czwartek, 28 czerwca 2012
POKOLENIA
Miałeś zaledwie kilka miesięcy, kiedy Twój pradziadek, czyli tata, taty Twojego taty zorganizował imprezę z okazji 90 urodzin. Jest coś takiego w każdym facecie, że cieszy się jak dziecko, kiedy widzi, że jego ciężka praca na potomstwem nie idzie na marne, a dziadek tak naturalnie i tak wdzięcznie potrafił się z tego cieszyć, że mógłby w rodzinnej komedii grać pierwszoplanową rolę ucieleśnienia radości z powodu posiadania tak dużej familii. Impreza, na którą nas zaprosił odbyła się w hotelu niedaleko jego mieszkania na Tamce w Warszawie, hotelu który pamięta czasy świetności i dojrzałości komunizmu z ludzką twarzą, menu było dostosowane do charakteru wnętrz, ale biorąc pod uwagę fakt, że obchodził 90 urodziny, to wszystko współgrało tworząc taką swojską harmonię.
Dziadek Zdzisiek, był człowiekiem pozytywnie nastawionym do życia, nie stwarzał niepotrzebnych problemów, zawsze witał się radosnym "siemasz" i z uśmiechem na twarzy zaczynał rozmowę, robił herbatę, wyjmował wino albo coś mocniejszego i rozpoczynała się rozmowa.
Kiedy przyjechaliśmy do niego pierwszy raz z Tobą, Ty jeszcze nawet nie gaworzyłeś, zrobiło mu się bardzo przyjemnie, że pamiętaliśmy o pradziadku i zechcieliśmy zajechać do niego i pokazać mu Ciebie. Od razu rozpoczał opowieść o reszcie swoich prawnuków, czyli Bartku i Małgosi i cieszył się, że przedłużysz ród Pełków. Bo dziadek stał na straży pamięci o rodzinie, sam mając pamięć bardzo dobrą. Potrafił z głowy sypać datami urodzin i śmierci swoich wszystkich braci, rodziców a nawet dzieci swoich kuzynów. Niesamowite jest to, jak ludzie urodzeni jeszcze przed wojną, nie przyzwyczajeni do posiadania telefonów komórkowych, w których można zapisać ważne rocznice, trzymali wszystko w głowie. A dziadka głowa była trzeźwa, mimo iż lubił wypić.
Pamiętam na naszym weselu, na którym dziadek jak zwykle obtańcowywał wszystkie panienki młodsze od niego, czyli wszystkie i bawił się do białego rana, podszedł do mnie i zaproponował, żebyśmy wypili kielonek. Picie alkoholu z dziadkiem ma wartość łączenia pokoleń i nie ma w tym absolutnie nic złego. Tworzy się taki procentowy pomost pomiędzy osiemdziesięcio kilku latkiem a trzydziestoparo latkiem i jest mocniejszy niż jakakolwiek inna metoda zrozumienia międzygeneracyjnego. Uściskaliśmy się wtedy czule, ucałowaliśmy serdecznie i myślę, że i jemu i mnie zrobiło się jakoś tak dobrze. Mnie, bo widziałem dokładnie skąd pochodzimy, a jemu bo widział doskonale dokąd idziemy.
Dlatego kiedy zobaczył Ciebie, pomyślał sobie zapewne, że kierunek, jaki potwierdziliśmy na weselu podczas konsumpcji napoju wysokokalorycznego, był słuszny a wynik jego, czyli Ty, jest godnym rozwojem tego, czego sam by chciał. A chciał, żeby rodzina Pełków rosła w siłę, żeby ludzie noszący to nazwisko byli dobrymi osobnikami, żyjącymi porządnie i mądrze. Bo rodzina Pełków to historia bardzo ciekawa i nikt, nawet dziadek nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego brat jego ojca nosił nazwisko Pałkiewicz, a ojciej Pełka. Babcia natomiast w dokumentach wpisane ma Pełczyńska. W związku z tym bardzo cieszył się, kiedy zacząłem spisywać wszystkie dane naszej rodziny i ułożyłem to, co udało mi się zebrać w drzewo genealogiczne, które zaprezentowałem podczas jego 85 urodzin.
Dziadek, kiedy do niego przychodziliśmy wyciągał zdjęcia, dokumenty, stare zapiski i opowiadał o tym, jak wyglądało jego życie przed wojną, podczas wojny, jak ojciec Wawrzyniec wyjeżdał na front, wracał i ni mniej ni więcej tylko robił dzieci, a potem znów znikał. Z tej też przyczyny dziadek miał 4 rodzeństwa sam będąc drugim od końca dzieckiem w chronologii urodzeń, pamiętał głównie swoją macochę Anielę, z sentymentem opowiadał o tym, jak za młodu mieszkał w Kobyłce i jak jego najmłodszy syn, czyli Twoj dziadek Heniek spadł z grzebietu swojej najstarszego brata wbijając sobie w czoło kawałek butelki, przez musiał zacząć nosić okulary.
Dziadek Zdzisiek żył w mieszkaniu na ulicy Topiel. Mieszkaniu, które dla mnie zawsze kojarzyć się będzie z zapachem zupy grzybowej z kluskami, jaką to zupę gotowała babcia Danusia zawsze na Święta i dzieliła hojnie wszystkich biesiadników. Do tego były grzyby suszone zasmażane w bułce tartej i kompot z suszu. O ile kompotu wypić nie byłem w stanie, o tyle grzybami zajadałem się po brzegi. Bo trzeba Ci wiedzieć, że Dziadek Zdzisiek to był zapalony grzybiarz. Potrafił godzinami chodzić po lesie i szukać odpowiednich kapeluszy, które godne były ust rodziny Pełków. Jego zbiory były dorodne, duże i smakowały nieziemsko szczególnie w nadmienionej już formie zasmażanej w bułce ale także marynowane w occie. Choć przyznam, że ja lubie trochę bardziej ostre, więcej octu, a dziś dodałbym nawet odrobinę chili, to tamten smak wspominam z dużym sentymentem. Dziadek z resztą w lodówce miał tyle skarbów z pod szyldu "sam znalazłem, sam zrobiłem", że każda wizyta kończyła się relatywnie poważnym obżarstwem smakołykami typu dżem, pomidory, wino lub inkryminowane grzyby.
Dziadek był komunistą, ale nie z przekonania. Miał legitymację partyjną i chwalił mi się, że wziął ją tylko dlatego, że gdyby nie wziął, to w zakładzie energetycznym nie osiągnąłby wiele, jego synowie nie mieliby gdzie mieszkać, a Heniek nie dostałby się na studia wyższe. Kiedyś zapytałem go o to, czy przechodząc przez to wszystko w taki a nie inny sposób czuje się patriotą. A on mi na to odparł, że żył w takiej Polsce jakiej przyszło mu żyć, a fakt że dziś zadaje mu to pytanie jest najepszym dowodem na to, iż zadbał o kolejne pokolenia w taki sposób, że ta rozmowa w ogóle ma miejsce. To, że nie brał udziału w Powstaniu Warszawskim, mimo iż mieszkał blisko, to że był w partii i czerpał z tego powodu korzyści materialne to wszystko, jak powiedział, nie było godne medali, ale podczas wojny dbał o to, żeby matka i młodszy brat mieli co jeść i żeby przeżyli, potem starał się, aby synowie wyrośli na porządnych chłopaków. Wszystko po to, żeby dziś móc żyć tak jak żyjemy, żeby iść do przodu. Czy to można nazwać patriotyzmem? W skali mikro pewnie tak, w skali makro - to chyba trzeba by połączyć bardzo dużo takich mikropatriotyzmów, żeby się uzbierało coś zacnego, ale na swój sposób Dziadek dbając o swoją rodzinę zabezpieczał przetrwanie całego społeczeństwa. Tak mi to wytłumaczył, a ponieważ jestem dziś tym kim jestem, a Ty Karolku jesteś tym kim jesteś, nawet nie chcę kwestionować podejścia Dziadka, bo dużo wody będzie musiało upłynąćw w Wiśle, zanim nabiorę tyle mądrości życiowej co on. Szczególnie, że kilka tygodni po 90 urodzinach, Dziadka zabrakło. Ostatni raz widziałem go w szpitalu po wylewie, kiedy leżał na łóżku i patrzył się na wszystko to, co go otaczało w sposób jaki dziecko patrzy zaraz przebudzieniu. Usiadłem obok niego i chciałem powiedzieć coś normalnego, ale w takich sytuacjach w zasadzie nie wiele przechodzi przez gardło. Dziadek leżał w białej pościeli o zapachu szpitala, złapałem go za rękę a on minimalnie uśmiechnął się do mnie i jakby chciał powiedzieć "Sie masz!". Kiwnąłem tylko głową i nic nie powiedziałem. Poznał mnie, mam nadzieję i wiedział, że przyszedłem go odwiedzić. Myślałem nawet, żeby przynieść mu Ciebie i pokazać jak urosłeś, ale nie wpuszczono by nas razem na oddział.
Mam wrażenie, że ten człowiek nie do zdarcia, bo do 90 roku nie chorował właściwie na nic, chciał się z nami pożegnać w dniu swoich 90 urodzin, zaprosić całą rodzinę i jak tatuaż na stałe wbić się w nasze umysły jako człowiek witalny, uśmiechnięty i pogodny. Takiego go z resztą będę pamiętał i chciałbym, żebyś wiedział że geny jakie nam przekazał są dobre, radosne, życiowo uczciwe i co ważne bardzo długotrwałe.
Kiedy ostatni raz byliśmy u niego w domu z wizytą przekazał Ci Karolku prezent, który obiecałem oddać Tobie na 18 urodziny. Kiedy będziemy Ci go dawać, opowiem Ci o Dziadku Pełce jeszcze raz. Ale to za paręnaście lat.
WIDZENIE INNYCH DZIECI
Wiesz Karolku, że od kiedy jesteś z nami zupełnie inaczej patrzę na inne dzieci. Trochę podglądam innych rodziców, trochę wyobrażam sobie Twoje zachowanie w wieku dzieciaków, które podpatruje i niekiedy uśmiecham się tylko, czasem odwracam wzrok i zaczynam myśleć co w tej właśnie chwili robisz a czasem rozczulam się i łza mi się kręci w oku.
Patrzenie na innych uświadamia także, że wraz z tą grupą dorastających brzdąców za kilkadziesiąt lat będziecie tworzyć podstawę społeczeństwa, taką zdrową tkankę i będziecie rdzeniem, solą ziemi. Teraz mając ziemię za pazurkami pełzacie po podłogach, trawnikach i kocykach nie zdając sobie sprawy jak ważni jesteście. Nie tylko dla swoich rodziców, bo o tym mówimy wam codziennie i dajemy to odczuć od rana do wieczora, ale jak ważni jesteście dla wszystkich. Jaką rolę odegracie potem, niezależnie od tego kim będziecie. Bo życie jest bardzo zaskakujące i losy różnych ludzi plotą się tak zaskakująco, iż może się okazać, że jutro będziesz raczkował obok przyszłego prezydenta, albo dyrektora szkoły, do której będą uczęszczać Twoje dzieci. A może patrząc na chłopczyka, który w Ikei wymuszał na swojej mamie zakup maskotki spotkałem Twojego najlepszego kumpla ze szkoły? Być może także dziewczynka, która w sklepie obok naszego domu uśmiechnęła się do mnie bezzębnie będzie tą, której skradniesz pierwszy pocałunek?
Kiedyś, jak chodziłem do szkoły muzycznej i na przerwach między zajęciami zajmowałem się wszystkim, aby tylko nie myśleć o półnutach i pauzach, spotkałem na korytarzu dziewczynkę, która wydała mi się bardzo znajoma. Chodziliśmy razem na jedne zajęcia i widziałem, że ona też mi się przygląda. Moja wrodzona nieśmiałość do płci przeciwnej nie pozwoliła mi się odważyć na zagadanie, ale okazało się, iż ona ma tej odwagi dużo więcej i któregoś razu podeszła do mnie i powiedziała, że mnie zna i że nawet ma moje zdjęcie u siebie w domu. Gdybym był starszy to mogłoby być niebezpieczne, ale ponieważ miałem dopiero 11 lat zaryzykowałem pytanie
- skąd masz moje zdjęcie? – nie pamiętam jak miała na imię ta dziewczynka, ale wiem, że miała warkocze.
- z imprezy – odpowiedziała, a ja znów przypomniałem sobie, że mam lat 11 i na imprezy nie chodzę.
- z imprezy? – parafrazowanie jest silnym narzędziem. Niby coś mówię, niby konwersacja posuwa się do przodu, a mimo wszystko stoję w miejscu i czekam na otwarcie w taki sposób, aby móc się wybronić bez szwanku.
- z imprezy z Mikołajem, trzymasz mnie za rękę a w drugiej torbę z cukierkami – odpowiedziała ona i zacząłem sobie przypominać, że też mam takie zdjęcie. Czarno-białe więc nie mogłem zobaczyć, że dziewczynka jest ruda.
- Też mam takie zdjęcie – riposta godna Casanovy, ale powiedzmy sobie szczerze w tym wieku to nie ma aż takiego znaczenia.
I rozmowa się rozmyła, bo chodziło w niej tylko o to, żeby potwierdzić tożsamość nieznajomego na zdjęciu, ale sens tej przytoczonej opowieści jest taki, iż ludzi spotkanych raz w życiu możemy napotkać w najmniej oczekiwanym momencie. Od samych narodzin aż do końca. Dlatego jak będziesz sypał w oczy piaskiem małego chłopczyka w czerwonej czapeczce miej świadomość, że może Ci to wytknąć za kilkanaście lat w postaci bardzo różnej.
piątek, 25 maja 2012
CAŁY ROK W KRÓTKICH SŁOWACH.
Wiesz, kiedyś chciałem
stworzyć w prezencie Mamy kalendarz ze zdjęciami z prywatnych zbiorów, ale
zanim go zrobiłem (to znaczy zacząłem go robić, bo dotąd go jeszcze nie
skończyłem) opisałem wszystkie miesiące w sposób, w jaki spontanicznie
chciałbym je widzieć. Chciałbym je Tobie podarować, zaczynając od października,
czyli miesiąca w którym pierwszy raz Ciebie zobaczyłem. Może kiedyś zobaczysz
to w ten sam sposób?
Październik
Jesień wdziera się
bezlitośnie pod płaszcze wilgotnym przeciągiem i stara się skryć na trawnikach opadające
żółcią goryczy liście, pozostawiając bezbronnie nagie drzewa, których ramiona
odarte z szumu w milczeniu czekają na okrycie się wodnym rękawem.
Listopad
Intensywny zapach
herbaty z bergamotką w połączeniu z eterycznym miodem oraz pobudzającym imbirem
kontrastuje z ferią odcieni szarości po drugiej stronie szyby. Krople
odmierzają uciekające sekundy do czasu, kiedy grafitowość zacznie blaknąć i
nabierze charakteru białości.
Grudzień
Puch ląduje miękko na
Twoich włosach, zastanawiając się, czy czas między końcem spadania a topnieniem
będzie wystarczająco długi, aby nacieszyć się swoją unikalnością, której nikt
nie zauważa. Myślisz o prezentach, a ciepło zbliźającego się czasu rozgrzewa
Cię od środka promieniując na ukryte w kieszeniach ręce.
Styczeń
Śnieg otula ciszę
białym szalem. Z okna widzisz coraz mniej niebieskie, od wstającego słońca,
niebo, wchodzisz w biel poranka i napełniasz płuca orzeźwiającym zapachem mrozu.
Luty
Tęsknota za wiosną
miesza się z radością odczuwania zimy, policzki cały czas pieką od
krystalicznego powietrza, myśli wędrują tam, gdzie wyczuwa się deliktanie
jodłową poświatę w nucie serca atmosfery otoczenia.
Marzec.
Ciepło przychodzi tak samo
niespodziewanie, jak truchliwie chowa się w poszewce odchodzącej zimy. Możesz
szerzej rozpostrzec ramiona, przyswoić więcej tlenu i pić nadchodzącą wiosnę
duszkiem.
Kwiecień
Pierwszy ciepły dzień
spędzasz na wilgotnej jeszcze od deszczu łące, słońce bawi się refleksami
Twoich włosów, jakby miały naturę pryzmatu, czujesz promienie, które uwalniają
Cię od tego, co tu i pokazują Ci to, co jest tam.
Maj
Pachnie ciepłym
deszczem wysychającym na chodniku, po którym dzieci uciekły do domu, aby nie
zmokły im pierwszy raz w tym roku założone krótkie spodenki. Na asfalcie
pozostają mokre ślady małych butów prowadzące do klatki, w której maluchy
skryły się przed burzą.
Czerwiec
Perspektywa wakacji
jest złośliwie rozciągnięta w czasie. Zauważasz paradoksalną niebieskość wody w
czajniku, niedorzeczną zieleń roślin doniczkowych i abstrakcyjną kremowość
zawartości piaskownicy. Wszystko to przywołuje obrazy, za którymi tęsknota
staje się coraz bardziej nie do zniesienia.
Lipiec.
Jesteś u siebie, czyli
jedziesz w nieznane. Ludzie, zapachy, smaki, wrażenia, kolory, kontrasty,
słowa, poranki, zmierzchy, uśmiechy i ścieżki, które nigdy się nie kończą.
Sierpień
Jeszcze nie chcesz
wracać, jeszcze chcesz chłonąć to, co przepełniając ciało i uwalniając umysł
daje Ci siłę, aby cały czas przyspieszać, nawet wtedy, kiedy droga staje się
kręta i uporczywie zwiększa kąt nachylenia.
Wrzesień
Fragmenty wspomnień
cały czas żyją w synapsach i aktywują dość niespodziewanie ośrodki
odpowiedzialne za odczuwanie. Nagle słyszysz podźwięki ulicy, czujesz posmaki
przypraw i widzisz poświatę miasta z okna lądującego samolotu. Spełnienie
wysuszane jest kolejnym pragnieniem.
czwartek, 24 maja 2012
KULINARIA II
To jest temat, które mnie fascynuje i mam
nadzieję, że tak samo będzie z Tobą, jak dorośniesz na tyle, aby dany Ci do
ręki nóż kuchenny naostrzony dopiero co nie posłużył do pozbawienia Zakładu
Ubezpieczeń Społecznych dość dobrego i regularnego płatnika w postaci Twojego
Taty. Odkryłem niedawno, że mając 7 miesięcy zaczynasz rozróżniać smaki na
tyle, że możesz dać znać, iż coś Ci smakuje a coś nie.
Do myślenia zmusiło mnie pewne niedzielne
popołudnie, kiedy to siedząc w domu doszliśmy we trójkę do wniosku, iż czas
Ciebie nakarmić. Do tego celu otworzyłem bardzo drobno zmiażdżoną marchewkę w
słoiczku, i tak jak mam w zwyczaju, sprawdziłem najpierw własnym językiem, czy
aby nie jest za mdłe i doszedłem do wniosku, że gotowe dania dziecięce z grupy warzyw
są tak bezpłciowe i nijakie, że nie zdziwiłbym się, gdybyś nie chciał tego
tknąć. Naiwnie wierząc, iż mój syn zachowa się inaczej, niżby podpowiadała
intuicja starego kuchennego wyjadacza (to naprawdę trafne określenie)
podstawiłem Ci pierwszą łyżkę masy marchewkowej pod usta i zachęciłem szerokim „aaaaaa”
do otwarcia jamochłonu i spróbowania przysmaku, rodem z krainy Amiszów. Pierwszą
porcję zawsze jesz, żeby sprawdzić, czym chcą Cię napakować. W tym przypadku
Twoja cierpliwość się skończyła po pierwszej łyżeczce, i nie chcąc robić
awantury w sumie o taki drobiazg zacisnąłeś wargi i nie dałeś sobie wcisnąć ani
jednej łyżki więcej. Trochę byłem w kropce, bo jeść trzeba, a ja ochoty na
tartą marchewkę nie miałem. Uznałem, iż pokazanie Ci jak się je będzie miało
zbawienny, w dodatku edukacyjny efekt i rzucisz się na jedzenie pouczony w ten
sposób jak Pan Michał Wołodyjowski na małą grupkę Tatarów, którzy nagle
pojawili się pod Chreptiowem.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy nie rzuciłeś się
na karotkę w stanie płynnym, tylko na zachęcacz w postaci mojego prywatnego
dania, którym była tradycyjna potrawa indyjska z kurczakiem, czyli Tikka Butter
Masala. Na szczęście nie była ostra tak jak lubię, za to miała wyraźny,
kwaśnawy smak (od pomidorów i jakiegoś rodzaju octu), pachniała kuchnią w
Bangalore (to dzieki kminowi rzymskiemu oraz czarnuszce) i wyglądała trochę jak
Twoje danie z marchewki. Oczy zrobiły Ci się wielkie i szaleńcze, ślinianki,
jakby połączone magicznym kabelkiem z radarem wykrywającym ciekawe smaki, dały
znać o sobie w postaci cienkiej strużki, która ukazała się w kąciku ust. Wyciągnąłeś
swoje małe łapki w stronę moje łyżeczki i bezdźwięcznie powiedziałeś „podziel się
Tato…”
Słaby jestem i ulegam, więc i Tobie synu
uległem. Podałem byłem Ci do ust to, czego podawać nie powinienem byłem. Smakowało
Ci pierwszo klaśnie, a że było tam dużo soli i innych rozwesela czy, zdecydowałem,
że urozmaicę Cię Twój klasyczny słoiczek od lat 4 dwiema łyżkami sosu z okolic
Taj Mahal i nie wiele myśląc zmieszałem dwa specjały ze sobą w proporcji 1 do 5
na korzyść pomarańczowego przysmaku przeciśniętego przez blender z wizerunkiem
bobasa na opakowaniu. Taka mikstura pasowała Ci jak ulał (nomen omen – miało to
miejsce zaraz po jedzeniu skutkując ubrudzeniem śliniaczka oraz obydwu nogawek
świeżo wypranych spodni Taty). Niech mi teraz ktoś powie, że 7 miesięczne
dzieci nie mają gustu smakowego. Niech ktoś zobaczy jak nasz syn reaguje na
bezpłciową zupkę ze słoiczka a potem porówna to z reakcją na potrawę, która ma
w sobie odrobinę, szczyptę dosłownie soli oraz 5 kropel soku z cytryny. Różnica
jest kolosalna i dumny jestem z Ciebie Karolku, że mając dopiero tyle lat, już wpisujesz się w treść motto, które wisi na drzwiach wejściowych do domu rodzinnego. Mówi ono – Życie
jest zbyt krótkie, by pić kiepskie wino. Rośnij smacznie, mój mały początkujący
hedonisto!.
SPANIE NA BALKONIE
W mieszkaniu, w którym wraz z odejściem wód
mamy zacząłeś wychodzić na dobre na świat są dwa balkony. Jeden, większy,
wychodzi na ruchliwą ulice, po której tramwaje jeżdżą tak głośno, spanie w lato
przy otwartym oknie to zadanie trudniejsze niż naprawianie Tupolewa w wytartym łożyskiem
tocznym w tylnym silniku. Drugo balkon jednak, do którego przedostać się można
przez naszą sypialnię, jest cichy, spokojny i co najważniejsze zabudowany.
Ponieważ jesteś dzieckiem jesiennym, jak łatwo policzyć mając trzy miesiące
zahaczałeś swoim niecnym wzrostem o grudzień, a ponieważ mama wyczuła, iż
dobrze śpi się Tobie na świeżym powietrzu, mimo pory oraz mrozu lądowałeś
prawie co dzień na balkonie. Czy padał śnieg, czy nie, czy było -15 czy -5
Twoja poranna drzemka wiązała się z opatuleniem Ciebie w 4-5 warstw ubrań
ciepłych i wełnianych, zawinięciem Ciebie w kocyki i pledziki a potem
wystawienie w gondoli od wózka na balkon i szybkie ucieknięcie stamtąd z racji
przymarzania nóg do posadzki. Potrafiłeś w takim przyjemnym chłodzie spać nawet
4 godziny a mama wtedy miała chwilę czasu na wymycie się, ogarnięcie, zrobienie
sobie czegoś do jedzenia i paru innych czynności, które zazwyczaj robiła przy
okazji a teraz musi planować to z wyprzedzeniem co najmniej 4 godzinnym. Czasem
jak wychodziłem po Ciebie na balkon i widziałem jak budzisz się z mroźnego snu
zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jest Ci za zimno, czy nie robimy Ci
krzywdy i czy fakt, że potrafisz zasnąć na 4 godziny nie jest powiązany bądź co
bądź z lekkim stanem hibernacji. Jednak zawsze jak odgacałem Cię z wszystkiego,
w co byłeś zawinięty upewniałem się, że wszystko jest ok i sam fakt ciepłego
nosa i lekko spoconej szyjki mówi za siebie. No i Twój uśmiech, który
potwierdzał wysoka formę i brak przeciwwskazań do ponownego położenia Ciebie na
balkon.
niedziela, 22 kwietnia 2012
KULINARIA I UCZENIE TATY KIM JEST
Chyba będziesz żarłokiem. Można się oczywiście tego spodziewać, bo rodzice od jedzenia nie stronią, wręcz przeciwnie dobrze zjeść lubią, a szczególnie jak jest smaczne.
Kiedy mama już się nauczyła dokładnie jaki masz rytm jedzeniowy, kiedy system karmieniowy ustalił się tak, iż nie stanowił dla nas już wiedzy tajemnej, zacząłem się zastanawiać jak to jest, że przez pierwsze miesiące jesz tylko samo mleko, rośniesz jak na drożdżach i głodny nie chodzisz. Biorąc siebie jako tzw wyznacznik, to po dwóch tygodniach dostałbym świra pijąc ciągle płyny, o konsystencji takiej, że nawet kupę robiłeś co tydzień. W końcu jak mogą malutkie jelitka wyssać z mleka coś poza odrobiną śmietanki i w jaki sposób tworzą twoje malutkie wnętrzności masę stałą, wypychaną drugim końcem układu pokarmowego. Dlatego urozmaicałem Ci smaki (bo skoro rosłeś na mleku, uznałem, że na naleśniki czy jajecznicę możesz spokojnie, bez szkody dla Ciebie samego, jeszcze zaczekać) podrzucając a to kawałek cytryny, a to banana, a to jabłuszko. Nie chodziło o to, żeby Ciebie nakarmić, ale o to, żeby dać kubeczkom coś na odmianę niż tylko mamowe mleczko.
Pierwszą pizzę zjadłeś jak miałeś 6 miesięcy i stało się to na Brooklynie w Nowym Jorku. Restauracja nosiła nazwę Spumani's i była off-turystyczną, ale bardzo popularną wśród lokalnych smakoszy, destynacją na lunche i kolacyjki.
Fantastycznie było obserwować, jak wbijasz swoje wtedy już dwa dolne zęby w miękkie ciasto i starasz się ugryźć. Oczywiście buźkę masz za małą, oczywiście o ugryzieniu nie ma mowy, ale smak w mordce pozostaje. Pierwsze chińskie też jadłeś w nowym Jorku.
Masz szczęście, którego ja nie miałem, kiedy byłem takim bąblem, jak Ty. Jeżeli różnorodność smaków rozwija korę mózgową, tak jak twierdzą naukowcy, to w dzisiejszych czasach jest tak wiele potraw, w których się można zakochać, które otwierają całe światy wyobraźni organoleptycznej, że aż mi się oczy śmieją, że będziesz mógł tego wszystkiego doświadczyć i skorzystać. Kiedy ja byłem mały dostępność pobudzaczy smakowych była tak ograniczona, że dzieci musiały być zamknięte w ograniczonym kręgu zapachów i kiedy pojawił się banan jako egzotyczny owoc, czy mandarynka raz na rok, to nawet dobrze nie mógł mój umysł tego zanalizować. A teraz banan jest czasem tańszy od jabłka, a rarytasy takie jak mango (którego jesteś z resztą fanem), melon, granat, cytryna, pomarańcza, papaja, ananas etc są dostępne od ręki i wszystko to może być twoje na skinięcie paluszka. Przez to można otwierać kolejne kanały komunikacji między językiem a mózgiem i kodować, katalogować oraz ukrywać w podświadomości kolejne kody kulinarne. A potem, kiedy będziesz dorosły, może zaowocuje to poczuciem takiego błogiego komfortu, który wziął się nie wiadomo skąd, podczas wgryzania się w słodkie, dojrzałe jabłko, albo wyczuwaniu owoców bergamotki w dobrze schłodzonym Chardonnay.
Patrzę na Ciebie i właściwie jest to dla mnie najlepszy sposób na wyobrażenie sobie siebie, kiedy byłem w Twoim wieku. Szczególnie, że jesteśmy do siebie trochę podobni.
Tak samo mogłem się śmiać, tak samo patrzeć na innych, tak samo przewracać się z brzuszka na plecy i tak samo płakać. Ponieważ nie pamiętam z tamtych czasów absolutnie nic, teraz odkrywam to wszystko na nowo. Uczę się siebie poprzez to, jak Ty się zachowujesz. Może właśnie tak to jest, że nie pamiętamy jacy byliśmy po to, żeby odkrywać w swoich dzieciach siebie. I to jest ten moment, kiedy facet po raz pierwszy uświadamia sobie, że patrzy na dziecko nie pod kątem - w którym aspekcie mój syn jest taki jak ja, tylko patrzy na niego i widzi gdzie on sam był taki, jak teraz jest jego syn. To ważne, bo jesteś taką kruszynką, takim małym robakiem, a już mogę się od Ciebie czegoś nauczyć. Okazuje się, że paradoksalnie szybciej Ja się uczę od Ciebie, niż Ty ode mnie. I to jest kolejne zaskoczenie w byciu tatą.
Kiedy mama już się nauczyła dokładnie jaki masz rytm jedzeniowy, kiedy system karmieniowy ustalił się tak, iż nie stanowił dla nas już wiedzy tajemnej, zacząłem się zastanawiać jak to jest, że przez pierwsze miesiące jesz tylko samo mleko, rośniesz jak na drożdżach i głodny nie chodzisz. Biorąc siebie jako tzw wyznacznik, to po dwóch tygodniach dostałbym świra pijąc ciągle płyny, o konsystencji takiej, że nawet kupę robiłeś co tydzień. W końcu jak mogą malutkie jelitka wyssać z mleka coś poza odrobiną śmietanki i w jaki sposób tworzą twoje malutkie wnętrzności masę stałą, wypychaną drugim końcem układu pokarmowego. Dlatego urozmaicałem Ci smaki (bo skoro rosłeś na mleku, uznałem, że na naleśniki czy jajecznicę możesz spokojnie, bez szkody dla Ciebie samego, jeszcze zaczekać) podrzucając a to kawałek cytryny, a to banana, a to jabłuszko. Nie chodziło o to, żeby Ciebie nakarmić, ale o to, żeby dać kubeczkom coś na odmianę niż tylko mamowe mleczko.
Pierwszą pizzę zjadłeś jak miałeś 6 miesięcy i stało się to na Brooklynie w Nowym Jorku. Restauracja nosiła nazwę Spumani's i była off-turystyczną, ale bardzo popularną wśród lokalnych smakoszy, destynacją na lunche i kolacyjki.
Fantastycznie było obserwować, jak wbijasz swoje wtedy już dwa dolne zęby w miękkie ciasto i starasz się ugryźć. Oczywiście buźkę masz za małą, oczywiście o ugryzieniu nie ma mowy, ale smak w mordce pozostaje. Pierwsze chińskie też jadłeś w nowym Jorku.
Masz szczęście, którego ja nie miałem, kiedy byłem takim bąblem, jak Ty. Jeżeli różnorodność smaków rozwija korę mózgową, tak jak twierdzą naukowcy, to w dzisiejszych czasach jest tak wiele potraw, w których się można zakochać, które otwierają całe światy wyobraźni organoleptycznej, że aż mi się oczy śmieją, że będziesz mógł tego wszystkiego doświadczyć i skorzystać. Kiedy ja byłem mały dostępność pobudzaczy smakowych była tak ograniczona, że dzieci musiały być zamknięte w ograniczonym kręgu zapachów i kiedy pojawił się banan jako egzotyczny owoc, czy mandarynka raz na rok, to nawet dobrze nie mógł mój umysł tego zanalizować. A teraz banan jest czasem tańszy od jabłka, a rarytasy takie jak mango (którego jesteś z resztą fanem), melon, granat, cytryna, pomarańcza, papaja, ananas etc są dostępne od ręki i wszystko to może być twoje na skinięcie paluszka. Przez to można otwierać kolejne kanały komunikacji między językiem a mózgiem i kodować, katalogować oraz ukrywać w podświadomości kolejne kody kulinarne. A potem, kiedy będziesz dorosły, może zaowocuje to poczuciem takiego błogiego komfortu, który wziął się nie wiadomo skąd, podczas wgryzania się w słodkie, dojrzałe jabłko, albo wyczuwaniu owoców bergamotki w dobrze schłodzonym Chardonnay.
Patrzę na Ciebie i właściwie jest to dla mnie najlepszy sposób na wyobrażenie sobie siebie, kiedy byłem w Twoim wieku. Szczególnie, że jesteśmy do siebie trochę podobni.
Tak samo mogłem się śmiać, tak samo patrzeć na innych, tak samo przewracać się z brzuszka na plecy i tak samo płakać. Ponieważ nie pamiętam z tamtych czasów absolutnie nic, teraz odkrywam to wszystko na nowo. Uczę się siebie poprzez to, jak Ty się zachowujesz. Może właśnie tak to jest, że nie pamiętamy jacy byliśmy po to, żeby odkrywać w swoich dzieciach siebie. I to jest ten moment, kiedy facet po raz pierwszy uświadamia sobie, że patrzy na dziecko nie pod kątem - w którym aspekcie mój syn jest taki jak ja, tylko patrzy na niego i widzi gdzie on sam był taki, jak teraz jest jego syn. To ważne, bo jesteś taką kruszynką, takim małym robakiem, a już mogę się od Ciebie czegoś nauczyć. Okazuje się, że paradoksalnie szybciej Ja się uczę od Ciebie, niż Ty ode mnie. I to jest kolejne zaskoczenie w byciu tatą.
ODKRYWANIE SIEBIE
Wiesz jak fantastycznym zajęciem było patrzenie jak odkrywasz siebie samego i powoli, bo tak Cię stworzyła natura, dochodziłeś do tego, że coś możesz? Poranne rytuały, polegające na kładzeniu Cię na matę edukacyjną na początku były tylko sposobem na to, żeby zająć Cię trochę czymś co nie wymagało trzymania Cię na rękach. Potem, kiedy zacząłeś powoli dochodzić do tego, że masz także brzuszek i nauczyłeś się na niego przewracać, zacząłem obserwować Ciebie pod kątem Twojego postępujacego rozwoju i tego, jak postęp ten zaskakiwał samego Ciebie. Pierwsze przekręcenie się na brzuch było nawet przerażające, bo tyle wysiłku włożonego w przełożenie nogi za siebie dało efekt w przydziobaniu w podłogę. Ale jako silny chłop, nie zapłakałeś, tylko zrobiłeś wielkie oczy, jak to w ogóle możliwe, że świat nie jest już do góry nogami. Potem przekręcanie nie było już takie straszne, a jak około 6 miesiąca zacząłeś stosować przekręcanie się z brzucha na plecy i odwrotnie jako narzędzie zabawy, potwierdziła się moja tajemna teoria, iż sześciomiesięczniaki to bardzo inteligentne osobniki, tylko że ciężko im jeszcze o tym wszystkim opowiedzieć.
Pamiętam, że smoczek dostałeś dopiero w drugim miesiącu życia, bo postanowiliśmy z mamą, że im później zaczniesz ssać tego oszukańca, tym lepiej. Uspokojenie Ciebie ze stanu pobudzenia nerwowego polegało wtedy na przytuleniu Ciebie mocno do siebie, a potem na piłce do pilates wykonaniu 100-200 skoków o różnej wysokości. Chyba się bałeś wtedy, bo za każdym razem kurczyłeś rączki, ale sposób ten było niezawodny. Nawet potrafiłeś zasnąć w ten sposób. To był taki nasz męski sposób na to, aby być ze sobą i silnie wejść w interakcję.
Faceci tacy są. Chcą widzieć od razu wyniki, żeby to co robią przyniosło efekt natychmiast. A Ty mnie uczyłeś cierpliwości, systematyczności i tego, że na efekt trzeba będzie poczekać. Bo z dzieciakami to jest długa, żmudna praca i rezultaty widzą wszyscy inni, ale nie sam rodzic. Ponieważ każde dziecko, i przez to Ty też, zmieniasz się codziennie o taką małą troszkę, to zmiany te są przez nas przeoczane. Dopiero jak się trochę zbierze dni, przyjdzie Babcia albo Prababcia i zwróci uwagę, na coś, czego nie widzimy, zdajemy sobie sprawę, że nasza codzienna praca nie poszła na marne. Że coraz bardziej stajesz się dzieciakiem, a nie niemowlakiem.
Pamiętam, że smoczek dostałeś dopiero w drugim miesiącu życia, bo postanowiliśmy z mamą, że im później zaczniesz ssać tego oszukańca, tym lepiej. Uspokojenie Ciebie ze stanu pobudzenia nerwowego polegało wtedy na przytuleniu Ciebie mocno do siebie, a potem na piłce do pilates wykonaniu 100-200 skoków o różnej wysokości. Chyba się bałeś wtedy, bo za każdym razem kurczyłeś rączki, ale sposób ten było niezawodny. Nawet potrafiłeś zasnąć w ten sposób. To był taki nasz męski sposób na to, aby być ze sobą i silnie wejść w interakcję.
Faceci tacy są. Chcą widzieć od razu wyniki, żeby to co robią przyniosło efekt natychmiast. A Ty mnie uczyłeś cierpliwości, systematyczności i tego, że na efekt trzeba będzie poczekać. Bo z dzieciakami to jest długa, żmudna praca i rezultaty widzą wszyscy inni, ale nie sam rodzic. Ponieważ każde dziecko, i przez to Ty też, zmieniasz się codziennie o taką małą troszkę, to zmiany te są przez nas przeoczane. Dopiero jak się trochę zbierze dni, przyjdzie Babcia albo Prababcia i zwróci uwagę, na coś, czego nie widzimy, zdajemy sobie sprawę, że nasza codzienna praca nie poszła na marne. Że coraz bardziej stajesz się dzieciakiem, a nie niemowlakiem.
wtorek, 21 lutego 2012
TAK WYGLĄDAŁEŚ W LUTYM
Choć blog ten miał być czysto tekstowy, nie łatwo będzie mi potem opisać tak dokładnie jak robią to zdjęcia, jak Karol wyglądałeś. Dlatego seria obrazków z Tobą, mój synku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)