Pierwsze dwa tygodnie rozpędzały się powoli. Na
początku budziłeś się w nocy co dwie godziny, potem zdarzało Ci się, że
przespałeś karmienie, ale nasze zegarki wewnętrzne naturalnie włączały w sobie
alarmy niezależnie od tego, czy miałeś otwarte oczy czy nie, a potem już zrezygnowaliśmy
z wybudzania Ciebie na jedzenie. Doszedłem do wniosku, że jesteś facetem i
skoro masz część moich cech, to szczególnie jeżeli chodzi o jedzenie krzywdy
sobie nie dasz zrobić.
Urodziłeś się z kępą włosów na czubku głowy.
Wydawały się być ciemne, ale potem kiedy wyschły wyszła z nich barwa lekko
złotawa. Pojawiły się nawet głosy, że będziesz rudy, ale i tak wiedzieliśmy, że
wszystko może się zmienić diametralnie i za dwa czy trzy lata z blondynka zrobi
się z Ciebie szatyn albo i nawet brunet. Choć rudy byłbyś jeszcze bardziej
oryginalny.
Kiedy jeszcze byłeś w brzuchu nazywałeś się Balbina.
I może nawet kiedyś myślałem, że pierwsza powinna być córeczka, bo wiadomo, że
wszystkie córeczki są córeczkami tatusiów, to potem dobitnie doszedłem ze sobą
do porozumienia, że syn to jednak syn. I nie chodzi tu o to, że należy
przedłużyć ród, bo daleki jestem od takich pomysłów ( to trochę sztuczne, nie
moje i choć sam jestem fanem drzewa genealogicznego naszej rodziny, to jednak
wyznaję zasadę, że to wszystko powinno się dziać naturalnie), ale z
praktycznego punktu widzenia syn na początek do dobra opcja. Po pierwsze, i tu
Cię od razu przepraszam Karolku, ale facet więcej zniesie, ma mniej humorów i w
wielu przypadkach wszystko mu jedno, dlatego przy pierwszym dziecku, pomyślałem
sobie, popełnimy tyle błędów na początku, jako świeżo upieczeni rodzice, że
facet nam to szybciej wybaczy. I chcąc nie chcąc stałeś się poletkiem
doświadczalnym młodych rodziców. Z drugiej strony teraz myślę, czy to my
przypadkiem nie jesteśmy poletkiem dla Ciebie?
Nazywałeś się więc Balbina.
Potem pan doktor, który biegły jest w sztuce
USG dojrzał coś, co utwierdziło nas w przekonaniu, że Balbina, to raczej
nazywał się nie będziesz. Pan doktor nalewając mamie na brzuch zimną, lepiącą,
żelową masę, przyłożył bezdźwięczny aparat emitujący bardzo intensywne
ultradźwięki (kiedyś, jak będziesz chciał, wytłumaczę Ci jak to działa)
spojrzał na ekran z plamami w kolorze khaki i odwrócił się do mnie mówiąc
- Już wiemy, co dziecko na pewno będzie miało
po Panu.
- Poczucie humoru? – zapytałem, choć
wiedziałem, że chodzi o zupełnie inne cechy, niż cechy charakteru…
- Ma jeszcze dość dużą głowę, ale patrząc na
Pana, to wiadomo, że to Pana syn.
Riposta ma to do siebie, że jest cięta i
szybka. W tym wypadku, zapomniałem trochę, że należy podnieść tę rzuconą we
mnie rękawicę słownej przekomarzanki, ale słowo syn zadźwięczało we mnie tak
inaczej niż do tej pory. Bo to trochę niespodziewane i nowe. I chyba wtedy właśnie
pomyślałem jaki w rzeczywistości będziesz. Po raz pierwszy. Pomyślałem o Tobie
jak o dużym człowieku, nie o nienarodzonym jeszcze kurczaku, ruszającym się jak
sprężynka w brzuchu u mamy. Czy będziesz podobny do mnie, czy będziesz chciał
być podobny do mnie, czy będziesz chciał być nie podobny do mnie, a może nie
będziesz w ogóle chciał być podobny do nikogo, tylko być po prostu sobą?
Wiesz, dopóki się nie urodziłeś, starałem sobie
Ciebie wizualizować jako kogoś kogo może kiedyś gdzieś widziałem, a teraz,
kiedy jesteś i kiedy czas powoli mija z Tobą nie myślę jaki będziesz. Tworzymy
Ciebie z mamą jak najlepiej umiemy, dajemy to co potrafimy od siebie i patrzymy
jak powoli rośniesz.
Babcia Henia zapytała się jak będzie miała na
imię Balbina, skoro nie będzie Balbiną.
- Józef.
- nie wygłupiajcie się, dziecko nie może mieć
na imię Józef.
- Jak to nie? Zdrobnienie od Józef to Pepe.
Chyba z hiszpańskiego. Bardzo ładnie i dźwięcznie.
Ale jak pewnie zdajesz sobie świetnie sprawę,
to był kolejny żart. Ostatni żart prenatalny ( bo kończył ten okres w
świadomości całej zainteresowanej rodziny) to był sms o treści „JUŻ JESTEM”
02.10.2011 roku o godzinie 6:00 do babć, dziadków, wujków i cioć. To teoretycznie
był pierwszy SMS jaki wysłałeś.
Dla tatusiów pierwsze dwa tygodnie to moim
zdaniem kolejny bardzo ważny sprawdzian z dojrzałości tatusiowej. Ja wziąłem 14
dni urlopu ( i tak bym nie mógł pracować, bo emocje są zbyt pochłaniające) i
zamknęliśmy się w domu przed wszystkimi, co by nauczyć się Ciebie i
przyzwyczaić do Twoich wymagań.
Miałeś bardzo długie paluszki i takie strasznie
śmiesznie krzaczaste rączki, nie przechodziłeś żółtaczki w szpitalu, więc
miałeś bladą skórę i dzięki temu tak fantastycznie czystą i nieskazitelną. Buźka
jeszcze była pokrzywiona, główka mięciutka a ruchy takie jeszcze powolne i cały
czas jakby były wyrazem zdziwienia, że naokoło nie ma wody, że jest chłodniej i
światło świeci w oczy. Jedynym szybkim ruchem wykonywanym przez Ciebie (wywoływał
u nas zdrowy śmiech) był odruch Moro, kiedy przy szybkiej zmianie położenia,
otwierałeś szeroko ramiona i rozczapierzałeś palce jak nietoperz. Jeść mogłeś
właściwie cały czas, czasem oczywiście płakałeś i powoli nabierałeś masy. Z
Twojego 3200 i 55 cm, czyli tak po średniemu miałeś szansę na nadrobienie i
wszystko wskazywało na to, że dasz radę podnieść medianę warszawską.
Po dwóch tygodniach, kiedy pępek zaczął powoli
się odrywać, oczka trochę łzawiły, ale w zasadzie można powiedzieć, że wszystko
przebiegało książkowo, uznaliśmy że zaliczyliśmy pierwszy etap wiedzy o
społeczeństwie dopiero narodzonym. Położna środowiskowa postawiła nam piątkę,
więc mieliśmy, czym się cieszyć
PIERWSZA WSTAWKA
KULINARNA. Jako tata kucharz przez te pierwsze dni zastosowałem dietę drobiową
i polecam wszystkim takie dania, bo są bardzo proste, pożywne, nie wymagają
dużo pracy (choć właściwie powiem Ci, a może kiedyś pokażę, że w kuchni to ja
lubię spędzać czas). Padło na pulpety z indyka, bo to mi przyszło do głowy
najszybciej. I bez ziół też smakują dobrze.
Bierzemy
kilogram mięsa indyczego (najlepiej udziec, bo nie jest taki suchy) mielimy
(albo dajemy Pani w sklepie, żeby nam zmieliła) mieszamy z jajkiem całym wbitym
w liczbie sztuk 2 (może być nawet 3, ale trzeba uważać, jajka lubią uczulać) i
solą do smaku. Raz albo dwa zmieszałem mięso z ugotowaną kaszą jęczmienną –
wyszło prosto, ale wyśmienicie. Sól do smaku, pieprz, ale niekoniecznie i
formujemy kulki o wielkości połowy pięści. Dla leniuchów, choć w pierwszych
dwóch tygodniach nie ma czasu na odpoczynek, więc może winienem rzecz dla tych,
którzy szanują czas, 750 gramów mrożonych warzyw (marchew, groszek – to można
jeść od samego początku, byle gotowane) i wszystko do garnka. Kulki-pulpety na
rozgrzaną oliwę (z oliwek, jak najlepszą oczywiście) i wszystko zasypać
warzywami. Następnie, po 10 minutach, zalać wszystko bulionem, przykryć przykrywką,
zmniejszyć moc grzania na jakieś 60% i dusić.
Dusić aż do
momentu, kiedy warzywa będą miękkie a pulpety się ugotują. 30-40 minut powinno
wystarczyć. Nie polecam używać kostek rosołowych, znacznie lepiej kupić w
specjalnym sklepie zredukowany bulion ( albo wywar z warzyw), rozrobić i zalać
takim specjałem. A najlepiej mieć swój własny bulion (taki mama jadła, jak
miałeś od 0 – 2 tygodnie) na jakimś kurczaku z wolnego wybiegu. Ale to nie jest
aż tak konieczne. Acz nadaje takiego naturalnego smaku.
Taka potrawa może
za każdym razem nabierać różnych smaków. Rozmaryn, powoduje, że czuć w niej Toskanię,
zioła prowansalskie – jak sama nazwa wskazuje – przywołuje posmaki Avignon’u,
kmin rzymski łamie smaki i oszukuje, bo to może być arabskie, indyjskie a nawet
meksykańskie. A to nadal indyk. Bezpieczny i pożywny, dla mamy i dla dziecka.
Miałeś to szczęście, że mama właściwie mogła jeść wszystko, bo krostek dostałeś
tylko wtedy, kiedy wypiła wieeeelką kawę latte w drugim tygodniu Twojego z nami
bytowania.