mówiła:
- tak, tak mówili?
- pewnie, zobacz jakie ma śmieszne paluszki…. – i oglądaliśmy Ciebie codziennie z nową, dziecinną radością.

Wracając jednak do spaceru. Dobrze Ci szło mieszkanie z nami, więc uznaliśmy, że czas pokazać Ci świat. Zaczęliśmy od starego miasta. Taki krótki spacerek, bo to połowa października, dzień co prawda ciepły i słoneczny, ale jakby nie patrzeć jesień już zaglądała przez okna. Spałeś sobie cały czas zawinięty jak tajemny prezent od Świętego Mikołaja na górnej półce szafy w przedpokoju. To był Twój pierwszy kontakt z kolumna Zygmunta, Zamkiem Królewskim, kawałkiem Krakowskiego Przedmieścia, potem rynkiem starego miasta aż do Freta. Ważyłeś może 3,5 kilo + nosidełko około 3 kilo, czyli jak dobry indyk. I tak dumnie chodziłem z Tobą, jakbym wszystkim chciał powiedzieć:
- ale mam super dziecko, dopiero ma 2 tygodnie, niedawno się urodził. Ma na imię Karol. Ma niebieskie oczy i jeszcze zupełnie nie wie co się dzieje, a powoduje w tacie tak dużo uczuć, wytwarza tak wiele miłości, że najchętniej wszystkim o tym chciałbym powiedzieć głośno i radośnie.

Ubieranie Ciebie, zakładanie czapeczki, malutkich skarpetek to wszystko było tak nowe i miałem radość w tym wszystkim brać udział. Obserwować jak się poddajesz w swojej nieświadomej ufności temu, że wszystko co robimy dla Ciebie jest w dobrej wierze.

Pierwszy spacer udał się nadzwyczaj. I od tego czasu tak polubiłeś świeże powietrze, że za każdym razem narkotycznie zasypiałeś w objęciach mroźnej rzeczywistości na balkonie, nawet jeżeli na zewnątrz było -15°C. Ale o tym jeszcze przyjdzie czas opowiedzieć.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

PIERWSZE DWA TYGODNIE


Pierwsze dwa tygodnie rozpędzały się powoli. Na początku budziłeś się w nocy co dwie godziny, potem zdarzało Ci się, że przespałeś karmienie, ale nasze zegarki wewnętrzne naturalnie włączały w sobie alarmy niezależnie od tego, czy miałeś otwarte oczy czy nie, a potem już zrezygnowaliśmy z wybudzania Ciebie na jedzenie. Doszedłem do wniosku, że jesteś facetem i skoro masz część moich cech, to szczególnie jeżeli chodzi o jedzenie krzywdy sobie nie dasz zrobić.

Urodziłeś się z kępą włosów na czubku głowy. Wydawały się być ciemne, ale potem kiedy wyschły wyszła z nich barwa lekko złotawa. Pojawiły się nawet głosy, że będziesz rudy, ale i tak wiedzieliśmy, że wszystko może się zmienić diametralnie i za dwa czy trzy lata z blondynka zrobi się z Ciebie szatyn albo i nawet brunet. Choć rudy byłbyś jeszcze bardziej oryginalny.

Kiedy jeszcze byłeś w brzuchu nazywałeś się Balbina. I może nawet kiedyś myślałem, że pierwsza powinna być córeczka, bo wiadomo, że wszystkie córeczki są córeczkami tatusiów, to potem dobitnie doszedłem ze sobą do porozumienia, że syn to jednak syn. I nie chodzi tu o to, że należy przedłużyć ród, bo daleki jestem od takich pomysłów ( to trochę sztuczne, nie moje i choć sam jestem fanem drzewa genealogicznego naszej rodziny, to jednak wyznaję zasadę, że to wszystko powinno się dziać naturalnie), ale z praktycznego punktu widzenia syn na początek do dobra opcja. Po pierwsze, i tu Cię od razu przepraszam Karolku, ale facet więcej zniesie, ma mniej humorów i w wielu przypadkach wszystko mu jedno, dlatego przy pierwszym dziecku, pomyślałem sobie, popełnimy tyle błędów na początku, jako świeżo upieczeni rodzice, że facet nam to szybciej wybaczy. I chcąc nie chcąc stałeś się poletkiem doświadczalnym młodych rodziców. Z drugiej strony teraz myślę, czy to my przypadkiem nie jesteśmy poletkiem dla Ciebie?

Nazywałeś się więc Balbina.

Potem pan doktor, który biegły jest w sztuce USG dojrzał coś, co utwierdziło nas w przekonaniu, że Balbina, to raczej nazywał się nie będziesz. Pan doktor nalewając mamie na brzuch zimną, lepiącą, żelową masę, przyłożył bezdźwięczny aparat emitujący bardzo intensywne ultradźwięki (kiedyś, jak będziesz chciał, wytłumaczę Ci jak to działa) spojrzał na ekran z plamami w kolorze khaki i odwrócił się do mnie mówiąc
- Już wiemy, co dziecko na pewno będzie miało po Panu.
- Poczucie humoru? – zapytałem, choć wiedziałem, że chodzi o zupełnie inne cechy, niż cechy charakteru…
- Ma jeszcze dość dużą głowę, ale patrząc na Pana, to wiadomo, że to Pana syn.
Riposta ma to do siebie, że jest cięta i szybka. W tym wypadku, zapomniałem trochę, że należy podnieść tę rzuconą we mnie rękawicę słownej przekomarzanki, ale słowo syn zadźwięczało we mnie tak inaczej niż do tej pory. Bo to trochę niespodziewane i nowe. I chyba wtedy właśnie pomyślałem jaki w rzeczywistości będziesz. Po raz pierwszy. Pomyślałem o Tobie jak o dużym człowieku, nie o nienarodzonym jeszcze kurczaku, ruszającym się jak sprężynka w brzuchu u mamy. Czy będziesz podobny do mnie, czy będziesz chciał być podobny do mnie, czy będziesz chciał być nie podobny do mnie, a może nie będziesz w ogóle chciał być podobny do nikogo, tylko być po prostu sobą?

Wiesz, dopóki się nie urodziłeś, starałem sobie Ciebie wizualizować jako kogoś kogo może kiedyś gdzieś widziałem, a teraz, kiedy jesteś i kiedy czas powoli mija z Tobą nie myślę jaki będziesz. Tworzymy Ciebie z mamą jak najlepiej umiemy, dajemy to co potrafimy od siebie i patrzymy jak powoli rośniesz.

Babcia Henia zapytała się jak będzie miała na imię Balbina, skoro nie będzie Balbiną.
- Józef.
- nie wygłupiajcie się, dziecko nie może mieć na imię Józef.
- Jak to nie? Zdrobnienie od Józef to Pepe. Chyba z hiszpańskiego. Bardzo ładnie i dźwięcznie.
Ale jak pewnie zdajesz sobie świetnie sprawę, to był kolejny żart. Ostatni żart prenatalny ( bo kończył ten okres w świadomości całej zainteresowanej rodziny) to był sms o treści „JUŻ JESTEM” 02.10.2011 roku o godzinie 6:00 do babć, dziadków, wujków i cioć. To teoretycznie był pierwszy SMS jaki wysłałeś.

Dla tatusiów pierwsze dwa tygodnie to moim zdaniem kolejny bardzo ważny sprawdzian z dojrzałości tatusiowej. Ja wziąłem 14 dni urlopu ( i tak bym nie mógł pracować, bo emocje są zbyt pochłaniające) i zamknęliśmy się w domu przed wszystkimi, co by nauczyć się Ciebie i przyzwyczaić do Twoich wymagań.

Miałeś bardzo długie paluszki i takie strasznie śmiesznie krzaczaste rączki, nie przechodziłeś żółtaczki w szpitalu, więc miałeś bladą skórę i dzięki temu tak fantastycznie czystą i nieskazitelną. Buźka jeszcze była pokrzywiona, główka mięciutka a ruchy takie jeszcze powolne i cały czas jakby były wyrazem zdziwienia, że naokoło nie ma wody, że jest chłodniej i światło świeci w oczy. Jedynym szybkim ruchem wykonywanym przez Ciebie (wywoływał u nas zdrowy śmiech) był odruch Moro, kiedy przy szybkiej zmianie położenia, otwierałeś szeroko ramiona i rozczapierzałeś palce jak nietoperz. Jeść mogłeś właściwie cały czas, czasem oczywiście płakałeś i powoli nabierałeś masy. Z Twojego 3200 i 55 cm, czyli tak po średniemu miałeś szansę na nadrobienie i wszystko wskazywało na to, że dasz radę podnieść medianę warszawską.

Po dwóch tygodniach, kiedy pępek zaczął powoli się odrywać, oczka trochę łzawiły, ale w zasadzie można powiedzieć, że wszystko przebiegało książkowo, uznaliśmy że zaliczyliśmy pierwszy etap wiedzy o społeczeństwie dopiero narodzonym. Położna środowiskowa postawiła nam piątkę, więc mieliśmy, czym się cieszyć
 
    PIERWSZA WSTAWKA KULINARNA. Jako tata kucharz przez te pierwsze dni zastosowałem dietę drobiową i polecam wszystkim takie dania, bo są bardzo proste, pożywne, nie wymagają dużo pracy (choć właściwie powiem Ci, a może kiedyś pokażę, że w kuchni to ja lubię spędzać czas). Padło na pulpety z indyka, bo to mi przyszło do głowy najszybciej. I bez ziół też smakują dobrze.

Bierzemy kilogram mięsa indyczego (najlepiej udziec, bo nie jest taki suchy) mielimy (albo dajemy Pani w sklepie, żeby nam zmieliła) mieszamy z jajkiem całym wbitym w liczbie sztuk 2 (może być nawet 3, ale trzeba uważać, jajka lubią uczulać) i solą do smaku. Raz albo dwa zmieszałem mięso z ugotowaną kaszą jęczmienną – wyszło prosto, ale wyśmienicie. Sól do smaku, pieprz, ale niekoniecznie i formujemy kulki o wielkości połowy pięści. Dla leniuchów, choć w pierwszych dwóch tygodniach nie ma czasu na odpoczynek, więc może winienem rzecz dla tych, którzy szanują czas, 750 gramów mrożonych warzyw (marchew, groszek – to można jeść od samego początku, byle gotowane) i wszystko do garnka. Kulki-pulpety na rozgrzaną oliwę (z oliwek, jak najlepszą oczywiście) i wszystko zasypać warzywami. Następnie, po 10 minutach, zalać wszystko bulionem, przykryć przykrywką, zmniejszyć moc grzania na jakieś 60% i dusić.

Dusić aż do momentu, kiedy warzywa będą miękkie a pulpety się ugotują. 30-40 minut powinno wystarczyć. Nie polecam używać kostek rosołowych, znacznie lepiej kupić w specjalnym sklepie zredukowany bulion ( albo wywar z warzyw), rozrobić i zalać takim specjałem. A najlepiej mieć swój własny bulion (taki mama jadła, jak miałeś od 0 – 2 tygodnie) na jakimś kurczaku z wolnego wybiegu. Ale to nie jest aż tak konieczne. Acz nadaje takiego naturalnego smaku.  

Taka potrawa może za każdym razem nabierać różnych smaków. Rozmaryn, powoduje, że czuć w niej Toskanię, zioła prowansalskie – jak sama nazwa wskazuje – przywołuje posmaki Avignon’u, kmin rzymski łamie smaki i oszukuje, bo to może być arabskie, indyjskie a nawet meksykańskie. A to nadal indyk. Bezpieczny i pożywny, dla mamy i dla dziecka. Miałeś to szczęście, że mama właściwie mogła jeść wszystko, bo krostek dostałeś tylko wtedy, kiedy wypiła wieeeelką kawę latte w drugim tygodniu Twojego z nami bytowania.

sobota, 3 grudnia 2011

PIERWSZE DNI Z TOBĄ


Do szpitala przyjechałem dopiero około 11:30, bo drzemka jaką złapałem po przyjeździe do domu nie chciała się kończyć, adrenalina cały czas działała, szybki prysznic doprowadził mnie do stanu uznanego ogólnie za dostateczny,  wciągnąłem szybkie śniadanko i popędziłem was odwiedzić.

Zobaczyłem was na sali leżącej dosłownie naprzeciw miejsca, w którym poprzedniego dnia Ciebie odbieraliśmy, mama wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą, choć podobno nad ranem przyjechało kilka podobnych do Beti dam z podobnymi objawami i podobnie jak ona doszły do wniosku, iż krzyczenie jest dobrym czasoumilaczem. I tak jest, ale tylko w wypadku, kiedy krzycząca i słysząca te krzyki to jedna i ta sama osoba. 99% kobiet na oddziale była raczej innego zdania, ale wszystkie dzielnie znosiły wysokodecybelowe odgłosy po spektrum częstotliwości. Ty sobie leżałeś i co jakiś czas kwiliłeś, że głodny, albo że idzie to, czego nałykałeś się w brzuchu u mamy a potem dzielnie przetrawiłeś na zielono. Temat efektów ubocznych procesu trawienia jest tak głębokimi i szeroko omawianym przez wszystkich rodziców aspektem, że nie zacznę go jeszcze tu i teraz, bo oczywiście wszyscy wiedzą, że nie da się go ominąć. W każdym razie smółkowałeś sobie w szpitalu, a potem w domu też przez wiele dni i powiedzmy szczerze, nieźle Ci to „wychodziło”

Mamę wraz z Tobą potem przeniesiono na oddział poporodowy, ale z racji braku wystarczającej ilości łóżek położono was na korytarzu. Nie najlepsze to miejsce, bo cały czas ktoś się kręcił, łóżko stało w pobliżu czajnika, więc ciągle ktoś sobie robił herbatę, a Mama chciała chwilę odpocząć. Na szczęście większość czasu spałeś, krzyczałeś na podstawowe potrzeby, więc czas płynął, aż na koniec dnia przeniesiono was do Sali 3 osobowej. Tam można było już posiedzieć, popatrzeć na Ciebie i uczyć się Ciebie od samego początku.

Po 3 dniach byliście gotowi do wyjścia. Dom przygotowany był od kilku dni, czyste podłogi, odkurzone dywany, poprane i poprasowane ubranka w rozmiarze „New born” i łóżeczko rozłożone w naszej sypialni wydawało się czekać w wielką niecierpliwością na pierwszą noc. Okazało się potem, ze to jednak my, rodzice mieliśmy prawo pierwonocy i spałeś (choć powiedzmy, że nazwanie tego spaniem to tak jakby krzesło elektryczne określić mianem nowoczesnego elementu wystroju wnętrz). Co dwie godziny mleko, które jeszcze wtedy nie chciało lecieć, lekka dezorientacja co z Tobą robić, jak się zachować, jak reagować etc. W całym tym szaleństwie pomagała nam z regularną rytmicznością oglądana 2 seria serialu 24 godziny, którą kupiliśmy w sklepie muzycznym po drodze do domu ze szpitala. Dwa odcinki i karmienie podczas trzeciego. Potem przerwa na osobiste sprawy, a potem znów karmienie i tak w koło.

Przy takich elementach rozpoczynającej się rutyny właściwie facet mógłby uznać, że jest absolutnie niepotrzebny, ale ja teraz wiem, że dla Twojej Mamy najbardziej stresującym elementem było to, że miała zbyt mało pokarmu i że będziesz głodny. Dlatego, mimo dużej świadomości Twojej rodzicielki, widziałem, że muszę zastąpić ją we wszystkich innych czynnościach, żeby mogła spokojnie znajdować klucz do Ciebie, ale także do samej siebie. Wtedy wziąłem z pracy 2 tygodnie urlopu, żeby nikt nam nie przeszkadzał, żebym mógł uczestniczyć w tych najważniejszych chwilach, kiedy się budzisz, kiedy zasypiasz, kiedy płaczesz i kiedy jesz. Bo wtedy jeszcze nie było innych faz Twojej egzystencji.
Te dwa tygodnie dały mi pewność, że chęć zaproszenia Cię do naszej rodziny była dojrzała, prawdziwa i tak bardzo potrzebna. A poza tym doszliśmy do wniosku, że to nam się wydawało na początku takie trudne, takie nieznane jest łatwe, do opanowania i sprawia wiele radości. Nawet przewijanie Ciebie w nocy, mycie pupora i fakt, że obsikałeś mnie lub mamę, lub pół dywanu leżąc beztrosko, jak taki mały cherubinek, świństwem do góry.

Te dwa tygodnie pokazały nam, że natura tak cudownie wszystko ułożyła, że nie trzeba za wiele wiedzieć, żeby spokojnie dać sobie radę z takim maleństwem. Ja też utwierdziłem w sobie tę myśl, że Tata jest tak bardzo potrzebny od samego początku. Nie Tobie, bo Twoja świadomość jeszcze się właściwie nie urodziła, jeszcze tkwiła w ciemnościach niebytu. Byłem potrzebny nam, czyli mamie i sobie. Mogłem pomóc fizycznie, mogłem zrobić jeść, pić, mogłem być na każde zawołanie, żeby nie musiała się zupełnie o nic martwić, tylko skupić na Tobie. Podobnie jak podczas porodu, czułem się tak niezbędnie potrzebny, tak bardzo blisko Twojej mamy, że (oczywiście nie chodzi o to, żeby się przeceniać, bo kobieta oczywiście urodzi sama, tak jak drzewiej bywało) ale to, że mogłem być a Nią i upewniać, że wszystko idzie fantastycznie, tak samo w domu czułem, że jest jej łatwiej, że mogę przejąć na siebie zmartwienia w tym momencie totalnie nie mające żadnego znaczenia.