poniedziałek, 23 czerwca 2014

7 CNÓT GŁÓWNYCH

Patrząc na to, jak Karol się rozwija zacząłem się zastanawiać, czy są takie elementy, które tak bezpośrednio mu przekazuję. I stworzyła mi się taka moja  mała lista zachowań, jakie mają większą lub jeszcze większą wartość przy formowaniu się z Karolem. Mówię przy formowaniu się, bo to absolutnie działa w dwie strony. Do tego wszystkiego właściwie pewnie 80% zachowań w stosunku do 20% tego, co mówię ma wpływ na to, jak On potem się zachowuje. Lista cały czas się powiększa, ale do dziś na topie znalazły się następujące punkty:

CIERPLIWOŚĆ
Dzieci potrafią wyprowadzić z równowagi najcierpliwszych. Swoją prostą uporczywością dążenia do ich małego celu. Dlatego ćwiczę z moim synkiem swoje granice powtarzania tego, co chciałbym, żeby do niego dotarło. Zawsze chcę dać mu powód, dlaczego mam takie, a nie inne zdanie. To ważne, bo powiedzenie NIE, BO NIE jest mało konstruktywne niezależnie, ile lat ma słuchacz. Żeby nie być gołosłownym - ostatnio przez 10 minut ćwiczyłem swoją cierpliwość próbując wytłumaczyć Karolowi, że jeżdżenie po mieszkaniu jego małym rowerkiem jest niedobre. Niedobre, dlatego że brudzi się ściany, że można się wywrócić, ale poza wszystkim, można na kogoś stratować. Tak właśnie się stało w kuchni, kiedy Karol robiąc nawrót najechał boleśnie mamie na nogę. Zatrzymałem go i usiadłszy przy nim na podłodze zacząłem jak mantrę powtarzać, iż chciałbym aby rowerek znalazł się natychmiast na korytarzu, bo syn mój robił innym krzywdę jeżdżąc swoim wehikułem po domu. Karol przeprosił mamę, a potem zaczął płakać mówiąc, żeby mu nie zabierać rowerku. Zgodziłem się z nim w kwestii zabierania rowerku i powiedziałem, że po zrobieniu mamie krzywdy, należy rowerek odstawić na korytarz lecz nie będę mu go zabierał jeżeli odstawi swój pojazd sam. Około pięciu minut zajęło mi tłumaczenie związku przyczynowo skutkowego między bolącą nogą mamy, a rowerkiem przed drzwiami wejściowymi. Udało się. Karol wstał, przestał płakać i odstawił rowerek.
Bycie cierpliwym, choć w środku gotuje się w człowieku, popłaca bo dzieci stosują tę sama metodę i są do niej przyzwyczajone. Długo i monotonnie. Tylko my jesteśmy w stanie zrobić to spokojnie - one przeważnie zaczynają szybko krzyczeć. Ale jeżeli dziecko zobaczy, że tata nie krzyczy, tylko prosi, przez długi czas, to w naszym wypadku przeważnie działa to idealnie. Bez gwałtu. Sama łagodność. A skutek jest. Nawet lepszy, bo mam wrażenie, iż Karol wie, czemu dana rzecz się wydarza.


W kolejnym odcinku - UCZCIWOŚĆ

wtorek, 10 czerwca 2014

NOCE WIELOOSOBOWE

Spanie, to ta czynność, którą sobie bardzo cenię. Mówię o spaniu, czyli wypoczynku po dniu pełnym wrażeń, doznań, emocji. Wtedy śnią się rzeczy, umysł wypluwa z siebie czasem niepołączone nicią logiki obrazy, żeby trochę odreagować wszystko to, czym został zbombardowany podczas dnia.
Nie lubię długo spać, ale lubię, kiedy ten sen jest nieprzerwany, głęboki i intensywny. Wygodny do tego, bo miałem w życiu kilka takich nocy, kiedy to, na czym leżałem było tak piekielnie niewygodne, że przy porównaniu do łoża madejowego, wspomniane przed chwilą wypadało mniej więcej, jak  lekko używane łóżko ramowe na pierwszym piętrze w Ikea. Z materacem na pojedynczych sprężynach. Więc cenię sobie komfort przykrycia się po nos pachnącą (lecz nie wykrochmaloną

, jak drzewiej bywał) kołdrą i miękkość poduszki, która tylko delikatnie unosi moją głowę nad poziom materaca. Zasypiam na plecach i takoż się budzę, choć wiem, że troszkę się w nocy kręcę. I czasem głośno oddycham (to taki eufemizm). Tyle mi wystarczy. Wstaję przed 7:00 sam, niebudzony dręczycielskim dźwiękiem budzika i jeszcze chwilę lubię poczuć całkiem świadomie ciepło posłania, zapach płynu do płukania i posłuchać ciszy poranka. Czasem promienie słońca wypiszą mi na twarzy laurkę i choć odbite od szyb bloku naprzeciw, to całkiem mocne i dziarskie zaglądają na nasz balkon i wierzyć czy nie, wydaje się, że robi się w sypialni jakoś cieplej.  Czasem dzwony z pobliskiego kościoła dadzą o sobie znać, uzmysławiając, iż skoro biją, to jest 6:30, więc można poleżeć w łóżku jeszcze jakieś 20 minut zanim wstanie się i zacznie codzienny poranny wyścig z pikającym w radiu o pełnej godzinie zegarze. Tak od poniedziałku do piątku. Znaczy, tak było od poniedziałku do piątku.
Bo od kiedy pojawił się Karol tryb ten zmienił się kompletnie. Pierwsze miesiące po jego przyjściu na świat i do naszego domu, noc była szatkowana karmieniem, płaczem i przewijaniem. Przyznam, że uczestniczyłem w tych obrzędach nierówno z moją żoną, bo dała mi ten komfort, którego sama nie zaznała. Mogłem, obudziwszy się w momencie kiedy On rozpoczynał głośne domaganie się o zadbanie o jego potrzeby, zasnąć zaraz wiedząc, że Ona się nim zajmie. Miałem szczęście. Potem, kiedy zaczęliśmy już spać spokojnie przez całą noc zastanawialiśmy się, kiedy nastąpi taki moment, w którym Karol wyniesie się do swojego pokoju i będzie przesypiał noce u siebie. Bo jak wszyscy wiemy, dzieci zajmują szerokość łóżka liniowo odzwierciedlającą ich wysokości, a czasem nawet więcej ( bo przecież można wyciągnąć ręce). Stosowaliśmy różne układy i konfiguracje wypoczynkowe, ale zawsze Karolowi udało się tak wcisnąć, żebym ja umiejscowiony był miedzy łóżkiem a ścianą, a Beata lewitowała wręcz na krawędzi łóżka, grożąc podłodze, iż udowodnić może z hukiem, iż 9,82 m/s2 to przyspieszenie, jakie nawet na tak krótkim dystansie może przysporzyć guza, a na pewno jakiegoś siniaka. Lub odgniot w klepce przy łóżku.
Karol w pewnym momencie sam zdecydował, iż będzie zasypiał w swoim pokoju. Łatwo zaakceptował, że łóżko w sypialni to łóżko rodziców, a jego łóżeczko, w którym od tego czasu prosił, aby mu czytać wieczorne bajki, jest jego bazą startową i zajezdnią jednocześnie. Noce znów stały się takie zwyczajne i takie spokojne. I teraz, kiedy czasem proponuje mu, żeby zasnął w naszym łóżku, bo to tak fajnie razem zasypiać on odpowiada:
- Tata, to nie jest moje łóżko. Moje łóżko jest w moim pokoju. Ja nie chcę spać łóżku rodziców.
I jakoś tak mi smutno, bo jest w dziecku coś tak niesamowitego kiedy śpi. Kiedy można patrzeć na nie okiem kochającego rodzica i chyba nie znam takiego taty czy mamy, którzy w tym momencie nie składają całusa na czole takiego niewinnego szkraba i nie chcą się przytulić do niego i zasnąć razem z nim. Nie ma wtedy znaczenia, czy dziecko budzi się o 4:00, czy skopie kołdrę, tak że marzną nerki, czy przełoży się sobie tylko znanym sposobem umiejscawiając się w poprzek na poduszkach. Albo finalnie obudzi się w nocy i bardzo głośno zakomunikuje, iż chce pić.

Mamy jednak szczęście, bo Karol codziennie przychodzi do nas rano zgrabnie wchodząc na łóżko i przekopując się pod ścianę ogłasza, że najpierw musimy przejść przez rytuał nazwany przeze mnie 1000 buziaków i 1000 przytulaków, a potem jest czas na śniadanko. Co dość wyraźnie jest ogłaszane przez Niego, a jeżeli przypadkiem w międzyczasie zadzwoni budzik, to wiadomym dla Niego jest, że trzeba natychmiast wstawać i podać mu serek lub parówkę. I takie momenty muszą mi wystarczyć. Bo przecież sam chciałem, żeby się na noce przeniósł do siebie. Ej, my dorośli to zupełnie nie wiemy, czego my tak naprawdę chcemy od tych naszych dzieci. 

wtorek, 3 czerwca 2014

SŁUCHOWISKA Z PRZESZŁOŚCI

Nie wiem, czy kiedyś Karol nie powie mi, że indoktrynuję go jakimś wapnem gaszonym, mającym co najmniej 30 lat, choć może skoro nie wyklął mnie jeszcze za Misia Uszatka, to i może za ten proceder mnie nie usunie ze znajomych na fejsie czy asku?

To wapno, które wspomniałem to bajki zgrane z płyt winylowych na wersję cyfrową i ostatnio zaprezentowane w formie na słuchawkach mojemu dziecku. Początki były trudne, bo założenie słuchawek na uszy powodowało stanowczy sprzeciw, a potem rzut sprzętem przez pokój, ale jak pokazałem mu, że trzymanie na głowie wielkich, studyjnych nauszników to nic złego, a nawet przyjemność z tego może płynąć, to dał się przekonać. Kupiłem więc kota w butach, stoliczku nakryj się oraz Kubusia Puchatka datowane wszystko jeszcze w latach 70tych i zaproponowałem Karolowi pewnego wieczoru, zamiast czytania bajek, słuchowisko. Biorąc pod uwagę kunszt aktorski wykonawców i realizację, jak przypuszczam Polskiego Radia, miałem pewność, że słuchowiska, dziś
pewnie trzeba by powiedzieć audiobooki, spodobają się młodemu. Nie wiedziałem, że aż tak bardzo.

Po założeniu słuchawek i włączeniu mu bajki o stoliczku, który sam się nakrywał synek mój utkwił wzrok w suficie w pozycji nieskończoność i skupiał się tak bardzo, jakby wszystko to co słyszał wizualizowało mu się natychmiast w głowie. Praca czoła i koncentracja, jaka go opanowała zdecydowanie nie zachęcała do przerywania seansu. Normalnie o tej porze Karolowi wystarcza 15 minut czytania i odpada, a tu nagle okazuje się, że w trzydziestej minucie słuchowiska nie tylko nie śpi, ale z nieustającym skupieniem nadal wypatruje się w sufit. W czterdziestej minucie walczył z własnymi słabościami i mało nie poddał się Morfeuszowi, ale o zwycięstwie nad fizjologią świadczyć miał głośno wypowiedziany komunikat "tata skończyło się. Poczytasz mi?".

Czyli się spodobało. Mimo wileńskiego "L" niektórych aktorów, mimo że bez wizji i powyżej 7 minut. Dwu-i-pół-letnie dziecko przesłuchało całą bajkę i zakładam, że podobała się mu.

Staje czasem przed wyborem co Karolowi pokazać, a czego nie. Przez sentyment moich lat młodości podsuwam mu to, co mnie kiedyś poruszało. To oczywiście były zupełnie inne czasy, bo to czego słuchaliśmy i oglądaliśmy nie było selekcjonowane przez naszych rodziców, tylko stanowiło właściwie jedyną dostępną rozrywkę.  Prawdopodobnie nawet niezbyt dobrą, ale radość wyobrażania sobie jak wygląda dom baby jagi z Jasia i Małgosi była tak wielka, że dziś przypominając sobie to przesłuchawszy z Karolem po latach rzeczone słuchowisko, patrząc na niego zasłuchanego w te same dźwięki wydaje mi się, że on też za kilka lat uśmiechnie się kiedy usłyszy piosenkę np. z Tomcia Palucha.

A na pewno słuchanie tych trzydziestoletnich nagrań nauczy go jednego. Że wyraz "poszliśmy" akcentuje się na zgłosce PO, "zrobiliśmy" na BI, a "matematyka" na drugie MA. I że światło się wyłącza, a nie wyłancza.

Epilog.
Karol bawił się ze swoją nianią w chowanego. Nie mógł jej znaleźć. I kiedy tak chodził i nawoływał schowaną pod stołem w pokoju opiekunkę i wpadł już trochę w płaczliwy ton wypowiadając jej imię, nagle przycichł i zaczął od początku słowami " panienko, gdzie jesteś, panieeenko!"

Lucyna uśmiała się setnie, a kiedy opowiadała mi tę historię przy Karolu zapytałem się go skąd taki tekst. Powiedział, że usłyszał w bajce o "stoliczku nakryj się". Więc chyba dobrze, że sobie czasem posłucha poprawnej polszczyzny.