źródło: http://www.click.ro/utile/femei/grupa-sangvina-iti-spune-cum-poti-face-fata-stresului-si-cat-de-fertila-esti
Wiedziałem że nie będzie łatwo, ale nie sadziłem że tak wiele przy tym będzie dyskusji i emocji.
Wszystko zaczęło się wizytą Karola u doktora, który stwierdził iż należy zrobić komplet badań. Nic się wielkiego nie działo, ale z racji na fakt, iż pełnej morfologii młody nigdy nie miał robionej sympatyczny lekarz zalecił to badanie. Na szczęście dziś dostęp do medycyny mamy taki, że pełna morfologia jest w stanie powiedzieć dużo więcej niż obserwacje przez miesiąc - a do tego można dostać wyniki po dwóch dniach więc cieszy fakt że żyjemy dziś, a nie 100 lat temu.
Karol zadziwiająco delikatnie podszedł do samego faktu, iż będzie musiał oddać krew. Będąc w przychodni dnia poprzedzającego pokazałem mu gabinet pobraniowy, pani pielęgniarka powiedziała dzień dobry i umówiliśmy się na rano.
Rano z radością przedszkolaka, którego kolejny dzień zabaw i radości czekał w jego grupie wyszedł Karol z domu i po drodze, zgodnie z planem zdecydowaliśmy się wstąpić do przychodni.
Kiedy już dotarliśmy tam, Karol się zmienił. Schował się za ścianą i nie chciał wejść do gabinetu. Wziąłem go na ręce, żeby zachęcić do wejścia i żeby dyskusji nie prowadzić na korytarzu.
Widać było jak bardzo jest spięty faktem, że Pani będzie musiała mu wbić igłę w rękę. Nie powiedziałem mu, że nie będzie bolało tylko że poczuje ukłucie i pewnie trochę zaszczypie. Żeby mu się zrobiło raźniej, a widziałem już w jego oczach zwątpienie, poprosiłem Panią aby pobrała najpierw krew ode mnie. Trochę żeby oswoić młodego z całą procedura. Sam nie robiłem dawno morfologii, więc badanie się przyda - pomyślałem.
- I widzisz? Jakoś przeszedłem przez to. Trochę zaszczypało, ale już po wszystkim - powiedziałem do syna, a on nawet się uśmiechnął
- Tata, nie chcę żeby Pani mi wbijała igłę.
- Rozumiem, ale musimy to zrobić, bo ważne jest to żebyś był zdrowy - odpowiedziałem, ale już wtedy wiedziałem, że Karol jeszcze nie jest gotowy. Że za mało mu opowiedziałem i za mało wie co się wydarzy.
Nie zdawał sobie sprawy z tego też, że finalnie krew BĘDZIE musiała zostać pobrana, nawet jeżeli będę go musiał potrzymać i usztywnić na tyle, żeby zabieg przeprowadzić bezpiecznie. Widziałem jak bardzo boi się tego, iż może nastąpić taka sytuacji że zmuszę go do tego, czego on nie oswoił, że niejako ten który powinien stanąć na straży jego bezpieczeństwa zdradzi i pozwoli na zrobienie czego on nie chce. Nie zależnie od tego czy to jest finalnie dobre czy złe dla zdrowia. Ważne jest to, że następuje inwazja, przed którą nie ma do kogo uciec. Zdecydowałem, że potrzebujemy jeszcze jednego wieczoru na rozmowę i na przekształcenie tego frontu przeciwko niemu na sytuację, którą możemy przejść razem. A nie przeciwko sobie.
Podziękowałem i przeprosiłem Panią pielęgniarkę za czas, który poświęciła nam a następnie wyszliśmy do przedszkola.
Wieczorem rozmawialiśmy rodzinnie o tej sytuacji i zdecydowaliśmy, że może to kwestia tego, że mama powinna być przy nim a nie Tata i że następna próba będzie w tandemie damsko męskim. Ja poszedłem do pracy a mama z synem poszli na pobranie. Nie udało się z tych samych powodów. Strach w jego oczach i desperacja aby do ukłucia nie doszło były zbyt niebezpieczne aby go zmuszać. Zdecydowałem się wdrożyć plan b.
- Karol, jutro pójdziemy i pobierzemy krew.
- Dobrze - powiedział Karol, co potraktowałem jako dobry start, choć dnia pierwszego też tak mówił.
- Ale jutro będziesz miał dwa wyjścia. Pierwsze - dasz Pani sam pobrać, albo będę Cię musiał mocno przytulić do siebie i trochę zablokować, żebyś był bezpieczny. Będziemy blisko razem i jakby coś się naprawdę złego działo to będę obok Ciebie i mi powiesz
- Myślę, że dam radę sam.
- Super, wtedy za taką dzielną postawę należy Ci się porządna nagroda. Może to być nawet wóz straży pożarnej,
- A co, jak będziesz mnie trzymał?
- To pewnie wóz już nie byłby tak oczywisty. Wręcz to ja powinienem sobie kupić jakąś nagrodę.
- Wóz?
- Chyba nie. Raczej coś innego.
- To ja sam dam Pani rączkę - odpowiedział Karol.
Wiedziałem, że będzie mu ciężko, ale chodziło mi o to, żeby wiedział że ma dwie opcje i że krew musi zostać pobrana. Ta druga opcja nie miała być siłowym przymuszeniem do tego, aby Pani zrobiła mu coś złego, tylko przyłączeniem się do czegoś co dla niego jest trudne, byciem razem i blisko w sytuacji kiedy dziecko myśli, że ktoś chce wyrządzić mu krzywdę. Odwrócenie układu było kluczowe do tego, żeby Karol tę krew oddał. Bo tego dnia udało nam się w końcu.
Trwało to wszystko może 10 minut. Opór był, ale kiedy go mocno przytuliłem i powiedziałem, że jestem blisko i że nic złego się nie dzieje i że będziemy razem przez to przechodzić poczułem mniejsze napięcie, choć nadal prosił żeby już kończyć. Nie wściekał się, tylko naturalnie, trochę przez płacz komunikował, że chciałby już sprawę zamknąć. Najgorsze było to, że z przedramienia nie udało się pobrać wystarczającej ilości krwi, więc Pani pielęgniarka musiała zrobić drugie nakłucie w wierzch dłoni.
Bardzo mu się to nie spodobało ale wtulił się i już trochę jakby luźniej, poproszony odkaszlnął kilka razy oraz policzył ostatnie dziesięć sekund pobierania.
- dzielny rycerzu, policzymy razem i kończymy, ok? - powiedziała przemiła Pani pielęgniarka trzymając igłę wbitą w dłoń Karola
- Ok.
- Do ilu umiesz liczyć?
- Do jednego - odpowiedział przytomnie Karol, choć głosik mu się łamał.
- A do dziesięciu?
- Do dziesięciu też umiem - odpowiedział i szybko zaczął liczyć, żeby już się wszystko skończyło.
Wszystko się zakończyło pomyślnie. Karol nie płakał kiedy nalepiano drugi plasterek z opatrunkiem, uśmiechnął się kiedy dostał nalepkę z wizerunkiem żyrafki i napisem "dzielny pacjent" a po wyjściu z gabinetu wyglądał jakby nigdy nic się nie stało.
Mamie opowiedział, że Pani wbiła mu igłę dwa razy, bo na górze nie leciała krew i że prawie w ogóle nie płakał. Zracjonalizował sobie wszystko tak, że wspomnienie wizyty jest dla niego teraz zwykłą opowieścią. Był naprawdę dzielny i widać było że naprawdę się bał. Być może nawet już się tak nie boi, choć kolejna wizyta pokaże jaki efekt miały trzydniowe zabiegi.
Kiedy przeglądaliśmy internet pod kątem zdjęć z gabinetu i laboratorium badania krwi z Karolem (aby przed drugą wizytą opowiedzieć mu co się dzieje z krwią potem, kiedy już zostanie pobrana) trafiliśmy na jakieś forum, gdzie jedna z mam miała podobne doświadczenie co ja, przeraziła mnie ilość takich samych odpowiedzi pod jej postem. Odpowiedzi sugerujących, że trzeba złapać z zaskoczenia, unieruchomić i że matka się zbyt z dzieckiem cacka, że gówniarz nie powinien rządzić, że krew pobierać trzeba i tyle. Na końcu wszystkich "dobrych rad" znalazłem jedno zdanie autorki posta, w którym stwierdziła iż żałuje, że zadała publicznie pytanie co zrobić aby przejść przez pobieranie krwi z dzieckiem. Wtedy jeszcze nie widziałem co napisać, bo sam szukałem wyjścia z sytuacji. Dziś już wiem i wiem też, że wypowiedzi osób pod postem tej dziewczyny były świadectwem tego, że niektórzy rodzice mają wiele do zrobienia w dziedzinie empatii i bardziej dojrzałego podejścia do własnych dzieci.
Być może są lepsze metody niż moja. Bo rzeczywiście zajęła nam ona 3 dni. Oczywiście komfort sytuacji polegał na tym, że mieliśmy do dyspozycji te 3 dni, bo nie było to badanie na cito tylko rutynowa procedura. Ale ufam, że posłuchanie tego, co do przekazania miał mi mój syn nie tylko nie spowoduje, że będzie nami rządził ale pokaże mu, że dyskusja i argumentacja w sprawach nawet wydających się skrajnie inwazyjnych jest lepsza niż atak na nieświadomą bezbronność dziecka. Nawet w obiektywnie słusznej sprawie.