czwartek, 13 lutego 2020
KAROL I KLARA Z INDONEZJI - UBUD I GILI TRAWANGAN
13.02 Indonezja
Jest ciepło i słonecznie. Mimo, iż to pora deszczowa deszczu jest jakna lekarstwo. Jak na tradycyjne indonezyjskie lekarstwo. Niektórzy musza nawet podlewać trawę przed hotelem, żeby bezlitosne równikowe słońce jej zbytnio nie wypaliło. Kiedy jednak już deszcz spadnie to jest obfity, krople są ogromne, a jego szum jest kojący i znajomy. I obniża temperaturę do znośnego poziomu.
- nie ma teraz za wielu turystów - powiedział kierowca 7 osobowego Suzuki, który wiózł nas do portu. Port był kolejnym przystankiem na drodze do małych wysepek Gili niedaleko dużej wyspy Lombok.
- Czemu? Niski sezon? Pora deszczowa?- zapytałem odruchowo próbując złapać za kierownicę, w którą ta wersja Vana nie była wyposażona. Siedziałem po lewejj stronie z przodu, ale w Indonezji jeździ się po lewej. Spojrzałem odruchowo w lusterko na środku. Zobaczyłem boczną szybę.
- Nie o to chodzi, nie ma Chińczyków w tym roku. Wirus Corona to wszystko sprawił - odparł młody Indonezyjczyk, który wiózł nas już od jakichś 20 minut. Przyjechaliśmy może 5 kilometrów. Ulice w Indonezji są wąskie i przepełnione skuterami. Ale jest zaskakująco jak na Azję spokojnie. Tylko powoli.
- Normalnie jest ich więcej? - zapytałem.
- Tak, tu w Ubud jest dużo Chińczyków, przez cały rok. Nawet w lutym.
W filmie „jedz módl się i kochaj” Julia Roberts ląduje w tym uroczym mieście i odnajduje miłość. Każda by pewnie odnalazła miłość w Javierze Bardem, ale rzeczywiście miejsce jest urocze. Trochę przypomina Khao San Road sprzed 10 lat, może trochę bardziej na tzw wypasie, bo i restauracje lepsze i hoteliki na wyższym poziomie. Ale klimat szwendania się od chodnika do chodnika ten sam.
- hej boss, taxi?
- No, i’m fine.
Ten krótki dialog ma swój rytuał na ulicach w Azji. Zaczyna się bardzo ładnym i pełnym zainteresowania uśmiechem nawołującego kierowcy dowolnego pojazdu, potem następuje respons pytanego. Jeżeli jest odmowny, zainteresowanie wygasa w ułamku sekundy i kierowca wraca do grania na smartfonie w jakąś zabijającą czas gierkę. Dysonans pomiędzy sztucznym, pretransakcyjnym uśmiechem taksówkarza a szybkością z jaką traci zainteresowanie tym na szybce zawiązanym stosunkiem międzyludzkim jest wręcz krzywdzący. Ma wręcz cechy zauroczenia i emocjonalnego porzucenia. Wszystko w 3 sekundy. Niby niewiele, ale jak dzieje się to 30 razy dziennie każdego dnia, człowiek budzi się rano z dziwnym uczuciem, które trochę przypomina to, kiedy po burzliwym romansie zostawi człowieka ukochana osoba. Bez listu pożegnalnego.
Ubud jest miłe mimo to. Można zagłębić się w medytacje, można dać się wymasować i zapomnieć jaki jest dzień tygodnia. Małe uliczki to tańsze restauracje zwane lokalnie Warung. Dobre smażone kluski albo ryż. Z kurczakiem lub nie. Za 30-40 tysięcy rupii indonezyjskich. To jakieś 10-13 zł. Smak ulicznego jedzenia w rozsądnej cenie. Azja na talerzu.
Nasze dzieci sprowadziły nas na ziemię.
- środa - powiedział Karol na pytanie o dzień - sprawdziłem na zegarku.
Dzieci nie mają jeszcze potrzeby zgubienia domowego rytmu bo dla nich ten rytm jeszcze nie stał się cuglami, od których chciałby się uwolnić. Co więcej - określenie się w czasoprzestrzeni jest dla nich ważne. Dziś jest środa - to znaczy, że do soboty jest zostały 3 dni a w sobotę można jeść wszelakie słodycze. Dla nas obudzenie się w piątek z myślą, że jest sobota daje radość poczucia zgubienia jednego dnia. I to na naszą korzyść.
Czas dla dzieci nie jest funkcją, która zmienia ich wektor emocji. Za to warunki naturalne tak.
Na wyspie Gili Trawangan plaża jest zachęcająca. Do siedzenia i grzebania w białym piasku.
- tato, to morze jest wkurzające - zawołał mnie Karol znad samego brzegu gdzie od kilkunastu minut budował tamę - zobacz co zrobiło z tamą. Zupełnie ją zepsuło!
- Na tym to polega nad morzem - powiedziałem do mojego syna, który doświadczał jednego z najbardziej naturalnych procesów na ziemi. Wypłukiwanie skał przez wodę. W przyspieszonym tempie oczywiście.
Spojrzałem na bujające się synchronicznie na falach kolorowe łódki przycumowane do brzegu na plaży, na której Karol rozpoczął budowę nowej tamy.
- zbudujmy mur kompozytowy - powiedziałem i zaproponowałem użycie liści, gałęzi oraz kawałków rafy koralowej porozrzucanych na brzegu.
- A to powstrzyma wodę przed zniszczeniem tamy?
- Na chwilę. Ale nie na zawsze - odpowiedziałem i pomyślałem że to mogłoby być pytanie o każdy proces. Pytanie o życie. Pewne rzeczy da się powstrzymać, ale nie na zawsze. Dlatego warto budować z dobrych komponentów. I dbać.
niedziela, 9 lutego 2020
ZNÓW AZJA - LEPSZA PLAŻA NIŹLI SMARTPHONE
08.02.20 plaża w Singapurze
Dzieciom zamiast smartfonów trzeba częściej dawać plażę i słońce. Reagują podobnie entuzjastycznie. Być może w ich DNA reakcja na atrakcje jest właśnie taka, tylko w przypadku smartfona jest to szkodliwe na dłuższą metę, a plaża to samo dobro. Nawet w ogromnych regularnych dawkach.
Udało nam się wstać rano, choć różnica 7 godzin i długa podróż nadszarpnęły naszą energią, nie mniej jednak motywacja, aby nie stracić dnia była dominująca. Hostel, który nas gości przypomina trochę miejsca w których pierwszy raz mieszkaliśmy odwiedzając Tajlandię. Wtedy kojarzyły mnie się one z książką „The beach” Alexa Garlanda i czekałem aż ktoś pod drzwi wsunie nam karteczkę z mapą tajemniczej wyspy. Wczoraj kiedy zawitaliśmy do małego hostelu w centrum Singapuru uśmiechnąłem się do siebie, że bardzo miło być niejako w swoim miejscu, śladem czasu, jaki minął od backbackerskich wypraw do Tajlandii był leżący na stole w recepcji tomik Wiedźmina Sapokowiskiego w języku francuskim. Widać, że Netflix zrobił robotę i że jest rok 2020. Wcześniej nikt nie znał białego wilka w Azji.
Dzieci zafascynowane tym, że mieliśmy mieszkać w pokoju który mieścił 4 kapsuły do spania, dwie szafki i 2m kwadratowe podłogi pobiegły sprawdzić wspólne łazienki i kuchnię, która graniczyła z naszym pokojem. Typowy backpack, mało białego człowieka, głównie Azjaci. W czasie wypełniania papierów meldunkowych sprawdzono nam temperaturę, wpisany wyniki do papierów meldunkowych i podano kluczyk. Parter, pokój 1-3. Wyjście bezpośrednio do kuchni.
Następnego dnia w planie dostosowanym do potrzeb dzieci był Universal Studio park. Lunapark z postaciami kupionymi lub stworzonymi przez Universal Studio. Wśród najmocniejszy Marek tej stajni są, Shrek, minionki, jurrasic park, ulica sezamkowa. Nie widziałem, że nastąpił taki podział między Muppetami a ulicą sezamkową. Miałem wrażenie, że to wszystko stworzył Jim Henson i to zawsze będzie w parze. Razem. A tu nagle trzeba jechać do disneya żeby zobaczyć muppety, a do Universal, jak ktoś pragnie uściskać potwora ciasteczkowego.
Podobało nam się to wyjście, bo może przez niski sezon, może przez Wirus Korona, ludzi było jakby mniej, duże atrakcje stały otworem a czas oczekiwania to maksymalnie 20 minut do porządnych rolercosterow. I pogoda sprzyja. Lekko zachmurzone niebo z przebitkami słońca oraz temperatura 30 stopni. Takie zimy to ja lubię.
Na koniec dnia plaża miejska w Singapurze na wyspie Sentosa. Dla Singapurczyków to miejska ucieczka z bazą hotelową na wysokim poziomie, piasek znośnej konsystencji i kolorze, co prawda w tle tankowce zasłaniające horyzont, ale w Gdańsku jest podobnie. Może trochę chłodniej.
Dziecku zamiast smartfona trzeba dać plaże. I łopatkę. Karol zmęczony dniem z nosem na kwintę dał się zaciągnąć w to miejsce. Teraz próbuje go zawołać, żeby wrócić do hostelu. Bezskutecznie jak dotąd. Zrobił z Klara zamek i fosę. Naprawdę, nie w mindcrafcie
ZNÓW AZJA - W PODRÓŻY DO INDONEZJI
Samolot do Singapuru przez Dubaj 06.02.2020
Dawno nie pisałem. Dawno nikt mnie nie czytał. Teraz nikt już nikogo nie czyta, chyba że jest to podpis pod postem na Instagramie. Nie dziwię, się bo ja też mam problem z czytaniem. Zmuszam się, ale idzie powoli. Więc teraz, kiedy mam chwilę czasu, kiedy ruszyłem w kolejną podróż, mogę coś napisać. Będę to musiał potem przeczytać, bo muszę poprawić błędy, zastanowić się nad tym co napisałem. Więc piszę.
Wyjazd był inny. Chyba jestem starszy w głowie też, bo normalnie do samego końca nie jestem przygotowany, kupuję ubezpieczenie godzinę przed wyjazdem, mam adrenalinę spowodowaną lekkim strachem, że czegoś nie spakowałem. Tym razem byłem gotowy wieczorem. Może nie spakowany do końca, ale z wybranymi ubraniami, kupionym ubezpieczeniem, bez ostatniego maila pracowego wysłanego wieczorem. Udało mi się wbić w wakacyjny tryb dzień przed. Bez pośpiechu, z radością, z dwoma plecakami po 17 kilo na cztery osoby, z małymi plecakami dla dzieci, z naładowaną kamera i aparatem ze zwolnionym miejscem na karcie i położyłem się spać oglądając kawałek serialu na HBO.
Cieszę się, że możemy ruszyć z moimi dziećmi trochę w ten sam sposób jak kiedyś podróżowaliśmy, kiedy ich jeszcze nie było. Bilet i pierwsza noc. A potem działo się to co nadmuchał piachem na chodnik los. Teraz mamy zarezerwowane bilety i hotel w hostel w Singapurze. Potem przedostaniemy się na Bali a potem na Lombok. Będzie ciepło, wilgotno, bez pośpiechu. Będziemy spokojnie rozpoczynali każdy dzień. Będziemy gadać, śmiać się razem i planować kolejny jeden dzień. Morze będzie niebiesko zielone, plaża będzie z mąki, a domek będzie miał drewniane ściany. Dzieci będą się uśmiechały do nas, będziemy razem i będziemy czerpać z siebie, jeść razem, kąpać się i bardzo kochać. Słodko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)