czwartek, 26 maja 2016

NAKRZYCZ NA DZIECKO!


Kiedyś w satyrycznym programie Wojciecha Mana i Krzysztofa Materny panowie zaimprowizowali wywiad ze słynnym psychologiem dziecięcym i zadali mu pytanie "czy bić dzieci?" Ironia samej formy oczywiście podpowiadała, że całość będzie satyrą na tę tematykę. Podobnie traktuję tytuł dany temu odcinkowi mojego tasiemca z dwójką niepełnoletnich w tle.

Ale zdarzyło mi się nakrzyczeć na młodego ostatnio raz i może powinno być tak raz na jakiś czas że robimy coś, co potem sprawia, że reflektujemy się i uczymy. 

Krzyczenie na dzieci pokazuje że jesteśmy słabi, bo podnosimy oręż, którego dziecko jeszcze nie potrafi świadomie używać. Nie twierdzę, że dzieci nie potrafią głośno się porozumiewać, bo oczywiście wiemy, że potrafią. Mówię o nakrzyczeniu na dziecko. Tego narzędzia do pewnego czasu dziecko nie zna. I niestety może się nauczyć tego od nas. 

A moment, kiedy uważamy, że dziecko zrobiło coś takiego, że musimy na nie nakrzyczeć przeważnie pojawia się wtedy kiedy coś zupełnie innego nas wyprowadza z równowagi a dziecko tylko przeleje naszą cierpliwość z wielkiej balii o jedną krople. 

Tak się stało z nami ostatnio. Miałem ciężki dzień, wróciłem do domu a Karol szalał jak zwykle, ale dla mnie tego dnia było to za wiele. Powiedziałem mu kilka razy, że źle się czuję i że proszę o łagodne traktowanie, ale te argumenty nie do końca trafiły pod już zbyt długą grzywkę mojego potomka. Rano, kiedy myślałem, że będzie trochę spokoju Karol znalazł siedem tysięcy powodów, dlaczego buty się nie zakładają, czemu na szczoteczkę nie da się nałożyć pasty i czemu zjedzenie kanapki jest niedobre tego dnia. 

Rzuciłem do szafy polar, którego nie chciał założyć i powiedziałem, że wychodzę sam. 
Zasmucił się, przecież nie zrobił właściwie niczego czego wcześniej nie robił. 
Założył potulnie polar ale miał złą minę. 
przepraszam, nie chciałem na Ciebie krzyknąć. Mam zły dzień i po prostu się zdenerwowałem. Nie na Ciebie. 
Jestem zły - odpowiedział. 
Jeszcze raz Cię przepraszam. 
Nastała chwila ciszy. Winda szumiała, pani powiedziała, że jazda do dołu, potem dźwięk otwierania windy. Cisza. Ruszyłem do wyjścia. Karol za mną. Powiedział po cichu, że musi pomyśleć. Kilka kroków do drzwi garażu. 

No dobra, nic się takiego nie stało. 
Dziękuję. 
Ja też przepraszam. 
Poszliśmy spokojnie do samochodu. Nie wiem, czy zrozumiał za co mnie przeprosił czy tylko odpowiedział to co ja. Właściwie nie musiał mnie przepraszać, bo to mnie się ulało. Na niego. 

A potem dwaj kumple ruszyli do przedszkola jak zwykle. Karol na przednim siedzeniu. 

Nauczyłem się, że mogę go skrzywdzić jeżeli dostanie ode mnie słowem, na które nie zasłużył. Z resztą tak jest też z dużymi ludźmi, tylko reakcje są bardziej dorosłe wtedy. To kolejna ważna nauka. 

Więc tak, NAKRZYCZ na dziecko, jeżeli chcesz się na własnej skórze przekonać, że lepiej własne frustracje trawić pod własnym sufitem. Chyba, że już o tym wiesz - wtedy wiesz, że tytuł posta jest zaczepnie przewrotny. 

Źródło zdjęcia  http://www.wsj.com/articles/SB10001424052702304691904579348773978001590

piątek, 13 maja 2016

POBIERANIE KRWI



źródło: http://www.click.ro/utile/femei/grupa-sangvina-iti-spune-cum-poti-face-fata-stresului-si-cat-de-fertila-esti


Wiedziałem że nie będzie łatwo, ale nie sadziłem że tak wiele przy tym będzie dyskusji i emocji. 
Wszystko zaczęło się wizytą Karola u doktora, który stwierdził iż należy zrobić komplet badań. Nic się wielkiego nie działo, ale z racji na fakt, iż pełnej morfologii młody nigdy nie miał robionej sympatyczny lekarz zalecił to badanie. Na szczęście dziś dostęp do medycyny mamy taki, że pełna morfologia jest w stanie powiedzieć dużo więcej niż obserwacje przez miesiąc - a do tego można dostać wyniki po dwóch dniach więc cieszy fakt że żyjemy dziś, a nie 100 lat temu. 

Karol zadziwiająco delikatnie podszedł do samego faktu, iż będzie musiał oddać krew. Będąc w przychodni dnia poprzedzającego pokazałem mu gabinet pobraniowy, pani pielęgniarka powiedziała dzień dobry i umówiliśmy się na rano. 

Rano z radością przedszkolaka, którego kolejny dzień zabaw i radości czekał w jego grupie wyszedł Karol z domu i po drodze, zgodnie z planem zdecydowaliśmy się wstąpić do przychodni. 

Kiedy już dotarliśmy tam, Karol się zmienił. Schował się za ścianą i nie chciał wejść do gabinetu. Wziąłem go na ręce, żeby zachęcić do wejścia i żeby dyskusji nie prowadzić na korytarzu. 

Widać było jak bardzo jest spięty faktem, że Pani będzie musiała mu wbić igłę w rękę. Nie powiedziałem mu, że nie będzie bolało tylko że poczuje ukłucie i pewnie trochę zaszczypie. Żeby mu się zrobiło raźniej, a widziałem już w jego oczach zwątpienie, poprosiłem Panią aby pobrała najpierw krew ode mnie. Trochę żeby oswoić młodego z całą procedura. Sam nie robiłem dawno morfologii, więc badanie się przyda - pomyślałem. 
- I widzisz? Jakoś przeszedłem przez to. Trochę zaszczypało, ale już po wszystkim - powiedziałem do syna, a on nawet się uśmiechnął
- Tata, nie chcę żeby Pani mi wbijała igłę.
- Rozumiem, ale musimy to zrobić, bo ważne jest to żebyś był zdrowy - odpowiedziałem, ale już wtedy wiedziałem, że Karol jeszcze nie jest gotowy. Że za mało mu opowiedziałem i za mało wie co się wydarzy. 

Nie zdawał sobie sprawy z tego też, że finalnie krew BĘDZIE musiała zostać pobrana, nawet jeżeli będę go musiał potrzymać i usztywnić na tyle, żeby zabieg przeprowadzić bezpiecznie. Widziałem jak bardzo boi się tego, iż może nastąpić taka sytuacji że zmuszę go do tego, czego on nie oswoił, że niejako ten który powinien stanąć na straży jego bezpieczeństwa zdradzi i pozwoli na zrobienie czego on nie chce. Nie zależnie od tego czy to jest finalnie dobre czy złe dla zdrowia. Ważne jest to, że następuje inwazja, przed którą nie ma do kogo uciec. Zdecydowałem, że potrzebujemy jeszcze jednego wieczoru na rozmowę i na przekształcenie tego frontu przeciwko niemu na sytuację, którą możemy przejść razem. A nie przeciwko sobie. 

Podziękowałem i przeprosiłem Panią pielęgniarkę za czas, który poświęciła nam a następnie wyszliśmy do przedszkola. 

Wieczorem rozmawialiśmy rodzinnie o tej sytuacji i zdecydowaliśmy, że może to kwestia tego, że mama powinna być przy nim a nie Tata i że następna próba będzie w tandemie damsko męskim. Ja poszedłem do pracy a mama z synem poszli na pobranie. Nie udało się z tych samych powodów. Strach w jego oczach i desperacja aby do ukłucia nie doszło były zbyt niebezpieczne aby go zmuszać. Zdecydowałem się wdrożyć plan b. 
- Karol, jutro pójdziemy i pobierzemy krew. 
- Dobrze - powiedział Karol, co potraktowałem jako dobry start, choć dnia pierwszego też tak mówił. 
- Ale jutro będziesz miał dwa wyjścia. Pierwsze - dasz Pani sam pobrać, albo będę Cię musiał mocno przytulić do siebie i trochę zablokować, żebyś był bezpieczny. Będziemy blisko razem i jakby coś się naprawdę złego działo to będę obok Ciebie i mi powiesz
- Myślę, że dam radę sam. 
- Super, wtedy za taką dzielną postawę należy Ci się porządna nagroda. Może to być nawet wóz straży pożarnej, 
- A co, jak będziesz mnie trzymał?
- To pewnie wóz już nie byłby tak oczywisty. Wręcz to ja powinienem sobie kupić jakąś nagrodę. 
- Wóz?
- Chyba nie. Raczej coś innego. 
- To ja sam dam Pani rączkę - odpowiedział Karol. 

Wiedziałem, że będzie mu ciężko, ale chodziło mi o to, żeby wiedział że ma dwie opcje i że krew musi zostać pobrana. Ta druga opcja nie miała być siłowym przymuszeniem do tego, aby Pani zrobiła mu coś złego, tylko przyłączeniem się do czegoś co dla niego jest trudne, byciem razem i blisko w sytuacji kiedy dziecko myśli, że ktoś chce wyrządzić mu krzywdę. Odwrócenie układu było kluczowe do tego, żeby Karol tę krew oddał. Bo tego dnia udało nam się w końcu. 

Trwało to wszystko może 10 minut. Opór był, ale kiedy go mocno przytuliłem i powiedziałem, że jestem blisko i że nic złego się nie dzieje i że będziemy razem przez to przechodzić poczułem mniejsze napięcie, choć nadal prosił żeby już kończyć. Nie wściekał się, tylko naturalnie, trochę przez płacz komunikował, że chciałby już sprawę zamknąć. Najgorsze było to, że z przedramienia nie udało się pobrać wystarczającej ilości krwi, więc Pani pielęgniarka musiała zrobić drugie nakłucie w wierzch dłoni. 

Bardzo mu się to nie spodobało ale wtulił się i już trochę jakby luźniej, poproszony odkaszlnął kilka razy oraz policzył ostatnie dziesięć sekund pobierania. 
- dzielny rycerzu, policzymy razem i kończymy, ok? - powiedziała przemiła Pani pielęgniarka trzymając igłę wbitą w dłoń Karola
- Ok.
- Do ilu umiesz liczyć?
- Do jednego - odpowiedział przytomnie Karol, choć głosik mu się łamał. 
- A do dziesięciu?
- Do dziesięciu też umiem - odpowiedział i szybko zaczął liczyć, żeby już się wszystko skończyło.

Wszystko się zakończyło pomyślnie. Karol nie płakał kiedy nalepiano drugi plasterek z opatrunkiem, uśmiechnął się kiedy dostał nalepkę z wizerunkiem żyrafki i napisem "dzielny pacjent" a po wyjściu z gabinetu wyglądał jakby nigdy nic się nie stało. 

Mamie opowiedział, że Pani wbiła mu igłę dwa razy, bo na górze nie leciała krew i że prawie w ogóle nie płakał. Zracjonalizował sobie wszystko tak, że wspomnienie wizyty jest dla niego teraz zwykłą opowieścią. Był naprawdę dzielny i widać było że naprawdę się bał. Być może nawet już się tak nie boi, choć kolejna wizyta pokaże jaki efekt miały trzydniowe zabiegi.

Kiedy przeglądaliśmy internet pod kątem zdjęć z gabinetu i laboratorium badania krwi z Karolem (aby przed drugą wizytą opowiedzieć mu co się dzieje z krwią potem, kiedy już zostanie pobrana) trafiliśmy na jakieś forum, gdzie jedna z mam miała podobne doświadczenie co ja, przeraziła mnie ilość takich samych odpowiedzi pod jej postem. Odpowiedzi sugerujących, że trzeba złapać z zaskoczenia, unieruchomić i że matka się zbyt z dzieckiem cacka, że gówniarz nie powinien rządzić, że krew pobierać trzeba i tyle. Na końcu wszystkich "dobrych rad" znalazłem jedno zdanie autorki posta, w którym stwierdziła iż żałuje, że zadała publicznie pytanie co zrobić aby przejść przez pobieranie krwi z dzieckiem. Wtedy jeszcze nie widziałem co napisać, bo sam szukałem wyjścia z sytuacji. Dziś już wiem i wiem też, że wypowiedzi osób pod postem tej dziewczyny były świadectwem tego, że niektórzy rodzice mają wiele do zrobienia w dziedzinie empatii i bardziej dojrzałego podejścia do własnych dzieci. 

Być może są lepsze metody niż moja. Bo rzeczywiście zajęła nam ona 3 dni. Oczywiście komfort sytuacji polegał na tym, że mieliśmy do dyspozycji te 3 dni, bo nie było to badanie na cito tylko rutynowa procedura. Ale ufam, że posłuchanie tego, co do przekazania miał mi mój syn nie tylko nie spowoduje, że będzie nami rządził ale pokaże mu, że dyskusja i argumentacja w sprawach nawet wydających się skrajnie inwazyjnych jest lepsza niż atak na nieświadomą bezbronność dziecka. Nawet w obiektywnie słusznej sprawie. 

czwartek, 5 maja 2016

ODDALANIE


Trzeba dbać o to żeby się nie oddalać. Od osób, których bliskość jest nam potrzebna.



I chodzi mi o dbanie aktywne, to znaczy takie które można zmierzyć i skwantyfikować. Jeżeli czuję, że oddaliłem się na milimetr od stanu z wczoraj a zależy mi żeby tak nie było, muszę następnego dnia przysunąć się o dwa milimetry.

to bardzo mało - mówi w takich wypadkach, Karol, który uczy się oceniać co jest dużo a co nie. Rzeczywiście to niewiele i w sumie można nic z tym nie robić, zostawić milimetrowy dystans i pomysleć, że przecież przez milimetrową szczelinę nie wiele może się zmienić.
Ale kiedy wyobrażam sobie, ile wody może ulać się przez milimetrową szparę w tamie pełnej wody, to natychmiast mam chęć załatać każdy mikron odstępu.

Teoretycznie.

Bo czasem zapominam o tym co jest takie ważne. Jak wszyscy, choć wcale mnie to nie usprawiedliwia. Co więcej, skoro wiem, że te drobne odstępy tak bardzo potrafią wpłynąć na relacje między bliskimi, siadam patrząc na to pod innym kątem.

Bo warto dbać i inwestować w permanentny program ulepszający, który zapewni mi to, do czego tak naprawdę chciałbym dojść.

Taki czas, kiedy na zmarszczonym czole rysował się będzie uśmiech odwzajemniony na drugim zmarszczonym czole i chęć cały czas bycia ze sobą, niezależnie od tego co naokoło. Mimo, iż nie lubię trzymania za rękę, to powolny spacer po cichej drodze ręka w rękę i ciągła fascynacja, i mimo iż taka inna niż dziś, to ważne, że taka wrośnięta w dwójkę.

Także dobre i wypowiadane z naturalnym szacunkiem słowa dzieci, które już mądrzejsze od nas idąc obok przekazują, że dobrze jest tak razem czasem się przejść. Że intensywność wspólnych spacerów w sposób naturalny się zmieniła, bo teraz są inni, których trzeba nauczyć razem się przechadzać i że gdybyśmy chcieli popatrzeć, jakie czynią postępy to drzwi stoją zawsze otworem.

Dlatego warto inwestować aktywnie, krok po kroku, codziennie w nieoddalanie się i lepienie milimetrowych szczelin od ręki. Nawet jeżeli wydaje nam się że one wcale nie powstają. Bo mylimy się, nie da się wyeliminować wpływu erozji czasu na naszą bliskość. Jak kurz, który bierze się nie wiadomo skąd tak odległości stają się po troszku większe. Przez bierne zaniedbanie, przez niechcące niewyręczenie, przez incydencjalne zapomnienie, przez chwilowe zawahanie, przez nieumyślne niepowiedzenie słów w odpowiednim momencie.

Więc chciałbym dbać więcej. Nie, będę dbał więcej.