Kiedy dojechaliśmy do parteru drzwi zaczęły
się rozsuwać. Winda miał już parę lat, więc trochę trzeszczała i posiadała
kilka szparek tu i tam. Jedna z tych szparek znajdowała się między framugą a
rzeczonymi drzwiami, a ponieważ Karol bardzo chciał wyjrzeć szybko zza
otwierających się wrót, przyssał obydwie dłonie do ruchomych części i
wypatrywał korytarza w powiększającej się szczelinie.
Kiedy niczego niespodziewające się paluszki
dotarły do framugi, drzwi starego typu nie wyczuły oporu i z konsekwencją otwierając się wciągnęły cztery z nich pomiędzy dwa metalowe elementy. Reakcja
była bardzo szybka. Najpierw zdziwienie, spojrzenie na mnie, potem otwierające
się szeroko oczy, a w ślad za oczami - buzia. Wszystko trwało może sekundę,
syrena oświadczająca, że dzieje się coś złego odpaliła bez problemów. Karol
krzyczał a ja bardzo szybko, zanim poszło to za daleko odchyliłem jedną blaszkę
i wyjąłem cztery paluszki z pułapki. Nie
było na nich śladów zadrapań, ani mocniejszych uszkodzeń, więc z ulgą uniosłem
młodego do góry i przekazałem mamie na terapię buziakową. Płacz trwał jeszcze
chwilę, ale na szczęście straty nie były wielkie, stąd kiedy ból minął na
twarzy Karola pojawił się szeroki, jak zwykle, uśmiech.
Przytaczam tę opowieść dlatego, że mam takie
poczucie, iż tata powinien być w takich chwilach mózgiem operacji i sztabem
generalnym. Kiedy dochodzi do nawet najmniejszego wypadku oczekuję od siebie
szybkiej reakcji i momentalnego przeciwdziałania negatywnym zdarzeniom. Nie
chodzi o to, żeby komuś udowadniać ważność roli ojca, bo jestem na takim etapie
życia, że jest niewiele sytuacji w których muszę coś komuś udowadniać. To
bardziej takie naturalne i głęboko zakorzenione poczucie, iż w takich trudnych
sytuacjach jestem po prostu potrzebny, bo potrafię na chwilę wyłączyć emocję i
zadziałać. Skutecznie. CDN : )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz