Drugą tygodnicę Twoich urodzin spędziliśmy na
spacerze. Odważnie, choć kosztowało nas to bardzo wiele nerwów. Mama czuła się dobrze,
bóle jakie miała były mniej odczuwalne, laktacja, która na początku stanowiła
problem ustaliła się na takim poziomie, że przestała być tematem do
zastanawiania się. Tu muszę się zatrzymać na chwilę i znów, wybacz mi tę
wstawkę, się trochę powymądrzać na temat roli taty w podnoszeniu mamy na duchu.
Mamy, choć Twoja mama w gruncie rzeczy na szczęście bardzo łagodnie, przechodzą
wahania nastrojów po urodzeniu. Że nie dadzą sobie rady, że nie leci mleko, że
dziecko płacze bez powodu, że nie chce spać, że pewnie go coś boli, że ma
kolkę, że pępuszek nie odpada, że zrobił kupę, że nie zrobił kupy, że kupa jest
zielonkawa, że jest za żółta itp itd. Facet wtedy, a kiedyś takim facetem
będziesz, musi się tak dostosować do sytuacji, jak taki rybowąż, żeby ani nie
dać poczucia, że bagatelizuje te problemy, ale mimo wszystko pokazać, że nie są
one elementem, który powinien spędzać sen z oczu.
Dlatego jak najczęściej używać powinien
przymiotników wartościujących rzeczywistość
pozytywnie, lub, pewnie bardziej wiarygodnie,
neutralnie (bo wtedy wiadomo, że się tata wczuł, wie o czym mówi etc).
Przykłady takich konstatacji mogą krążyć wokół zdań jak te tu:
- Kupa wygląda zupełnie normalnie (niezależnie od tego, czy wiemy, jaka jest normalna kupa
dziecka)
- widać, że się całkiem dobrze najadł.
- nieźle
sobie radzi.
- na szkole rodzenia mówili, że to naturalny objaw.
To nie jest oszukiwanie mamy, bo zaraz powiesz,
że mówiłem tak, bo chciałem mieć spokój. Nie. Ja wiedziałem, że wszystko będzie
dobrze, wierzyłem, że natura jest mądra i jak będzie coś rzeczywiście nie tak,
to będę to natychmiast czuł. Nie zawiodłem się na niej, a Twoja mama spokojnie,
ufnie patrzyła na mnie i mówiła:
- tak, tak mówili?
- pewnie, zobacz jakie ma śmieszne paluszki…. –
i oglądaliśmy Ciebie codziennie z nową, dziecinną radością.
Wracając jednak do spaceru. Dobrze Ci szło
mieszkanie z nami, więc uznaliśmy, że czas pokazać Ci świat. Zaczęliśmy od
starego miasta. Taki krótki spacerek, bo to połowa października, dzień co
prawda ciepły i słoneczny, ale jakby nie patrzeć jesień już zaglądała przez
okna. Spałeś sobie cały czas zawinięty jak tajemny prezent od Świętego Mikołaja
na górnej półce szafy w przedpokoju. To był Twój pierwszy kontakt z kolumna Zygmunta,
Zamkiem Królewskim, kawałkiem Krakowskiego Przedmieścia, potem rynkiem starego
miasta aż do Freta. Ważyłeś może 3,5 kilo + nosidełko około 3 kilo, czyli jak
dobry indyk. I tak dumnie chodziłem z Tobą, jakbym wszystkim chciał powiedzieć:
- ale mam super dziecko, dopiero ma 2 tygodnie,
niedawno się urodził. Ma na imię Karol. Ma niebieskie oczy i jeszcze zupełnie
nie wie co się dzieje, a powoduje w tacie tak dużo uczuć, wytwarza tak wiele
miłości, że najchętniej wszystkim o tym chciałbym powiedzieć głośno i radośnie.
Ubieranie Ciebie, zakładanie czapeczki,
malutkich skarpetek to wszystko było tak nowe i miałem radość w tym wszystkim
brać udział. Obserwować jak się poddajesz w swojej nieświadomej ufności temu,
że wszystko co robimy dla Ciebie jest w dobrej wierze.
Pierwszy spacer udał się nadzwyczaj. I od tego
czasu tak polubiłeś świeże powietrze, że za każdym razem narkotycznie
zasypiałeś w objęciach mroźnej rzeczywistości na balkonie, nawet jeżeli na
zewnątrz było -15°C. Ale o tym
jeszcze przyjdzie czas opowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz