czwartek, 28 czerwca 2012

POKOLENIA



Miałeś zaledwie kilka miesięcy, kiedy Twój pradziadek, czyli tata, taty Twojego taty zorganizował imprezę z okazji 90 urodzin. Jest coś takiego w każdym facecie, że cieszy się jak dziecko, kiedy widzi, że jego ciężka praca na potomstwem nie idzie na marne, a dziadek tak naturalnie i tak wdzięcznie potrafił się z tego cieszyć, że mógłby w rodzinnej komedii grać pierwszoplanową rolę ucieleśnienia radości z powodu posiadania tak dużej familii. Impreza, na którą nas zaprosił odbyła się w hotelu niedaleko jego mieszkania na Tamce w Warszawie, hotelu który pamięta czasy świetności i dojrzałości komunizmu z ludzką twarzą, menu było dostosowane do charakteru wnętrz, ale biorąc pod uwagę fakt, że obchodził 90 urodziny, to wszystko współgrało tworząc taką swojską harmonię.

Dziadek Zdzisiek, był człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia, nie stwarzał niepotrzebnych problemów, zawsze witał się radosnym "siemasz" i z uśmiechem na twarzy zaczynał rozmowę, robił herbatę, wyjmował wino albo coś mocniejszego i rozpoczynała się rozmowa.
Kiedy przyjechaliśmy do niego pierwszy raz z Tobą, Ty jeszcze nawet nie gaworzyłeś, zrobiło mu się bardzo przyjemnie, że pamiętaliśmy o pradziadku i zechcieliśmy zajechać do niego i pokazać mu Ciebie. Od razu rozpoczał opowieść o reszcie swoich prawnuków, czyli Bartku i Małgosi i cieszył się, że przedłużysz ród Pełków. Bo dziadek stał na straży pamięci o rodzinie, sam mając pamięć bardzo dobrą. Potrafił z głowy sypać datami urodzin i śmierci swoich wszystkich braci, rodziców a nawet dzieci swoich kuzynów. Niesamowite jest to, jak ludzie urodzeni jeszcze przed wojną, nie przyzwyczajeni do posiadania telefonów komórkowych, w których można zapisać ważne rocznice, trzymali wszystko w głowie. A dziadka głowa była trzeźwa, mimo iż lubił wypić.

Pamiętam na naszym weselu, na którym dziadek jak zwykle obtańcowywał wszystkie panienki młodsze od niego, czyli wszystkie i bawił się do białego rana, podszedł do mnie i zaproponował, żebyśmy wypili kielonek. Picie alkoholu z dziadkiem ma wartość łączenia pokoleń i nie ma w tym absolutnie nic złego. Tworzy się taki procentowy pomost pomiędzy osiemdziesięcio kilku latkiem a trzydziestoparo latkiem i jest mocniejszy niż jakakolwiek inna metoda zrozumienia międzygeneracyjnego. Uściskaliśmy się wtedy czule, ucałowaliśmy serdecznie i myślę, że i jemu i mnie zrobiło się jakoś tak dobrze. Mnie, bo widziałem dokładnie skąd pochodzimy, a jemu bo widział doskonale dokąd idziemy.

Dlatego kiedy zobaczył Ciebie, pomyślał sobie zapewne, że kierunek, jaki potwierdziliśmy na weselu podczas konsumpcji napoju wysokokalorycznego, był słuszny a wynik jego, czyli Ty, jest godnym rozwojem tego, czego sam by chciał. A chciał, żeby rodzina Pełków rosła w siłę, żeby ludzie noszący to nazwisko byli dobrymi osobnikami, żyjącymi porządnie i mądrze. Bo rodzina Pełków to historia bardzo ciekawa i nikt, nawet dziadek nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego brat jego ojca nosił nazwisko Pałkiewicz, a ojciej Pełka. Babcia natomiast w dokumentach wpisane ma Pełczyńska. W związku z tym bardzo cieszył się, kiedy zacząłem spisywać wszystkie dane naszej rodziny i ułożyłem to, co udało mi się zebrać w drzewo genealogiczne, które zaprezentowałem podczas jego 85 urodzin.

Dziadek, kiedy do niego przychodziliśmy wyciągał zdjęcia, dokumenty, stare zapiski i opowiadał o tym, jak wyglądało jego życie przed wojną, podczas wojny, jak ojciec Wawrzyniec wyjeżdał na front, wracał i ni mniej ni więcej tylko robił dzieci, a potem znów znikał. Z tej też przyczyny dziadek miał 4 rodzeństwa sam będąc drugim od końca dzieckiem w chronologii urodzeń, pamiętał głównie swoją macochę Anielę, z sentymentem opowiadał o tym, jak za młodu mieszkał w Kobyłce i jak jego najmłodszy syn, czyli Twoj dziadek Heniek spadł z grzebietu swojej najstarszego brata wbijając sobie w czoło kawałek butelki, przez musiał zacząć nosić okulary.

Dziadek Zdzisiek żył w mieszkaniu na ulicy Topiel. Mieszkaniu, które dla mnie zawsze kojarzyć się będzie z zapachem zupy grzybowej z kluskami, jaką to zupę gotowała babcia Danusia zawsze na Święta i dzieliła hojnie wszystkich biesiadników. Do tego były grzyby suszone zasmażane w bułce tartej i kompot z suszu. O ile kompotu wypić nie byłem w stanie, o tyle grzybami zajadałem się po brzegi. Bo trzeba Ci wiedzieć, że Dziadek Zdzisiek to był zapalony grzybiarz. Potrafił godzinami chodzić po lesie i szukać odpowiednich kapeluszy, które godne były ust rodziny Pełków. Jego zbiory były dorodne, duże i smakowały nieziemsko szczególnie w nadmienionej już formie zasmażanej w bułce ale także marynowane w occie. Choć przyznam, że ja lubie trochę bardziej ostre, więcej octu, a dziś dodałbym nawet odrobinę chili, to tamten smak wspominam z dużym sentymentem. Dziadek z resztą w lodówce miał tyle skarbów z pod szyldu "sam znalazłem, sam zrobiłem", że każda wizyta kończyła się relatywnie poważnym obżarstwem smakołykami typu dżem, pomidory, wino lub inkryminowane grzyby.

Dziadek był komunistą, ale nie z przekonania. Miał legitymację partyjną i chwalił mi się, że wziął ją tylko dlatego, że gdyby nie wziął, to w zakładzie energetycznym nie osiągnąłby wiele, jego synowie nie mieliby gdzie mieszkać, a Heniek nie dostałby się na studia wyższe. Kiedyś zapytałem go o to, czy przechodząc przez to wszystko w taki a nie inny sposób czuje się patriotą. A on mi na to odparł, że żył w takiej Polsce jakiej przyszło mu żyć, a fakt że dziś zadaje mu to pytanie jest najepszym dowodem na to, iż zadbał o kolejne pokolenia w taki sposób, że ta rozmowa w ogóle ma miejsce. To, że nie brał udziału w Powstaniu Warszawskim, mimo iż mieszkał blisko, to że był w partii i czerpał z tego powodu korzyści materialne to wszystko, jak powiedział, nie było godne medali, ale podczas wojny dbał o to, żeby matka i młodszy brat mieli co jeść i żeby przeżyli, potem starał się, aby synowie wyrośli na porządnych chłopaków. Wszystko po to, żeby dziś móc żyć tak jak żyjemy, żeby iść do przodu. Czy to można nazwać patriotyzmem? W skali mikro pewnie tak, w skali makro - to chyba trzeba by połączyć bardzo dużo takich mikropatriotyzmów, żeby się uzbierało coś zacnego, ale na swój sposób Dziadek dbając o swoją rodzinę zabezpieczał przetrwanie całego społeczeństwa. Tak mi to wytłumaczył, a ponieważ jestem dziś tym kim jestem, a Ty Karolku jesteś tym kim jesteś, nawet nie chcę kwestionować podejścia Dziadka, bo dużo wody będzie musiało upłynąćw w Wiśle, zanim nabiorę tyle mądrości życiowej co on. Szczególnie, że kilka tygodni po 90 urodzinach, Dziadka zabrakło. Ostatni raz widziałem go w szpitalu po wylewie, kiedy leżał na łóżku i patrzył się na wszystko to, co go otaczało w sposób jaki dziecko patrzy zaraz przebudzieniu. Usiadłem obok niego i chciałem powiedzieć coś normalnego, ale w takich sytuacjach w zasadzie nie wiele przechodzi przez gardło. Dziadek leżał w białej pościeli o zapachu szpitala, złapałem go za rękę a on minimalnie uśmiechnął się do mnie i jakby chciał powiedzieć "Sie masz!". Kiwnąłem tylko głową i nic nie powiedziałem. Poznał mnie, mam nadzieję i wiedział, że przyszedłem go odwiedzić. Myślałem nawet, żeby przynieść mu Ciebie i pokazać jak urosłeś, ale nie wpuszczono by nas razem na oddział.

Mam wrażenie, że ten człowiek nie do zdarcia, bo do 90 roku nie chorował właściwie na nic, chciał się z nami pożegnać w dniu swoich 90 urodzin, zaprosić całą rodzinę i jak tatuaż na stałe wbić się w nasze umysły jako człowiek witalny, uśmiechnięty i pogodny. Takiego go z resztą będę pamiętał i chciałbym, żebyś wiedział że geny jakie nam przekazał są dobre, radosne, życiowo uczciwe i co ważne bardzo długotrwałe.

Kiedy ostatni raz byliśmy u niego w domu z wizytą przekazał Ci Karolku prezent, który obiecałem oddać Tobie na 18 urodziny. Kiedy będziemy Ci go dawać, opowiem Ci o Dziadku Pełce jeszcze raz. Ale to za paręnaście lat.

WIDZENIE INNYCH DZIECI



Wiesz Karolku, że od kiedy jesteś z nami zupełnie inaczej patrzę na inne dzieci. Trochę podglądam innych rodziców, trochę wyobrażam sobie Twoje zachowanie w wieku dzieciaków, które podpatruje i niekiedy uśmiecham się tylko, czasem odwracam wzrok i zaczynam myśleć co w tej właśnie chwili robisz a czasem rozczulam się i łza mi się kręci w oku.

Patrzenie na innych uświadamia także, że wraz z tą grupą dorastających brzdąców za kilkadziesiąt lat będziecie tworzyć podstawę społeczeństwa, taką zdrową tkankę i będziecie rdzeniem, solą ziemi. Teraz mając ziemię za pazurkami pełzacie po podłogach, trawnikach i kocykach nie zdając sobie sprawy jak ważni jesteście. Nie tylko dla swoich rodziców, bo o tym mówimy wam codziennie i dajemy to odczuć od rana do wieczora, ale jak ważni jesteście dla wszystkich. Jaką rolę odegracie potem, niezależnie od tego kim będziecie. Bo życie jest bardzo zaskakujące i losy różnych ludzi plotą się tak zaskakująco, iż może się okazać, że jutro będziesz raczkował obok przyszłego prezydenta, albo dyrektora szkoły, do której będą uczęszczać Twoje dzieci. A może patrząc na chłopczyka, który w Ikei wymuszał na swojej mamie zakup maskotki spotkałem Twojego najlepszego kumpla ze szkoły? Być może także dziewczynka, która w sklepie obok naszego domu uśmiechnęła się do mnie bezzębnie będzie tą, której skradniesz pierwszy pocałunek?
Kiedyś, jak chodziłem do szkoły muzycznej i na przerwach między zajęciami zajmowałem się wszystkim, aby tylko nie myśleć o półnutach i pauzach, spotkałem na korytarzu dziewczynkę, która wydała mi się bardzo znajoma. Chodziliśmy razem na jedne zajęcia i widziałem, że ona też mi się przygląda. Moja wrodzona nieśmiałość do płci przeciwnej nie pozwoliła mi się odważyć na zagadanie, ale okazało się, iż ona ma tej odwagi dużo więcej i któregoś razu podeszła do mnie i powiedziała, że mnie zna i że nawet ma moje zdjęcie u siebie w domu. Gdybym był starszy to mogłoby być niebezpieczne, ale ponieważ miałem dopiero 11 lat zaryzykowałem pytanie
- skąd masz moje zdjęcie? – nie pamiętam jak miała na imię ta dziewczynka, ale wiem, że miała warkocze.
- z imprezy – odpowiedziała, a ja znów przypomniałem sobie, że mam lat 11 i na imprezy nie chodzę.
- z imprezy? – parafrazowanie jest silnym narzędziem. Niby coś mówię, niby konwersacja posuwa się do przodu, a mimo wszystko stoję w miejscu i czekam na otwarcie w taki sposób, aby móc się wybronić bez szwanku.
- z imprezy z Mikołajem, trzymasz mnie za rękę a w drugiej torbę z cukierkami – odpowiedziała ona i zacząłem sobie przypominać, że też mam takie zdjęcie. Czarno-białe więc nie mogłem zobaczyć, że dziewczynka jest ruda.
- Też mam takie zdjęcie – riposta godna Casanovy, ale powiedzmy sobie szczerze w tym wieku to nie ma aż takiego znaczenia.
I rozmowa się rozmyła, bo chodziło w niej tylko o to, żeby potwierdzić tożsamość nieznajomego na zdjęciu, ale sens tej przytoczonej opowieści jest taki, iż ludzi spotkanych raz w życiu możemy napotkać w najmniej oczekiwanym momencie. Od samych narodzin aż do końca. Dlatego jak będziesz sypał w oczy piaskiem małego chłopczyka w czerwonej czapeczce miej świadomość, że może Ci to wytknąć za kilkanaście lat w postaci bardzo różnej.