sobota, 1 października 2016

PROJEKT OJCIEC

Ktoś mnie tego dnia zapytał, czy się denerwuję przed premierą. Trochę to zaskakujące pytanie, bo przedstawienie, w którym bierze udział mój blog jest tworzone przez niezależną ode mnie grupę, nota bene fantastycznych ludzi, którzy mieli po prostu użyć trochę tekstu, jaki wyszedł spod mojej klawiatury. Wtedy się zacząłem denerwować, bo zdałem sobie sprawę, że właśnie za chwilę zobaczę na scenie swoje własne życie. To tak jakby cofnąć się na chwilę w czasie i rzucić okiem na emocje jakie miałem w okresie, kiedy wszystko w moim życiu się zmieniało - kiedy stawałem się tatą. 

Nie miałem oczekiwań co do przedstawienia, bałem się tylko że może pójść w kierunku trochę zbyt prześmiewczym, bo dziś tak łatwo obsmarować na wesoło fakt, że do kina pójść nie można, żona ma depresję, a facet ma swoje potrzeby jest macho i jest mu źle, więc szydzi. 

Pozytywnie jednak sztuka mnie zaskoczyła, bo od samego początku panował w niej balans dowcipu i zadumy, poważnej ojcowskiej refleksji oraz luzu, jaki trzeba do tego wszystkiego mieć, żeby nie zwariować. 

Konstrukcja sztuki, mimo iż tekst złożony jest z dzieł kilku autorów, jest bardzo spójna i prowadzi nas od momentu kiedy dziecko jest jeszcze po tamtej stronie brzucha aż do chwili, kiedy patrząc na swoje już bardzo rozumne dzieci, trochę przez pryzmat własnego taty pojawiają się w oczach męskie łzy wzruszenia. Pomiędzy jest bardzo pouczająca i fantastycznie zagrana historia ojców, którzy najbardziej na świecie chcą być najlepsi dla swoich pociech. 

Ogląda się całość lekko i chce się cały czas więcej, bo to wszystko są historie, które zdarzyły się, lub mogły się zdarzyć każdemu z ojców na widowni. 

Ciekawy byłem czy odnajdę fragmenty mojego życia w tej sztuce, w końcu część tekst bazowała na moich przemyśleniach. Bez problemu zidentyfikowałem te momenty, kiedy ze sceny słyszałem swoje słowa i pierwszy raz w życiu poczułem się, jakbym stanął na chwilę obok siebie i obserwował co się wydarzy, choć doskonale widziałem jak dana scena się skończy. To było nawet lepsze niż pierwowzór, bo zagrane przez aktorów nabrało więcej dramatyzmu, gdyż dodano do wszystkiego ruch sceniczny i światło. Przyznam, iż zobaczyć kawałek swojego życia na prawdziwej scenie - to rzeczywiście bezcenne. 

Sztuka jest świetna, i być może brzmi to nieobiektywnie z racji faktu, że miałem w niej swój udział, ale mowię bardziej o całości przekazu i realizacji, niż o samym tekście. Chłopaki, którzy grają autorów są także ojcami, więc po części są nami, a po części po prostu sobą. Śmieszą, wzruszają, pozwalają się zastanowić nad tym kim są dla nas ojcowie i kim my, jako rodzice jesteśmy dla naszych dzieci. 

Zastanawiałem się jak sztuka się zakończy, bo ojcostwo to temat permanentny i ciężko jest uciąć go w jakimś najdogodniejszym momencie. Mateusz, reżyser spektaklu, wybrał tekst, który zamyka pewien rozdział ojcostwa i pięknie pasuje do całości przemyśleń, jakie niesie przedstawienie. Wzrusza i zostawia chwilę w zawieszeniu, zamyśleniu i zadumie. Uwierzcie mi, iż trudno byłoby wymyślić lepsze zakończenie, niż to które widziałem na deskach sceny w Teatrze Kana. Gratulacje Panowie! 

Jeżeli będziecie w pobliżu Szczecina, albo chłopaki ruszą w trasę po Polsce wpadnijcie i zobaczcie ich fantastyczną sztukę - i to niezależnie od tego czy jesteście mamą czy tatą.