środa, 2 lipca 2014

SIEDEM CNÓT GŁÓWNYCH - CNOTA 2 - UCZCIWOŚĆ



Jak wytłumaczyć dziecku co to znaczy uczciwość. Myślę, że nie ma co tłumaczyć, bo sami czasem nie potrafimy tego porządnie zdefiniować. Najlepiej chyba po prostu pokazać swoim zachowaniem. Bo dziecko nie pójdzie za radami, jakie mu przekażemy, a skopiuje zachowania jakie w nim zaszczepimy.
Mój bliski znajomy poszedł kiedyś z dzieckiem do sklepu. Do sklepu, w którym znajdowały się dość drogie i ładne drobiazgi. Wazoniki, bibelotki i inne łatwo tłukące się elementy wystroju wnętrza. Oglądanie tych cudeniek tak wciągnęło bohatera opowieści, iż nie zauważył, iż jego dwuletni syn usiadł na malutki rowerek i cofając zahaczył o lusterko, które przywracając się uderzyło jednym z tysiąca malutkich szkiełek w ramie o kant stołu. Na szczęście złapanie lustra przez mego kolegę uchroniło przed totalną dewastacją obiektu, ale jeden z elementów uległ zniszczeniu. Kolega poprosił synka o odjechanie od uszkodzonego elementu, kiedy do sali weszła nic nie podejrzewająca osoba z obsługi.
Malec spojrzał na tatę, jakby chciał przetestować to, czego tata go uczył od chwili, kiedy mogli ze sobą porozmawiać i zaczepnie rzucił:
- Bum – następnie porozumiewawczo spojrzał na ojca, a potem na panią ze sklepu, która spokojnie podchodząc do jednego z artykułów na sprzedaż chciała zetrzeć zeń nieistniejący pyłek. W tym sklepie bardzo dbało się o produkty oferowane klientom.
Kolega spojrzał jeszcze raz na synka, który czekał na reakcję.
- bum, bum, bum mój synku, powiedz Pani ładnie do widzenia i lecimy dalej, bo pogoda zachęca na długi spacer – mógł powiedzieć kolega i oddalić się bezkarnie ze sklepu. Syn patrzył.
- wie Pani co, synek cofając rowerkiem zahaczył lusterko, to w rogu i mnie udało się złapać je zanim spadło na podłogę, ale niestety zaczepiło o różek stolika i jedna z mozaik na ramie pękła. Nie odpadła, ale się pokruszyła -mógł powiedzieć.
 
Kiedy wychodzili ze sklepu synek jechał uśmiechnięty na rowerze. Prawdopodobnie zupełnie nieświadomy całej sytuacji wsiadł na swój fotelik z tyłu auta. Tata oparł głowę na zagłówku fotela kierowcy, spojrzał w lusterko na rozradowanego synka i zamyślił się, czy to wszystko co robi dla niego, kiedy ma zaledwie 3 lata będzie miało w ogóle jakiś sens jak  dorośnie. I czy będzie pamiętał skąd dostał takie fikuśne lustro do swojego pokoju.

W kolejnym odcinku -SPOKÓJ


poniedziałek, 23 czerwca 2014

7 CNÓT GŁÓWNYCH

Patrząc na to, jak Karol się rozwija zacząłem się zastanawiać, czy są takie elementy, które tak bezpośrednio mu przekazuję. I stworzyła mi się taka moja  mała lista zachowań, jakie mają większą lub jeszcze większą wartość przy formowaniu się z Karolem. Mówię przy formowaniu się, bo to absolutnie działa w dwie strony. Do tego wszystkiego właściwie pewnie 80% zachowań w stosunku do 20% tego, co mówię ma wpływ na to, jak On potem się zachowuje. Lista cały czas się powiększa, ale do dziś na topie znalazły się następujące punkty:

CIERPLIWOŚĆ
Dzieci potrafią wyprowadzić z równowagi najcierpliwszych. Swoją prostą uporczywością dążenia do ich małego celu. Dlatego ćwiczę z moim synkiem swoje granice powtarzania tego, co chciałbym, żeby do niego dotarło. Zawsze chcę dać mu powód, dlaczego mam takie, a nie inne zdanie. To ważne, bo powiedzenie NIE, BO NIE jest mało konstruktywne niezależnie, ile lat ma słuchacz. Żeby nie być gołosłownym - ostatnio przez 10 minut ćwiczyłem swoją cierpliwość próbując wytłumaczyć Karolowi, że jeżdżenie po mieszkaniu jego małym rowerkiem jest niedobre. Niedobre, dlatego że brudzi się ściany, że można się wywrócić, ale poza wszystkim, można na kogoś stratować. Tak właśnie się stało w kuchni, kiedy Karol robiąc nawrót najechał boleśnie mamie na nogę. Zatrzymałem go i usiadłszy przy nim na podłodze zacząłem jak mantrę powtarzać, iż chciałbym aby rowerek znalazł się natychmiast na korytarzu, bo syn mój robił innym krzywdę jeżdżąc swoim wehikułem po domu. Karol przeprosił mamę, a potem zaczął płakać mówiąc, żeby mu nie zabierać rowerku. Zgodziłem się z nim w kwestii zabierania rowerku i powiedziałem, że po zrobieniu mamie krzywdy, należy rowerek odstawić na korytarz lecz nie będę mu go zabierał jeżeli odstawi swój pojazd sam. Około pięciu minut zajęło mi tłumaczenie związku przyczynowo skutkowego między bolącą nogą mamy, a rowerkiem przed drzwiami wejściowymi. Udało się. Karol wstał, przestał płakać i odstawił rowerek.
Bycie cierpliwym, choć w środku gotuje się w człowieku, popłaca bo dzieci stosują tę sama metodę i są do niej przyzwyczajone. Długo i monotonnie. Tylko my jesteśmy w stanie zrobić to spokojnie - one przeważnie zaczynają szybko krzyczeć. Ale jeżeli dziecko zobaczy, że tata nie krzyczy, tylko prosi, przez długi czas, to w naszym wypadku przeważnie działa to idealnie. Bez gwałtu. Sama łagodność. A skutek jest. Nawet lepszy, bo mam wrażenie, iż Karol wie, czemu dana rzecz się wydarza.


W kolejnym odcinku - UCZCIWOŚĆ

wtorek, 10 czerwca 2014

NOCE WIELOOSOBOWE

Spanie, to ta czynność, którą sobie bardzo cenię. Mówię o spaniu, czyli wypoczynku po dniu pełnym wrażeń, doznań, emocji. Wtedy śnią się rzeczy, umysł wypluwa z siebie czasem niepołączone nicią logiki obrazy, żeby trochę odreagować wszystko to, czym został zbombardowany podczas dnia.
Nie lubię długo spać, ale lubię, kiedy ten sen jest nieprzerwany, głęboki i intensywny. Wygodny do tego, bo miałem w życiu kilka takich nocy, kiedy to, na czym leżałem było tak piekielnie niewygodne, że przy porównaniu do łoża madejowego, wspomniane przed chwilą wypadało mniej więcej, jak  lekko używane łóżko ramowe na pierwszym piętrze w Ikea. Z materacem na pojedynczych sprężynach. Więc cenię sobie komfort przykrycia się po nos pachnącą (lecz nie wykrochmaloną

, jak drzewiej bywał) kołdrą i miękkość poduszki, która tylko delikatnie unosi moją głowę nad poziom materaca. Zasypiam na plecach i takoż się budzę, choć wiem, że troszkę się w nocy kręcę. I czasem głośno oddycham (to taki eufemizm). Tyle mi wystarczy. Wstaję przed 7:00 sam, niebudzony dręczycielskim dźwiękiem budzika i jeszcze chwilę lubię poczuć całkiem świadomie ciepło posłania, zapach płynu do płukania i posłuchać ciszy poranka. Czasem promienie słońca wypiszą mi na twarzy laurkę i choć odbite od szyb bloku naprzeciw, to całkiem mocne i dziarskie zaglądają na nasz balkon i wierzyć czy nie, wydaje się, że robi się w sypialni jakoś cieplej.  Czasem dzwony z pobliskiego kościoła dadzą o sobie znać, uzmysławiając, iż skoro biją, to jest 6:30, więc można poleżeć w łóżku jeszcze jakieś 20 minut zanim wstanie się i zacznie codzienny poranny wyścig z pikającym w radiu o pełnej godzinie zegarze. Tak od poniedziałku do piątku. Znaczy, tak było od poniedziałku do piątku.
Bo od kiedy pojawił się Karol tryb ten zmienił się kompletnie. Pierwsze miesiące po jego przyjściu na świat i do naszego domu, noc była szatkowana karmieniem, płaczem i przewijaniem. Przyznam, że uczestniczyłem w tych obrzędach nierówno z moją żoną, bo dała mi ten komfort, którego sama nie zaznała. Mogłem, obudziwszy się w momencie kiedy On rozpoczynał głośne domaganie się o zadbanie o jego potrzeby, zasnąć zaraz wiedząc, że Ona się nim zajmie. Miałem szczęście. Potem, kiedy zaczęliśmy już spać spokojnie przez całą noc zastanawialiśmy się, kiedy nastąpi taki moment, w którym Karol wyniesie się do swojego pokoju i będzie przesypiał noce u siebie. Bo jak wszyscy wiemy, dzieci zajmują szerokość łóżka liniowo odzwierciedlającą ich wysokości, a czasem nawet więcej ( bo przecież można wyciągnąć ręce). Stosowaliśmy różne układy i konfiguracje wypoczynkowe, ale zawsze Karolowi udało się tak wcisnąć, żebym ja umiejscowiony był miedzy łóżkiem a ścianą, a Beata lewitowała wręcz na krawędzi łóżka, grożąc podłodze, iż udowodnić może z hukiem, iż 9,82 m/s2 to przyspieszenie, jakie nawet na tak krótkim dystansie może przysporzyć guza, a na pewno jakiegoś siniaka. Lub odgniot w klepce przy łóżku.
Karol w pewnym momencie sam zdecydował, iż będzie zasypiał w swoim pokoju. Łatwo zaakceptował, że łóżko w sypialni to łóżko rodziców, a jego łóżeczko, w którym od tego czasu prosił, aby mu czytać wieczorne bajki, jest jego bazą startową i zajezdnią jednocześnie. Noce znów stały się takie zwyczajne i takie spokojne. I teraz, kiedy czasem proponuje mu, żeby zasnął w naszym łóżku, bo to tak fajnie razem zasypiać on odpowiada:
- Tata, to nie jest moje łóżko. Moje łóżko jest w moim pokoju. Ja nie chcę spać łóżku rodziców.
I jakoś tak mi smutno, bo jest w dziecku coś tak niesamowitego kiedy śpi. Kiedy można patrzeć na nie okiem kochającego rodzica i chyba nie znam takiego taty czy mamy, którzy w tym momencie nie składają całusa na czole takiego niewinnego szkraba i nie chcą się przytulić do niego i zasnąć razem z nim. Nie ma wtedy znaczenia, czy dziecko budzi się o 4:00, czy skopie kołdrę, tak że marzną nerki, czy przełoży się sobie tylko znanym sposobem umiejscawiając się w poprzek na poduszkach. Albo finalnie obudzi się w nocy i bardzo głośno zakomunikuje, iż chce pić.

Mamy jednak szczęście, bo Karol codziennie przychodzi do nas rano zgrabnie wchodząc na łóżko i przekopując się pod ścianę ogłasza, że najpierw musimy przejść przez rytuał nazwany przeze mnie 1000 buziaków i 1000 przytulaków, a potem jest czas na śniadanko. Co dość wyraźnie jest ogłaszane przez Niego, a jeżeli przypadkiem w międzyczasie zadzwoni budzik, to wiadomym dla Niego jest, że trzeba natychmiast wstawać i podać mu serek lub parówkę. I takie momenty muszą mi wystarczyć. Bo przecież sam chciałem, żeby się na noce przeniósł do siebie. Ej, my dorośli to zupełnie nie wiemy, czego my tak naprawdę chcemy od tych naszych dzieci. 

wtorek, 3 czerwca 2014

SŁUCHOWISKA Z PRZESZŁOŚCI

Nie wiem, czy kiedyś Karol nie powie mi, że indoktrynuję go jakimś wapnem gaszonym, mającym co najmniej 30 lat, choć może skoro nie wyklął mnie jeszcze za Misia Uszatka, to i może za ten proceder mnie nie usunie ze znajomych na fejsie czy asku?

To wapno, które wspomniałem to bajki zgrane z płyt winylowych na wersję cyfrową i ostatnio zaprezentowane w formie na słuchawkach mojemu dziecku. Początki były trudne, bo założenie słuchawek na uszy powodowało stanowczy sprzeciw, a potem rzut sprzętem przez pokój, ale jak pokazałem mu, że trzymanie na głowie wielkich, studyjnych nauszników to nic złego, a nawet przyjemność z tego może płynąć, to dał się przekonać. Kupiłem więc kota w butach, stoliczku nakryj się oraz Kubusia Puchatka datowane wszystko jeszcze w latach 70tych i zaproponowałem Karolowi pewnego wieczoru, zamiast czytania bajek, słuchowisko. Biorąc pod uwagę kunszt aktorski wykonawców i realizację, jak przypuszczam Polskiego Radia, miałem pewność, że słuchowiska, dziś
pewnie trzeba by powiedzieć audiobooki, spodobają się młodemu. Nie wiedziałem, że aż tak bardzo.

Po założeniu słuchawek i włączeniu mu bajki o stoliczku, który sam się nakrywał synek mój utkwił wzrok w suficie w pozycji nieskończoność i skupiał się tak bardzo, jakby wszystko to co słyszał wizualizowało mu się natychmiast w głowie. Praca czoła i koncentracja, jaka go opanowała zdecydowanie nie zachęcała do przerywania seansu. Normalnie o tej porze Karolowi wystarcza 15 minut czytania i odpada, a tu nagle okazuje się, że w trzydziestej minucie słuchowiska nie tylko nie śpi, ale z nieustającym skupieniem nadal wypatruje się w sufit. W czterdziestej minucie walczył z własnymi słabościami i mało nie poddał się Morfeuszowi, ale o zwycięstwie nad fizjologią świadczyć miał głośno wypowiedziany komunikat "tata skończyło się. Poczytasz mi?".

Czyli się spodobało. Mimo wileńskiego "L" niektórych aktorów, mimo że bez wizji i powyżej 7 minut. Dwu-i-pół-letnie dziecko przesłuchało całą bajkę i zakładam, że podobała się mu.

Staje czasem przed wyborem co Karolowi pokazać, a czego nie. Przez sentyment moich lat młodości podsuwam mu to, co mnie kiedyś poruszało. To oczywiście były zupełnie inne czasy, bo to czego słuchaliśmy i oglądaliśmy nie było selekcjonowane przez naszych rodziców, tylko stanowiło właściwie jedyną dostępną rozrywkę.  Prawdopodobnie nawet niezbyt dobrą, ale radość wyobrażania sobie jak wygląda dom baby jagi z Jasia i Małgosi była tak wielka, że dziś przypominając sobie to przesłuchawszy z Karolem po latach rzeczone słuchowisko, patrząc na niego zasłuchanego w te same dźwięki wydaje mi się, że on też za kilka lat uśmiechnie się kiedy usłyszy piosenkę np. z Tomcia Palucha.

A na pewno słuchanie tych trzydziestoletnich nagrań nauczy go jednego. Że wyraz "poszliśmy" akcentuje się na zgłosce PO, "zrobiliśmy" na BI, a "matematyka" na drugie MA. I że światło się wyłącza, a nie wyłancza.

Epilog.
Karol bawił się ze swoją nianią w chowanego. Nie mógł jej znaleźć. I kiedy tak chodził i nawoływał schowaną pod stołem w pokoju opiekunkę i wpadł już trochę w płaczliwy ton wypowiadając jej imię, nagle przycichł i zaczął od początku słowami " panienko, gdzie jesteś, panieeenko!"

Lucyna uśmiała się setnie, a kiedy opowiadała mi tę historię przy Karolu zapytałem się go skąd taki tekst. Powiedział, że usłyszał w bajce o "stoliczku nakryj się". Więc chyba dobrze, że sobie czasem posłucha poprawnej polszczyzny.


poniedziałek, 26 maja 2014

AUTORYTETY


Gdyby ktoś mnie zapytał o to, kto jest dla mnie autorytetem miałbym z tym problem. Nie dlatego, że nie ma ludzi, którzy mi imponują, bo jest wiele takich osób, ale raczej chodzi o to, że nie ma jednej osoby, która na tyle mi odpowiada, iż całkowicie chciałbym być taki jak ona. Bardziej imponują mi sytuacje, zdarzenia, dane zachowania, niźli jedna osoba. Bo bycie takim jak ktoś inny powoduje, iż mógłbym odnieść wrażenie, że moje autonomiczne Ja jest kalką czyjegoś już wcześniej widzianego. Osobliwe to, ale myślę, że nie jestem odosobniony w tym myśleniu. Taki AOD -authority on demand. Bezkofeinowa kawa, cola bez cukru, alkohol bez procentów. Wybieram to co lubię bez całości, jaka normalnie jest schowana za.

Pojawia się, poprzez schemat przyzwyczajeń dostępu, łatwego dostępu do dowolnego fragmentu wiedzy, czy danych, termin "Autorytetu konsumpcyjnie fragmentarycznego" - czyli takiego, z którego mogę wybrać tylko tę część, która mi pasuje, a resztę pozostawić innym do schrupania.

Jeżeli ja tak mam, to muszę mieć pełnię świadomości, iż mój syn będzie miał to nawet mocniej pogłębione i jeszcze selektywnej będzie sobie dobierał to co mi pasuje. To daje wolność, odmienność i autonomiczność, ale może spowodować, że dana mieszanka pastylek autorytetowych da na tyle niechciane efekty uboczne, iż będzie trzeba zaordynować detox.

Teraz zastanawiam się, kiedy Karol dojdzie do wniosku, że my rodzice nie jesteśmy tymi jedynymi, których można naśladować i zacznie jak z menu wybierać sobie elementy układanki, wg której chciałby iść przed siebie. Bo taki moment nadejdzie na pewno szybciej niż mi się wydaje. Może więc nie spinać się zbytnio, dać sobie spokój i czekać, aż zobaczymy że już nie my, tylko wybiórcze puzzle mają nad nim rząd dusz. I może warto się będzie cieszyć, że mimo wszystko tak długo trwał stan monopolu na imponowanie?

POLECAMY CIEKAWE MIEJSCA

W sieci jest dużo miejsc, ale są takie, które lubię. Z różnych powodów. Jednym z takich miejsc jest Freedomownia. www.freedomownia.pl
FREEDOMownia
Można poczytać, można posłuchać, można się pouczyć. 
I jest TatoPrzyjazna. 
Dlatego lubię takie miejsca. 
h

piątek, 4 kwietnia 2014

DOM - PUNKT ZACZEPIENIA


Zacząłem ostatnio więcej podróżować śłużbowo i te wyjazdy, po pierwsze pozwalają mi usiąść na chwilę do pisania bloga, a po drugie pokazują jak ważny jest dla mnie dom, jako punkt zaczepienia. Wracanie do pustego pokoju hotelowego jest dobre pierwszej nocy, kiedy po całym dniu pracy można się po prostu położyć spać. Drugi dzień już jest sporo gorszy, bo brakuje tego rytmu, słów i codzienności domowej. Trzeci dzień, jeżeli jest, jest powtórzeniem drugiego. Itd.
Czy faceci tęsknią? Oczywiście! Czy lubią o tym mówić? Nie bardzo, bo to może trochę zbyt proste, może za mało męskie. Ale właśnie dzieci mają tę moc, że zachęcają do mówienia prostym językiem, który jest zrozumiały dla najmłodszych najlepiej. Bo dziecko i tak będzie wiedziało, że tata tęsknił, więc po co to przed nim kryć. Warto więc i jakoś łatwiej powiedzieć - tęskniłem.

Ja tęsknię. Za moją żoną, która została sama z Karolem, za Karolem, który został sam z mamą i za zapachem naszego mieszkania, który paradoksalnie czuć tylko wtedy, kiedy wyjedzie się na kilka dni.

Bo dom to taki punkt w mojej mentalnej czasoprzestrzeni, gdzie mogę wrócić natychmiast myślami i poczuć ten niezwykły komfort bycia częścią czegoś niezmiernie ważnego i posiadania ogromnego zaplecza. Zaplecza dającego siłę, dumę i poczucie niezaburzalnej wartości. Wracanie fizyczne w to miejsce jeszcze bardziej udowadnia mi, że mam bardzo dużo szczęścia.

Dlatego też nie lubię hoteli. Oczywiście nie obrażam się na panią recepcjonistkę, której zadaniem jest z uśmiechem wydać mi klucz do pokoju, ale jeżeli podróżuję w celach niesłużbowych korzystam z miejsc, gdzie jest prawdziwe życie i emocje. Serwisy internetowe takie jak couchsurfing czy hospitalityclub umożliwiają skorzystanie z gościnności ludzi mieszkających w różnych lokalizacjach na świecie i wybieram chętnie takie rozwiazanie. Nie daje mi to poczucia bycia w domu, ale przynajmniej nie patrzę głucho w ściany i nie szukam angielskojęzycznych kanałów w telewizorze. Bo hotele napełniają mnie melancholią.

A powrót do domu to oczekiwanie na moment, kiedy mogę się przytulić w dużych ramionach, powiedzieć "tęskniłem kochanie", sprawdzić jak zasnęły małe ramiona, napić się ciepłej herbaty i zaczepić się jeszcze mocniej w moim centrum lokalnego wszechświata. Dobrze mi z tym.


poniedziałek, 17 marca 2014

DLACZEGO MIŚ USZATEK SIĘ TAK ŁADNIE RUSZA


Ta niedziela była bardzo zabiegana, bo nie dość że wieczorem musiałem wylecieć z Warszawy i nie spóźnić się na samolot, to do tego wszystkiego Karol miał zły dzień.
Rano zrobił awanturę na temat czapki i że on nie będzie zakładał szalika i weźmie hulajnogę, mimo że pada deszcz. Wie doskonale, że płacz działa na mnie alergicznie i tą drogą nic nie uzyska, więc skończyło się na tym, iż wróciliśmy z pierwszego piętra klatki nie rozpocząwszy nawet spaceru i zaczęliśmy sprzątać mieszkanie.

Ponoszenie konsekwencji swoich czynów to ideologia, która bardzo pomaga w emocjonalnych sporach z dziećmi. Bo to nie kara. To po prostu następstwo tego, co dziecko zrobiło. Karol zrozumiał, czemu nie poszliśmy na spacer i nawet przeprosił, ale tak czy owak musiał pomóc mi sprzątać duży pokój.

W planach tego dnia mieliśmy wycieczkę do przemiłego miejsca, które zaprosiło nas na warsztaty dla dzieci. Staram się pokazywać Karolowi rzeczy, które mnie samego interesują, więc kiedy zobaczyłem temat spotkania, czyli animacje filmowe, powiedziałem Karolowi, iż spotkamy się z dziećmi i że dowiemy się, jak można spowodować, ażeby miś Uszatek chodził i mówił.

Miejsce, o którym wspomniałem to przesympatyczne centrum artystyczne Sztukarnia, na ul. Lewickiej 10 w Warszawie. Mama odwiozła nas samochodem, a Karol na tyle zachęcony był opowieścią o kontakcie z dziećmi, że spokojnie siedział w swoim foteliku i czekał, aż dojedziemy.

Weszliśmy najpierw na parter Sztukarni, gdzie znajduje sie przepysznie pachnąca kawiarnia. Aromat kawy nas zapewne zwabił. Okazało się, że warsztaty znajdują się na pierwszym piętrze, w pokoju do którego prowadziły klatkowe schody starej kamienicy, w której mieści się centrum artystyczne, sala była już wypełniona dziećmi, Karol nieśmiało wszedł do środka, ale stół z ciastkami i sokiem przekonał go zupełnie, że dobrze trafił.


Kiedy dzieci usiadły już na pufach na sali warsztatowej, a Pani Elwira Kańczugowska zaczęła opowiadać o różnych rodzajach animacji, Karol doszedł do wniosku, że to bardzo poważne tematy i zawołał mnie, abym usiadł obok niego.
Rzeczywiście teoria różnych technik animacyjnych, mimo iż bliska memu sercu dla dwu-i-półlatka mogła wydać się zbyt obfitą w treści techniczne, ale kiedy przyszło do pokazywania przykładów animacji plastelinowej, czy też kukiełkowiej, Karol rozpoznał idealnie swojego idola Misia Uszatka, króliczka i prosiaczka.


Pani Elwira wytłumaczyła jak to się dzieje, że miś Uszatek, który przecież jest kukiełką potrafi się ruszać i mówić. Dla Karola to wszystko było trudne, ale ja wychodzę z założenia, że nie wolno niedoceniać dzieci i że pokazywanie im rzeczy, które wydają się być ponad ich poziom ma sens, bo to zostaje w głowie. Tak czy owak.

Jak się dowiedzieliśmy, animowanie postaci takich jak wspomniany już miś Uszatek, to bardzo pracochłonna czynność. Żeby stworzyć minutę filmu potrzeba zrobić 1440 zdjęcia, niech każde z ustawień do zdjęcia trwa  20 sekund, wtedy mamy 28800 sekund ( co daje około 8 godzin) czyli jak dobrze pójdzie (a 20 sekund na zdjęcie to jest nic) podczas jednego dnia zdjęciowego można sfotografować 1 minutę filmu. Ktoś, kto się na tym zna, albo robi to na codzień powie oczywiście, że to absolutnie niewykonalne, ale chodzi mi o jakieś założenia. 1 minuta dziennie, to tempo ślimaka, który aktualnie się nigdzie nie spieszy. A ludzie cały czas robią firmy animowane i siedzą godzinami w studio poruszając o milimetr pacynki, żeby dziecko mogło obejrzeć wieczorynkę. Szacun dla tych ludzi, bo muszą być oazą cierpliwości.

Pani Elwira opowiedziała nam także i pokazała na ekranie, że studio Semafor wypuściło w zeszłym roku fantastycznie zanimowaną bajkę dla dzieci - o misiu Parauszku. Jakość tego animacji tego filmu powoduje mój jeszcze większy szacunek dla polskiej szkoły animacji ( Ci którzy widzieli Piotrusia i Wilka, albo któryś z filmów Bagińskiego wiedzą o czym mówię ) i chcę, żeby Karol oglądał takie bajki, w które ktoś naprawdę włożył wiele serca, a efekt pracy jest podszyty pasją do tego, co robi. Bo to widać. W estetyce szczegółów, doborze bohaterów oraz przesłania, jakie niesie za sobą opowiadanie. Nawet, a może właśnie dlatego, że jest przeznaczone ono dla dzieci.

Warsztaty skończyły się próbą nagrania własnej animacji, której aktorami były wszystkie dzieci, ale my niestety musieliśmy jechać na lotnisko, abym nie spóźnił się na samolot.

Może te warsztaty były za trudne dla Karola, ale dały mi do zrozumienia jedną rzecz. Robienie bajek to ciężka i żmudna praca. Jeżeli ktoś nie włoży w nią serca, efekt będzie taki, jak na masowych kanałach zapchanych słabymi kreskówkami, które wnoszą nie wiele, a tylko zabierają czas. Karol nie ogląda wiele bajek, ale te, które oglądamy, mają w sobie pierwiastek ciężkiej pracy nad tym, żeby było widać, iż włożono w nią bardzo dużo pasji.

Może kiedyś Karol, oglądając misia Uszatka, zauważy, że dzięki żmudnym 24 klatkom na sekundę, miś i jego koledzy tak ładnie się poruszają?  Że warto, zawsze, dbać o najmniejsze szczegóły? Mam taką nadzieję i polecam, jeżeli nie jesteście przeciwnikami bajek, oglądać z waszymi pociechami te, które naprawdę są dobre. A to widać na pierwszy rzut oka, nawet dla tych, których wiedza na temat animacji pokłatkowej to czarna magia.

Cieszymi się twarz i dusza, że odbywają się w mieście takie warsztaty, bo dzięki nim otwierają się nam klapki. Oby więcej takich warsztatów i otworzonych klapek.

Przydatne adresy

1. Sztukarnia - miejsce przyjazne dzieciom i sztuce www.sztukarnia.pl
2. Miś Parauszek - bajka warta polecenia ze względu na jakość animacji www.parauszek.com
3. Każda forma sztuki by istnieć musi mieć dobrych mecenasów - cieszę się, że cały czas są tacy, co o tym pamietają - www.katalogmarzen.pl









niedziela, 2 marca 2014

MAŁE FOBIE RODZICÓW

Każdy z rodziców ma jakieś takie małe wynaturzenie, które przejawia się tym, że czegoś nie powinno się robić jego dziecku. A to, że nie wolno dawać dziecku czekolady, a to że nie należy karmić białym pieczywem, a to że chłopcy nie powinni bawić się w wojnę, a to żeby dziewczynkom nie kupować różowych ubranek lub lalek barbie. Mimo, iż te wszystkie zakazy mogą brzmieć dziwnie, wychodzę z założenia, iż jeżeli zostały nałożone to jest jakiś większy plan, który uwzględnia ten element i w całości jakiegoś bardziej ogólnego projektu jest w tym wszystkim sens. Nawet jeżeli bardzo ukryty.

Jeżeli dziecko całe życie piło wodę i ktoś na siłę daje mu soczki, a rodzice tego nie chcą to zapewne krzywdy mu nie robią, tylko mają cel, by zbilansowana dieta miała tyle cukru ile dostarczają go świeże owoce. Jeżeli mycie ząbków jest dla dziecka codzienną męczarnią, to cukry zawarte w czekoladzie na pewno zmienią się w kwasy niszczące szkliwo w nocy. Osoby dbające o pochodzenie składników potraw lub brak zawartości glutaminianu sodu, kiedy widzą, że tuczony hormonami i podsypany wegetą kurczak ląduje przed dzieckiem mają prawo do protestu i zachowania swojego trybu karmienia.

Niestety takie odrębności i brak podążania ogólnie wytartą ścieżką często spotykają się z niezrozumieniem pobudek, a ponieważ elementy wydają się być abstrakcyjne, to często chce się udowodnić, iż złamanie zasad nie spowoduje u nikogo krzywdy. Dlatego potajemnie dzieci dostają a to cukierka, a to soczek z marchewki, która nawet nie leżała obok marchewki, a to lizaka po cichu, żeby nikt nie widział.

Uważam, że danie krówki-ciągutki dziecku nie jest aż tak złe samo w sobie, ale w momencie kiedy rodzice chcą kontrolować ten proces, ograniczać go i po swojemu prowadzić dziecko, fakt złamania zakazu staje się sprawą o znaczeniun większego kalibru. To jak powiedzenie rodzicom "wy tam macie te swoje dziwne zasady, a dzieci od lat jadły cukierki i jakoś żyją". Niczym się to nie różni od podjechania na stację benzynową i zatankowawszy do pełna powiedzieć panu w kasie:
- oj te wasze zasady. Jak raz nie zapłacę to przecież świat się nie skończy - i odjechać w radosnym przekonaniu, że udowodniło się światu, iż przez jedno złamanie zasady przecież gwiazdy na głowę nie spadną. A świat jest okrutny i takie złamanie kończy się szybką sprawą sądową i grzywną, jeżeli nie pracami społecznymi. Bo każdy czyn niesie za sobą konsekwencje.

Moja mama opowiadała mi niedawno, że kiedy byłem chłopcem w wieku już nie mlecznymi, ale jeszcze nie przedszkolnym, poszli z moim tatą na sylwestra. Mając te prawie trzy lata, wpisując się w pomysł moich rodziców, którzy chyba lubili Led Zepellin i Omegę, byłem posiadaczem dłuższych, lekko pokręconych włosów. Na zdjęciach, jak teraz je oglądam, wygląda to tak pociesznie, że nie dziwię się moim rodzicielom, czemu nie mieli ochoty mi ich podcinać. Poza tym, nie zależnie jaką mieli motywację, w tym wieku byłem jeszcze ich własnością w 100% i zdany na ich gest lub jego brak, wyglądałem tak jak sobie to wymyślili. Kiedy więc wrócili z imprezy i zobaczyli małego Huberta pozbawionego owłosienia na 2 cm od głowy doznali prawdziwego wstrząsu. Moja mama nie przytaczała dokładnych słów jakie padły podczas karczemnej awantury zaraz po wejściu, ale jestem pewny, że atmosfera nie zachęcała do wspólnej kolacji. Moja babcia, która była tym cyrulikiem, doszła do wniosku, że chłopcy powinni wyglądać jak chłopcy, a nie jak dziewczynki.

Zastanawiam się skąd myśl o tym, żeby mi obciąć włosy zaświtała w głowie mojej babci. Jeżeli miałem loki to zapewne nie dlatego, że moi rodzice o mnie nie dbali, tylko tak chcieli. Co chciała przez to powiedzieć? Bo gdyby chciała o tym porozmawiać, zapewne zapytałaby moich rodziców, czemu mam kudełki jak mały pudelek. Czy chciała wyrazić swoją dezaprobatę i nawet za cenę, jaką musiała zapłacić za ten czyn, nie mogła się powstrzymać i musiała zrobić, tak jakby ona chciała żeby było? Być może było też tak, że bardzo mocno była ze mną emocjonalnie związana, iż doszła do wniosku, że ona też może, tak jakby to było jej dziecko, całkowicie decydować o tym co można a czego nie, jak wypada a jak nie. Może jakieś niezrealizowane w procesie wychowania własnych dzieci demony powróciły i iluzorycznie dały zielone światło do naprawienia swoich błędów młodości? A może po prostu napatoczyły się jej nożyczki? Nie wiem. Ale wiem, że tego typu zachowania jak wchodzenie w rolę rodziców, na wszystkich opiekunów działają bardzo niekorzystnie. Jeżeli takie sytuacje się zdarzają, oznacza to, że gdzieś zatarła się granica pomiędzy myśleniem, że jest się rodzicem a rzeczywistym byciem rodzicem i należy światu przypomnieć, że zasady są po to, żeby ich nie łamać. Naprawdę.

Mając w głowie tę historię jestem bardzo przewrażliwiony na punkcie tych małych fobii jakie mają rodzice, bo one właśnie, nie zależnie od tego, czy traktuje się je jako pozytywne czy negatywne, tworzą szkielet autorskiego programu wychowania dziecka. Programu tworzonego na podstawie własnych doświadczeń i przekonań. Oraz gustów. A dyskusja o gustach, niestety czasem kończy się bardzo emocjonalnie. Podchodzę do tych fobii z wielkim szacunkiem i nie wchodzę z moimi fobiami na fobie innych rodziców. Bo sam wiem, jak reaguję kiedy ktoś chce zapukać w drzwi racjonalności moich.

I cudnie byłoby, gdy świat ułożony był tak, aby wszyscy mieli podobne podejście.



Źródło zdjęcia http://beautyisathingofthepast.blogspot.com/2010_07_01_archive.html

poniedziałek, 3 lutego 2014

TATA KAROLA KONKURSIE BLOG ROKU.

UWAGA, POMOC POTRZEBNA!
Blog TATA KAROLA bierze udział w konkursie BLOG ROKU.

Ale żeby powalczyć, musi zebrać głosy fanów. Co trzeba zrobić? wysłać SMS o treści A00319 na numer 7122 (1 zł + vat - cały zysk przeznaczony jest na cel charytatywny). Głosowanie trwa do 6.02.

Więc przejdę czy nie przejdę dalej, wasze sms pomogą chorym dzieciom. : )

A dla tych, którzy wesprą nas sms, uśmiech Karola w nagrodę!

ps. Nie możesz wysłać sms? To udostępnij tę wiadomość. Im więcej tym lepiej. 
Dzięki wszystkim tu zgromadzonym.

Karol i TataKarola

czwartek, 23 stycznia 2014

WAŻNI DZIADKOWIE




Co roku przybywa dziadków, bo co roku rodzą się dzieci dzieci. Ale bycie dziadkiem jest też procesem mentalnym, bo nagle z rodzica, tego krytycznego i pokazującego jak świat powinno się odbierać i jak wartościować należy stać się tym, który niezależnie od wyznawanych zasad zrobi wszystko, żeby małemu nieba uchylić. A to czasem nie łatwe.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna cecha nowoczesnego dziadka. To pokazanie, że życie jest po to, żeby przejść przez nie godnie, aby unaocznić, że sensem istnienia jest bycie pozytywnym człowiekiem, który potrafi cieszyć się tym wszystkim co udało mu się do tej pory dostać od życia. Bo dzieci patrzą, obserwują i czerpią od tych, których kochają. Więc na dziadkach, oczywiście mniej niż na rodzicach, także ciąży odpowiedzialność przekazywania tych głębokich wartości.
Bo wnuki są ostatnią szansą na to, żeby zobaczyć błędy wychowawcze popełnione na swoich dzieciach. Ale nie powinno ich już starać się naprawiać. Tylko bezkrytycznie akceptować. I zrozumieć.
A może to jest tak, że problemy komunikacyjne między dziećmi a rodzicami w pewnym wieku wynikają właśnie z tego, że dzieci nie widzą dobrego przykładu pomiędzy swoimi rodzicami a dziadkami? Może powiedzenie mamie KOCHAM CIĘ, stanie się z wiekiem coraz trudniejsze, jeżeli dziecko nigdy nie słyszało tych słów od swojej mamy w stosunku do babci? Jesteśmy splątani zależnościami z góry na dół - to co robili nasi rodzice w stosunku do nas, to co my robimy w stosunku do nich i to jak nasze dzieci będą zachowywały się w stosunku do nas jest ze sobą ściśle powiązane. Każda zmiana musi zacząć się od nas, dlatego myślę, że warto kochać dziadków naszych dzieci, bo od nich się wszystko zaczęło. I nie bójmy się TEGO mówić. A nie tylko O TYM mówić. Żeby to pokazać naszym dzieciom.


źródło - http://crumpledenvelope.tumblr.com/post/3241958745/petitpoulailler-my-valentine-fortnight-day-11

poniedziałek, 20 stycznia 2014

ROBIENIE Z TATA WARIATA

Kiedyś, jeszcze przed urodzeniem Karola, nagraliśmy na konkurs jednej z firm spożywczych film, w którym popełniliśmy tzw lokowanie produktu. 

Nie wygraliśmy, ale ostatnio natknąłem się na niego, kiedy oglądaliśmy z Karolem coś na youtube. Od tego czasu Karol nie daje mi spokoju i prosi o puszczanie "Taty jak jest kucharzem". 

O ile do tej pory ten filmik uważałem za dość kompromitujący ( w końcu był robiony dla wygrania głównej nagrody i mam na nim wąsy w stylu "czeski piłkarz'80") o tyle teraz sądzę, że robienie z siebie wariata, tylko po to, żeby dziecko tak szczerze i bez żadnego biznesu uhahało się po pachy, ma uzasadniony sens. 

Najbardziej śmieszy Karola, moment kiedy prasuję żelazkiem filet z piersi kurczaka. (Ps. Po tym ujęciu musiałem je wyrzucić. I nie mówię o filetach)



niedziela, 19 stycznia 2014

OSOBISTA BAJKA

Wymyśliłem sobie kiedyś, że chciałbym Karolowi napisać książkę. Ładną bajkę, którą będzie chciał słuchać. I oto powstała opowieść o Łosiu Patosiu.

Jest tylko jeden problem. Sama bajka, bez rysunków jest dla dwulatka nudna. Dlatego potrzebuje kogoś kto mi tę bajkę zilustruje. W zamian za to obiecuję wydrukowanie dodatkowego egzemplarza i przesłanie go do autora rysunków w ramach odwdzięczenia się za trud.

Czyż nie byłoby wspaniałym dać swojemu dziecku książkę, którą maja na świecie tylko dwie osoby?

Jeżeli jesteś zainteresowany/na, masz ciekawą kreskę i pomysł jak to zilustrować, zapraszam do stworzenia jedynego w swoim rodzaju dzieła.

Poniżej początek bajki, żeby było wiadomo o czym mówimy.


Łoś Patoś

W znanym mieście, ba, w stolicy, gdzie od ludzi wręcz się roi
W zwykłym bloku z wielkiej płyty, choć podglądać nie przystoi
Zaglądamy z ciekawością cicho chodząc po tarasie
Do jednego z mieszkań w którym, cała rzecz wnet zacząć ma się.
Pokój pusty, lecz widoczne znaki używania jego
Świadczą o tym, że właściciel jest porządny, słowem - przegość.
Na stoliku ustawione talerzyki i szklaneczki
Widelczyki obok szklanek, mniejsza, większa - dwie łyżeczki
Rzecz to dla nas oczywista, że wytworny podwieczorek
Zaraz będzie miał tu miejsce, jak w niedzielę, choć to wtorek.
Wszystko to za sprawą kogoś, kogo troska oraz miłość
Ma swój upust w ferii potraw, wpływających na otyłość
U tych wszystkich, co ulegną wdziękom pierwszej smaków damy,
Szefa najwspanialszej kuchni, bo domowej - czyli mamy.
Pokój nadal czeka pusty na specjały oraz gości.
Z rozstawionych równo krzeseł, wiemy, że co do ilości
Pięcioosobowa grupa może zasiąść w jednym czasie
Żeby każdy miał swe miejsce. Szóstą także wcisnąć da się,
Ale mama, pani domu starych zasad treść wyznaje
Że gdy zbyt przy stole ciasno, nikt porządnie się nie naje.
Tajemnicą pozostaje czemu dzisiaj, w dzień powszedni
Tak wytworny zgotowano ten bankiecik poobiedni.
Jakaż to okazja spora inspiracją stać się dała
Że odświętnie zaraz siądzie wespół tu rodzina cała.
Trochę głębiej w tym pokoju, w toalecie, tuż za drzwiami
Nasz bohater wiedząc o tym, że za chwilę, z woli mamy
Wraz z rodziną w ważnej sprawie siedzieć będą wszyscy społem
Czyścić się dokładnie kończył, by pachnącym być za stołem
Jeśli dziwi Czytelniku Ciebie to, że z tej łazienki,
Słychać mokre i rytmiczne szorowania głośne dźwięki
Powiesz, że to tak nie bywa, aby dziecko, z takim trudem
Myć zechciało swoje ciało, jakby mocno zaszło brudem
Tedy racje przyznam Tobie. Dzieciom dziś nie zdarza to się,
Lech bohater nasz nie chłopcem jest, lecz ślicznym, miejskim Łosiem.

Ciąg dalszy już w wersji drukowanej.


wtorek, 14 stycznia 2014

Z SERII KLECHDY DOMOWE

Karol leży w łóżku. Ogląda książkę, której celem jest zapoznać dzieci z kształtami i kolorami.
-  A jaki to kolor? - pytam wskazując na zielony.
- Zielony - odpowiada Karol. To wie, w końcu zawsze na skrzyżowaniu krzyczy "no tata, jedź!" kiedy przełączą się światła z czerwonego na zielony właśnie.
- Świetnie - odpowiadam i przekręcam stronę na kolejną - a to?
- Nie wiem - odpowiada, choć wiem, że wie.
- Wiesz.
- Czerwony - uśmiecha się jak sądzę z tego powodu, iż uznał, że żart się udał.
- A ten? - na następnej stronie pokazuje mu biały talerzyk, mydło i mleko w dzbanku.
- Nie wiem - odpowiada, a ja ufam mu, że nie wie.
- No, ale zastanów się. Pasta do zębów ma taki kolor, ściana obok nas. Nie chcesz zgadnąć?
- Nie pamiętam.
- Na pewno wiesz - mówię po raz ostatni, bo nie chcę wracać w koszmarach nastolatka, jako ten, który nigdy nie dawał za wygraną
- Żaden.
- Proszę?
- Żaden, Tata, żaden, no.

Bo przecież biały, w oczach dziecka to nie kolor. To tak jakby wszystko to, co zostanie jak się zabierze wszystkie kolory. Genialne, prawda?

Cały czas zapominamy, że dzieci rodzą się genialne. A my dorośli, tłumacząc, że biały to biały spłycamy tę rzecz niemożebnie. Ach....

WYSTĘPY GOŚCINNE - POMAGAMY DZIECIOM - FUNDACJA POLSAT

Wraz z podsumowywaniem roku przypomniałem sobie, że dorzuciliśmy swoje pięć groszy do  kampanii Fundacji Polsat w 2013. Taki nasz mały wkład do tego, żeby nie zapominać o tym, że są dzieci, którym trzeba pomagać.





poniedziałek, 13 stycznia 2014

Z SERII KLECHDY DOMOWE

- Tata, włącz Małpety - Karol nagle zagadnął siedząc na swoim stołeczku i wpychając do ust o dwa centymetry za duży kawałek jabłka
- Kochanie, włączę Ci wieczorem. Taka jest umowa. Wieczorem oglądamy bajkę. Teraz nie ma małpetów. - odparłem zgodnie z umową, jaką zawarliśmy kilka tygodni temu.
- Są małpety. W telewizorze, tam - pokazał w stronę dużego pokoju.
- Nie ma, Karolku.
- Są.
- Nie ma,
- Są,
- Nie ma Kochanie.
- Tata, są. Uwierz mi. Nie bój się. Włączaj.

Kiedyś czytałem, że dzieci są o 2 lata bardziej inteligentne niż nam się wydaje i o dwa lata mniej niż wydaje się to im. hm...

Więc przestałem się bać. I uwierzyłem. A mapety rzeczywiście tam były. Karol wsadził rano płytę DVD do czytnika...
Źródło zdjęcia - http://www.muppetcentral.com/

WYSTĘPY GOŚCINNE - DZIECISAWAZNE.PL - O PODRÓŻACH

Zdarzyło się mi napisać kolejny artykuł do znajomego portalu dziecisawazne.pl
oto jego kopia i link tamże. 

http://dziecisawazne.pl/daleka-podroz-z-dwulatkiem/

Podróżowanie z dzieckiem jest fantastyczne. Przekonaliśmy się o tym podczas ponad trzytygodniowego, prawie zupełnie niezaplanowanego wyjazdu do Azji z naszym niemalże dwuletnim Karolem. Myśleliśmy, że podczas podróży to my go czegoś nauczymy. Jak się okazało, było zupełnie na odwrót.

1

Z dwulatkiem pod pachą

Wyjazdy z dzieckiem to nic nadzwyczajnego, pod warunkiem że nie chce się kopiować swoich przed-macierzyńskich zachowań i nie zabiera się go na nie do końca zaplanowaną wycieczkę, podszytą nawykami backpackingowymi (nurt backpackerski to odłam podróżników, którzy jadą „w ciemno”, nie rezerwują hoteli przez Internet na miesiąc przed wylotem, pakują plecak maksymalnie do 10 kg na osobę, a w rękach, niczym Biblię, trzymają bezobrazkowy przewodnik pewnej australijskiej firmy) od momentu wylotu, aż po sam powrót. W takiej konfiguracji wydarza się bardzo wiele. Na taką konfigurację zdecydowaliśmy się wyruszając z naszym malcem na podbój Malezji i Indonezji.
Jak zwykle nie zaplanowaliśmy noclegów, ani nawet trasy, jak zwykle wzięliśmy tylko garść gotówki, paszporty, minimum ubrań swoich i taką ilość ubrań Karola, żeby nie robić prania codziennie, i ruszyliśmy na spotkanie z przygodą – z dwulatkiem pod pachą.
4
Przed urodzinami Karola podróżowaliśmy mnóstwo razy w bardzo odległe miejsca i niezmiernie wiele radości sprawiało nam bycie ze sobą oraz dzielenie się na gorąco tym, co widzimy, co przeżywamy i czego doznajemy. Docieraliśmy się jako para, potem jako mąż i żona, dobrze nam było z tym, że takie długie i czasem męczące fizycznie wyjazdy spajały nas i udowadniały, że w sytuacjach wyjątkowych możemy na sobie polegać. Mieliśmy nadzieję, że trzeci uczestnik nie zmieni tego zbytnio. Okazało się jednak, że zmienił. Na szczęście na lepsze.
Wynieśliśmy z tej wycieczki kilka nauk. Wszystkie okazały się pozytywne i wszystkie zaskoczyły nas i w pewnym sensie poprawiły zrozumienie naszego dziecka.

Lekcja pierwsza

Na takiego typu wyjazdach z dzieckiem trzeba brać pod uwagę jego potrzeby. Dla dobra grupy. Dwulatek, mimo iż jeszcze słabo (z racji mizernego wykorzystania zasobu słów oraz narządu mowy) eksplikuje swoje potrzeby, ma je i, chcąc nie chcąc, należy rytm wycieczki dostosowywać do tego, co malec może znieść i czego w danym momencie pragnie. Wakacje to dla niego zabawa, a zwiedzanie Chinatown przez pół dnia może wydać się fascynujące, pod warunkiem że: a) nie ma się 2 lat i b) nie chce się właśnie iść na plac zabaw. Musieliśmy o tym pamiętać.
5

Lekcja druga

Dwulatek może się zgubić, bo bardzo szybko biega. Mieliśmy w pewnym momencie taki niecny plan, żeby henną napisać Karolowi na dłoniach awaryjny numer telefonu jednego z nas, w razie jakby udało mu się zbiec spod naszej kurateli. Potem zmieniliśmy podejście do pilnowania Karola i za każdym razem kiedy nie był przytroczony do wózka (tak, wózek typu parasolka wiele razy uratował nam życie), jedno z nas ogłaszało, że wachta jest jego i że patrzy na młodzieńca nieustająco.

Lekcja trzecia

Dwulatek fascynuje się smakami nie mniej niż jego rodzice. Zauważyliśmy, że Karol świetnie radzi sobie z lokalnym potrawami, co było o tyle praktyczne, że nie musieliśmy zamawiać mu osobnego menu. Poza tym ten mały człowiek miał bardzo jasno określony gust kulinarny, na szczęście pasujący idealnie do tego, co serwowano w Singapurze, Malezji czy na Bali. Kuchnia ta, choć zapewne spłycam zagadnienie, opiera się na hinduskiej, bardzo aromatycznej i gęstej mieszaninie jogurtu i ziół ze stajni garam masala, chińskiej, szybko usmażonej w woku zieleninie zroszonej sosem sojowym i kluskami ryżowymi oraz malezyjskiej ostrej zupie rybnej, której składniki, gdy zobaczy się je przed ugotowaniem, nie zapowiadają absolutnie uczty podniebienia, jakiej doznaje jedzący po podaniu całej potrawy w misce. To oczywiście nie wszystko. To tylko urywek tego, czym potrafi upoić ta szerokość geograficzna. Na szczęście Karol polubił ostrość przypraw, słoność sosów i lekkość ryżowych klusek, a perspektywa takiego posiłku była jednym z najefektywniej działających argumentów podczas prowadzonych po drodze dyskusji. Na szczęście także rejony, jakie udało nam się odwiedzić, są w miarę higieniczne, więc ani my, ani dziecko nie cierpieliśmy z powodu zbytniej niefrasobliwości w doborze barów, w których się stołowaliśmy.
3

Lekcja czwarta

W Azji, zwłaszcza w miejscach rzadko odwiedzanych przez turystów, białe dziecko stanowi wyjątkowe wydarzenie. Północ Malezji (Kotha Baru) to miasto, gdzie zajeżdżają nieliczni. W takich miejscach białe dzieci (a nasz Karol do tego wszystkiego jest jeszcze blondynem) pojawiają się na tyle rzadko, że wzbudzają ogólne poruszenie. I sympatię. Bo Azjaci w ogóle lubią dzieci. Ilość ciastek, owoców, batoników, które Karol dostał, była na tyle duża, że przyznaję, iż ciężko mi było to zliczyć. Ilość uśmiechów i dotknięć, jakimi został obdarowany nasz syn, była jeszcze większa. Nie liczyłem także zdjęć wykonanych komórkami, na których Karol sam, lub z właścicielem danego aparatu, pozował uśmiechając się nieswojo, a następnie… uciekał, gdzie pieprz rośnie.

Lekcja piąta. Bardzo ważna

Karol cieszył się podczas wyjazdu prostymi rzeczami. Nieświadomie nauczył nas tego. Jako dorośli coraz mniej zwracamy uwagę na to, co jest najprostsze i najniezwyklej zwykłe. Któregoś dnia nasz syn wyszedł z małego i podziurawionego zębem czasu drewnianego domku na plaży, stanął na tarasie, popatrzył na zachodzące, ale jeszcze cały czas dość intensywnie operujące słońce, wyciągnął doń rękę i powiedział „tata, ciepło”.
Innego dnia, gdy kopaliśmy w piasku na plaży zamek (który co prawda przypominał bardziej wydmę z racji na płaskość i brak wieżyczek), temperatura otoczenia rozpieszczała nas swoimi wakacyjnymi trzydziestoma stopniami, Karol wsadził rękę w świeżo wygrzebaną przeze mnie dziurę w piasku i kiedy podeszła ona wodą, spojrzał na mnie z błogim uśmiechem i powiedział „tata, zimno”.
2
Te dwa zdarzenia to tylko mały przykład tego, jak Karol zachwycał się prostymi rzeczami, takimi jak ciepło promieni słonecznych, chłód wody na plaży, cień drzewa, obłędny smak jogurtu z mango czy szum morza w nocy, kiedy je tylko słychać, a już nie widać. Kiedy tak patrzyłem na niego, jak odbiera na najprostszą modłę piękno i zwykłość tego, co nas otacza, zrozumiałem, że dzieje się to po to, żebyśmy z moją żoną zobaczyli jak bardzo nie warto gasić w sobie dziecka i jak wiele traci się pozwoliwszy sobie na dorosłość tak hermetyczną, że promienie słońca to tylko UVA, chłód wody to przeziębienie, a sok ze świeżych owoców to brudna szklanka i nifuroksazyd. Karol chciał nam powiedzieć, że w cząstce, choć w maleńkim kawałku, dzieckiem trzeba być przez całe życie. Żeby nie umknęły nam takie podstawowe, a jednak genialne elementy otaczającej nas rzeczywistości. O tym nam przypomniał. Tego ponownie nauczył.

Lekcja szósta

Nic tak nie zbliża jak bycie ze sobą 24 godziny na dobę. W domu mamy dla siebie maksymalnie 5 godzin dziennie. Bo praca, bo zakupy, bo codzienność. Na wakacjach byliśmy zdani na siebie przez cały czas. Były lepsze i gorsze chwile, była podróż przez 13 godzin w jednym samolocie, był płacz i śmiech, sen i szaleństwa. Cała rodzina non stop ze sobą. W pełni. Zobaczyliśmy, jak nasz syn się zmienia. Jak zaczyna mówić, bo właśnie na ten okres przypadł u Karola wysyp słów. Może właśnie dlatego, że wszystko działo się tak raptownie, że dni przelatywały jak w kalejdoskopie i jednak wyjęty został ze swojej strefy komfortu domowego, to właśnie tak szybko przez te trzy tygodnie się rozwijał? A może po prostu mieliśmy w końcu czas na to, aby patrzeć na niego bez przerwy i bardziej uważnie? Nie wiem tego, ale wiem, że gdybym nie był wtedy przy nim cały czas, miałbym wrażenie, że straciłem ważny etap w jego życiu.
Nasza podróż trwała ponad trzy tygodnie. Zwiedziliśmy Singapur, północną i środkową Malezję, oraz jedną z wysp należącą do Indonezji – Bali. Przejechaliśmy ponad dwa tysiące kilometrów autobusami, busikami i samochodami, sześciokrotnie lecieliśmy samolotem. Mieszkaliśmy w motelach i hotelikach o lokalnym standardzie, za to inwestowaliśmy w atrakcje, które przynosiły nam i Karolowi dużo emocji (zoo w Singapurze, podróż łodzią na Perhentian Islands, największy plac zabaw z basenem w Kuala Lumpur). Dziś wiemy, że tę samą trasę zrobilibyśmy z powodzeniem bez Niego, ale jesteśmy pewni, że wcale nie chcielibyśmy jej robić tylko we dwójkę.
Nasz syn niewiele będzie pamiętał z tej podróży, bo w końcu miał dopiero dwa lata, ale wierzę głęboko, że gdzieś w podświadomości pozostaną w nim te momenty, kiedy wszyscy śmialiśmy się do łez, kiedy zasypialiśmy wsłuchani w odgłos falującego morza czy jedliśmy te same kluski z sosem słodko kwaśnym. Na pewno w nas pozostanie takie poczucie, że mimo iż trzeba włożyć w to wiele wysiłku, dalekie podróże i odkrywanie świata bez dziecka są niepełne. Jesteśmy dowodem na to, iż warto zadać sobie trud zabrania ze sobą małego człowieka w nieznane, bo tak wiele można się wtedy o świecie, ale głównie o sobie, nauczyć. Karol udowodnił nam to pokazując, co przeoczylibyśmy, gdyby nie jego obecność. Dzięki, Karol.

czwartek, 2 stycznia 2014

BAKTERIE W SŁUŻBIE RODZICOM


Były dwa momenty w życiu dwuletniego Karola, w których bardzo przydała się teoria bakterii, którą uznałem za stosowne wprowadzić kilka miesięcy temu. Dziś Karol świetnie wie czym są bakterie, jakie złe skutki przynosi ich hodowanie i dlaczego kiedy Tata mówi, iż należy zadbać aby ich nie było, Karol potrafi zacisnąć zęby i pokonać nawet największe lęki. A propos zębów.

Karol myje zęby sam. Od pierwszego roku życia albo nawet jeszcze wcześniej. W momencie kiedy zrozumiał na czym polega trzymanie szczoteczki w ręku wiosłuje w jamie ustnej jak galernik wynajęty na czas określony w celu dopłyniecia do nowych lądów. Efektywność Karola jednak jest dużo gorsza niż rzeczonego wioślarza. Mazanie pastą po zębach, języku, lustrze i podłodze sprawia mu jednak na tyle dużą przyjemność, że trwać to potrafi nawet kilka dobrych minut. I oczywiście chce to robić sam. Ale zęby czyste być muszą więc zacząłem tłumaczyć mojemu synkowi, że po wymyciu przez niego uszczękowienia należy sprawdzić, czy wszystkie bakterie, które miał w buzi zostały wyjęte. W tym celu proszę go o to, aby szeroko otworzył buzię i powiedział aaaa, a ja tą samą szczoteczką będę sprawdzał czy jeszcze się jakieś nie zaplątały. I spokojnie czyszczę mu od piątek po jedynki najpierw na górze, potem na dole i za każdym razem po wyczyszeniu pewnej partii uzębienia pozwalam Karolowi zabierać ze szczoteczki i wyrzucać do umywalki wyimaginowane bakterie.

Karol wie, że bakterie gryzą. Zastanawiałem się, czy wprowadzać mu taki, no powiedzmy sobie szczerze dość drastyczny ich obraz, ale chyba nie ma w tym zbyt dużej dozy przesadyzmu, bo w gruncie rzeczy bakterie potrafią wyrządzić szkodę, a że nie mają malutkich jamochłonów to na razie syn nasz nie musi o tym wiedzieć. Ważne jest to, że perspektywa bycia podgryzionym przez te małe stworzonka, poza regularnym otwieraniem buziaka dała mi jeszcze jedną możliwość, a mianowicie wymycie włosów w sposób taki, żeby nie wiedziała o tym cała klatka z parterem włącznie. Właściwie powiniem wprowadzić dodatkowo pojęcie drożdżaków, bo to one atakują skórę głowy żerując na płaszczu wodno-lipidowym, jaki tworzy się powierzchni głowy, ale tego byłoby chyba za wiele. Bakteria sprawdza się fantastycznie, bo ostatnio Karol po wprowadzeniu terminu bakcyla na włosach niczym potulny baranek przechylił głowę do tyłu i dał sobie wylać cały kubek wody na nią, a potem dzielnie zniósł proces mycia szamponem i płukania. Wcześniejsze próby takiego zabiegu nieprzygotowanemu śmiałkowi groziły trwałym uszkodzeniem trąbki eustachiusza oraz krwawym kikutem, w miejscu gdzie wcześniej miał dłoń. Tym razem wszystko przebiegło bez słowa. Karol cierpiał, zamykał oczy, ale wiedział, że bakterie zmyć trzeba. I był naprawdę dzielny.
Dziękuję wam bakterie. I polecam tę koncepcję do sprawdzenia w praktyce.