To jest temat, które mnie fascynuje i mam
nadzieję, że tak samo będzie z Tobą, jak dorośniesz na tyle, aby dany Ci do
ręki nóż kuchenny naostrzony dopiero co nie posłużył do pozbawienia Zakładu
Ubezpieczeń Społecznych dość dobrego i regularnego płatnika w postaci Twojego
Taty. Odkryłem niedawno, że mając 7 miesięcy zaczynasz rozróżniać smaki na
tyle, że możesz dać znać, iż coś Ci smakuje a coś nie.
Do myślenia zmusiło mnie pewne niedzielne
popołudnie, kiedy to siedząc w domu doszliśmy we trójkę do wniosku, iż czas
Ciebie nakarmić. Do tego celu otworzyłem bardzo drobno zmiażdżoną marchewkę w
słoiczku, i tak jak mam w zwyczaju, sprawdziłem najpierw własnym językiem, czy
aby nie jest za mdłe i doszedłem do wniosku, że gotowe dania dziecięce z grupy warzyw
są tak bezpłciowe i nijakie, że nie zdziwiłbym się, gdybyś nie chciał tego
tknąć. Naiwnie wierząc, iż mój syn zachowa się inaczej, niżby podpowiadała
intuicja starego kuchennego wyjadacza (to naprawdę trafne określenie)
podstawiłem Ci pierwszą łyżkę masy marchewkowej pod usta i zachęciłem szerokim „aaaaaa”
do otwarcia jamochłonu i spróbowania przysmaku, rodem z krainy Amiszów. Pierwszą
porcję zawsze jesz, żeby sprawdzić, czym chcą Cię napakować. W tym przypadku
Twoja cierpliwość się skończyła po pierwszej łyżeczce, i nie chcąc robić
awantury w sumie o taki drobiazg zacisnąłeś wargi i nie dałeś sobie wcisnąć ani
jednej łyżki więcej. Trochę byłem w kropce, bo jeść trzeba, a ja ochoty na
tartą marchewkę nie miałem. Uznałem, iż pokazanie Ci jak się je będzie miało
zbawienny, w dodatku edukacyjny efekt i rzucisz się na jedzenie pouczony w ten
sposób jak Pan Michał Wołodyjowski na małą grupkę Tatarów, którzy nagle
pojawili się pod Chreptiowem.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy nie rzuciłeś się
na karotkę w stanie płynnym, tylko na zachęcacz w postaci mojego prywatnego
dania, którym była tradycyjna potrawa indyjska z kurczakiem, czyli Tikka Butter
Masala. Na szczęście nie była ostra tak jak lubię, za to miała wyraźny,
kwaśnawy smak (od pomidorów i jakiegoś rodzaju octu), pachniała kuchnią w
Bangalore (to dzieki kminowi rzymskiemu oraz czarnuszce) i wyglądała trochę jak
Twoje danie z marchewki. Oczy zrobiły Ci się wielkie i szaleńcze, ślinianki,
jakby połączone magicznym kabelkiem z radarem wykrywającym ciekawe smaki, dały
znać o sobie w postaci cienkiej strużki, która ukazała się w kąciku ust. Wyciągnąłeś
swoje małe łapki w stronę moje łyżeczki i bezdźwięcznie powiedziałeś „podziel się
Tato…”
Słaby jestem i ulegam, więc i Tobie synu
uległem. Podałem byłem Ci do ust to, czego podawać nie powinienem byłem. Smakowało
Ci pierwszo klaśnie, a że było tam dużo soli i innych rozwesela czy, zdecydowałem,
że urozmaicę Cię Twój klasyczny słoiczek od lat 4 dwiema łyżkami sosu z okolic
Taj Mahal i nie wiele myśląc zmieszałem dwa specjały ze sobą w proporcji 1 do 5
na korzyść pomarańczowego przysmaku przeciśniętego przez blender z wizerunkiem
bobasa na opakowaniu. Taka mikstura pasowała Ci jak ulał (nomen omen – miało to
miejsce zaraz po jedzeniu skutkując ubrudzeniem śliniaczka oraz obydwu nogawek
świeżo wypranych spodni Taty). Niech mi teraz ktoś powie, że 7 miesięczne
dzieci nie mają gustu smakowego. Niech ktoś zobaczy jak nasz syn reaguje na
bezpłciową zupkę ze słoiczka a potem porówna to z reakcją na potrawę, która ma
w sobie odrobinę, szczyptę dosłownie soli oraz 5 kropel soku z cytryny. Różnica
jest kolosalna i dumny jestem z Ciebie Karolku, że mając dopiero tyle lat, już wpisujesz się w treść motto, które wisi na drzwiach wejściowych do domu rodzinnego. Mówi ono – Życie
jest zbyt krótkie, by pić kiepskie wino. Rośnij smacznie, mój mały początkujący
hedonisto!.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz