poniedziałek, 12 grudnia 2011

PIERWSZY SPACER


Drugą tygodnicę Twoich urodzin spędziliśmy na spacerze. Odważnie, choć kosztowało nas to bardzo wiele nerwów. Mama czuła się dobrze, bóle jakie miała były mniej odczuwalne, laktacja, która na początku stanowiła problem ustaliła się na takim poziomie, że przestała być tematem do zastanawiania się. Tu muszę się zatrzymać na chwilę i znów, wybacz mi tę wstawkę, się trochę powymądrzać na temat roli taty w podnoszeniu mamy na duchu. Mamy, choć Twoja mama w gruncie rzeczy na szczęście bardzo łagodnie, przechodzą wahania nastrojów po urodzeniu. Że nie dadzą sobie rady, że nie leci mleko, że dziecko płacze bez powodu, że nie chce spać, że pewnie go coś boli, że ma kolkę, że pępuszek nie odpada, że zrobił kupę, że nie zrobił kupy, że kupa jest zielonkawa, że jest za żółta itp itd. Facet wtedy, a kiedyś takim facetem będziesz, musi się tak dostosować do sytuacji, jak taki rybowąż, żeby ani nie dać poczucia, że bagatelizuje te problemy, ale mimo wszystko pokazać, że nie są one elementem, który powinien spędzać sen z oczu.

Dlatego jak najczęściej używać powinien przymiotników wartościujących rzeczywistość
pozytywnie, lub, pewnie bardziej wiarygodnie, neutralnie (bo wtedy wiadomo, że się tata wczuł, wie o czym mówi etc). Przykłady takich konstatacji mogą krążyć wokół zdań jak te tu:
- Kupa wygląda zupełnie normalnie (niezależnie od tego, czy wiemy, jaka jest normalna kupa dziecka)
- widać, że się całkiem dobrze najadł.
- nieźle sobie radzi.
- na szkole rodzenia mówili, że to naturalny objaw.

To nie jest oszukiwanie mamy, bo zaraz powiesz, że mówiłem tak, bo chciałem mieć spokój. Nie. Ja wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, wierzyłem, że natura jest mądra i jak będzie coś rzeczywiście nie tak, to będę to natychmiast czuł. Nie zawiodłem się na niej, a Twoja mama spokojnie, ufnie patrzyła na mnie i mówiła:
- tak, tak mówili?
- pewnie, zobacz jakie ma śmieszne paluszki…. – i oglądaliśmy Ciebie codziennie z nową, dziecinną radością.

Wracając jednak do spaceru. Dobrze Ci szło mieszkanie z nami, więc uznaliśmy, że czas pokazać Ci świat. Zaczęliśmy od starego miasta. Taki krótki spacerek, bo to połowa października, dzień co prawda ciepły i słoneczny, ale jakby nie patrzeć jesień już zaglądała przez okna. Spałeś sobie cały czas zawinięty jak tajemny prezent od Świętego Mikołaja na górnej półce szafy w przedpokoju. To był Twój pierwszy kontakt z kolumna Zygmunta, Zamkiem Królewskim, kawałkiem Krakowskiego Przedmieścia, potem rynkiem starego miasta aż do Freta. Ważyłeś może 3,5 kilo + nosidełko około 3 kilo, czyli jak dobry indyk. I tak dumnie chodziłem z Tobą, jakbym wszystkim chciał powiedzieć:
- ale mam super dziecko, dopiero ma 2 tygodnie, niedawno się urodził. Ma na imię Karol. Ma niebieskie oczy i jeszcze zupełnie nie wie co się dzieje, a powoduje w tacie tak dużo uczuć, wytwarza tak wiele miłości, że najchętniej wszystkim o tym chciałbym powiedzieć głośno i radośnie.

Ubieranie Ciebie, zakładanie czapeczki, malutkich skarpetek to wszystko było tak nowe i miałem radość w tym wszystkim brać udział. Obserwować jak się poddajesz w swojej nieświadomej ufności temu, że wszystko co robimy dla Ciebie jest w dobrej wierze.

Pierwszy spacer udał się nadzwyczaj. I od tego czasu tak polubiłeś świeże powietrze, że za każdym razem narkotycznie zasypiałeś w objęciach mroźnej rzeczywistości na balkonie, nawet jeżeli na zewnątrz było -15°C. Ale o tym jeszcze przyjdzie czas opowiedzieć.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

PIERWSZE DWA TYGODNIE


Pierwsze dwa tygodnie rozpędzały się powoli. Na początku budziłeś się w nocy co dwie godziny, potem zdarzało Ci się, że przespałeś karmienie, ale nasze zegarki wewnętrzne naturalnie włączały w sobie alarmy niezależnie od tego, czy miałeś otwarte oczy czy nie, a potem już zrezygnowaliśmy z wybudzania Ciebie na jedzenie. Doszedłem do wniosku, że jesteś facetem i skoro masz część moich cech, to szczególnie jeżeli chodzi o jedzenie krzywdy sobie nie dasz zrobić.

Urodziłeś się z kępą włosów na czubku głowy. Wydawały się być ciemne, ale potem kiedy wyschły wyszła z nich barwa lekko złotawa. Pojawiły się nawet głosy, że będziesz rudy, ale i tak wiedzieliśmy, że wszystko może się zmienić diametralnie i za dwa czy trzy lata z blondynka zrobi się z Ciebie szatyn albo i nawet brunet. Choć rudy byłbyś jeszcze bardziej oryginalny.

Kiedy jeszcze byłeś w brzuchu nazywałeś się Balbina. I może nawet kiedyś myślałem, że pierwsza powinna być córeczka, bo wiadomo, że wszystkie córeczki są córeczkami tatusiów, to potem dobitnie doszedłem ze sobą do porozumienia, że syn to jednak syn. I nie chodzi tu o to, że należy przedłużyć ród, bo daleki jestem od takich pomysłów ( to trochę sztuczne, nie moje i choć sam jestem fanem drzewa genealogicznego naszej rodziny, to jednak wyznaję zasadę, że to wszystko powinno się dziać naturalnie), ale z praktycznego punktu widzenia syn na początek do dobra opcja. Po pierwsze, i tu Cię od razu przepraszam Karolku, ale facet więcej zniesie, ma mniej humorów i w wielu przypadkach wszystko mu jedno, dlatego przy pierwszym dziecku, pomyślałem sobie, popełnimy tyle błędów na początku, jako świeżo upieczeni rodzice, że facet nam to szybciej wybaczy. I chcąc nie chcąc stałeś się poletkiem doświadczalnym młodych rodziców. Z drugiej strony teraz myślę, czy to my przypadkiem nie jesteśmy poletkiem dla Ciebie?

Nazywałeś się więc Balbina.

Potem pan doktor, który biegły jest w sztuce USG dojrzał coś, co utwierdziło nas w przekonaniu, że Balbina, to raczej nazywał się nie będziesz. Pan doktor nalewając mamie na brzuch zimną, lepiącą, żelową masę, przyłożył bezdźwięczny aparat emitujący bardzo intensywne ultradźwięki (kiedyś, jak będziesz chciał, wytłumaczę Ci jak to działa) spojrzał na ekran z plamami w kolorze khaki i odwrócił się do mnie mówiąc
- Już wiemy, co dziecko na pewno będzie miało po Panu.
- Poczucie humoru? – zapytałem, choć wiedziałem, że chodzi o zupełnie inne cechy, niż cechy charakteru…
- Ma jeszcze dość dużą głowę, ale patrząc na Pana, to wiadomo, że to Pana syn.
Riposta ma to do siebie, że jest cięta i szybka. W tym wypadku, zapomniałem trochę, że należy podnieść tę rzuconą we mnie rękawicę słownej przekomarzanki, ale słowo syn zadźwięczało we mnie tak inaczej niż do tej pory. Bo to trochę niespodziewane i nowe. I chyba wtedy właśnie pomyślałem jaki w rzeczywistości będziesz. Po raz pierwszy. Pomyślałem o Tobie jak o dużym człowieku, nie o nienarodzonym jeszcze kurczaku, ruszającym się jak sprężynka w brzuchu u mamy. Czy będziesz podobny do mnie, czy będziesz chciał być podobny do mnie, czy będziesz chciał być nie podobny do mnie, a może nie będziesz w ogóle chciał być podobny do nikogo, tylko być po prostu sobą?

Wiesz, dopóki się nie urodziłeś, starałem sobie Ciebie wizualizować jako kogoś kogo może kiedyś gdzieś widziałem, a teraz, kiedy jesteś i kiedy czas powoli mija z Tobą nie myślę jaki będziesz. Tworzymy Ciebie z mamą jak najlepiej umiemy, dajemy to co potrafimy od siebie i patrzymy jak powoli rośniesz.

Babcia Henia zapytała się jak będzie miała na imię Balbina, skoro nie będzie Balbiną.
- Józef.
- nie wygłupiajcie się, dziecko nie może mieć na imię Józef.
- Jak to nie? Zdrobnienie od Józef to Pepe. Chyba z hiszpańskiego. Bardzo ładnie i dźwięcznie.
Ale jak pewnie zdajesz sobie świetnie sprawę, to był kolejny żart. Ostatni żart prenatalny ( bo kończył ten okres w świadomości całej zainteresowanej rodziny) to był sms o treści „JUŻ JESTEM” 02.10.2011 roku o godzinie 6:00 do babć, dziadków, wujków i cioć. To teoretycznie był pierwszy SMS jaki wysłałeś.

Dla tatusiów pierwsze dwa tygodnie to moim zdaniem kolejny bardzo ważny sprawdzian z dojrzałości tatusiowej. Ja wziąłem 14 dni urlopu ( i tak bym nie mógł pracować, bo emocje są zbyt pochłaniające) i zamknęliśmy się w domu przed wszystkimi, co by nauczyć się Ciebie i przyzwyczaić do Twoich wymagań.

Miałeś bardzo długie paluszki i takie strasznie śmiesznie krzaczaste rączki, nie przechodziłeś żółtaczki w szpitalu, więc miałeś bladą skórę i dzięki temu tak fantastycznie czystą i nieskazitelną. Buźka jeszcze była pokrzywiona, główka mięciutka a ruchy takie jeszcze powolne i cały czas jakby były wyrazem zdziwienia, że naokoło nie ma wody, że jest chłodniej i światło świeci w oczy. Jedynym szybkim ruchem wykonywanym przez Ciebie (wywoływał u nas zdrowy śmiech) był odruch Moro, kiedy przy szybkiej zmianie położenia, otwierałeś szeroko ramiona i rozczapierzałeś palce jak nietoperz. Jeść mogłeś właściwie cały czas, czasem oczywiście płakałeś i powoli nabierałeś masy. Z Twojego 3200 i 55 cm, czyli tak po średniemu miałeś szansę na nadrobienie i wszystko wskazywało na to, że dasz radę podnieść medianę warszawską.

Po dwóch tygodniach, kiedy pępek zaczął powoli się odrywać, oczka trochę łzawiły, ale w zasadzie można powiedzieć, że wszystko przebiegało książkowo, uznaliśmy że zaliczyliśmy pierwszy etap wiedzy o społeczeństwie dopiero narodzonym. Położna środowiskowa postawiła nam piątkę, więc mieliśmy, czym się cieszyć
 
    PIERWSZA WSTAWKA KULINARNA. Jako tata kucharz przez te pierwsze dni zastosowałem dietę drobiową i polecam wszystkim takie dania, bo są bardzo proste, pożywne, nie wymagają dużo pracy (choć właściwie powiem Ci, a może kiedyś pokażę, że w kuchni to ja lubię spędzać czas). Padło na pulpety z indyka, bo to mi przyszło do głowy najszybciej. I bez ziół też smakują dobrze.

Bierzemy kilogram mięsa indyczego (najlepiej udziec, bo nie jest taki suchy) mielimy (albo dajemy Pani w sklepie, żeby nam zmieliła) mieszamy z jajkiem całym wbitym w liczbie sztuk 2 (może być nawet 3, ale trzeba uważać, jajka lubią uczulać) i solą do smaku. Raz albo dwa zmieszałem mięso z ugotowaną kaszą jęczmienną – wyszło prosto, ale wyśmienicie. Sól do smaku, pieprz, ale niekoniecznie i formujemy kulki o wielkości połowy pięści. Dla leniuchów, choć w pierwszych dwóch tygodniach nie ma czasu na odpoczynek, więc może winienem rzecz dla tych, którzy szanują czas, 750 gramów mrożonych warzyw (marchew, groszek – to można jeść od samego początku, byle gotowane) i wszystko do garnka. Kulki-pulpety na rozgrzaną oliwę (z oliwek, jak najlepszą oczywiście) i wszystko zasypać warzywami. Następnie, po 10 minutach, zalać wszystko bulionem, przykryć przykrywką, zmniejszyć moc grzania na jakieś 60% i dusić.

Dusić aż do momentu, kiedy warzywa będą miękkie a pulpety się ugotują. 30-40 minut powinno wystarczyć. Nie polecam używać kostek rosołowych, znacznie lepiej kupić w specjalnym sklepie zredukowany bulion ( albo wywar z warzyw), rozrobić i zalać takim specjałem. A najlepiej mieć swój własny bulion (taki mama jadła, jak miałeś od 0 – 2 tygodnie) na jakimś kurczaku z wolnego wybiegu. Ale to nie jest aż tak konieczne. Acz nadaje takiego naturalnego smaku.  

Taka potrawa może za każdym razem nabierać różnych smaków. Rozmaryn, powoduje, że czuć w niej Toskanię, zioła prowansalskie – jak sama nazwa wskazuje – przywołuje posmaki Avignon’u, kmin rzymski łamie smaki i oszukuje, bo to może być arabskie, indyjskie a nawet meksykańskie. A to nadal indyk. Bezpieczny i pożywny, dla mamy i dla dziecka. Miałeś to szczęście, że mama właściwie mogła jeść wszystko, bo krostek dostałeś tylko wtedy, kiedy wypiła wieeeelką kawę latte w drugim tygodniu Twojego z nami bytowania.

sobota, 3 grudnia 2011

PIERWSZE DNI Z TOBĄ


Do szpitala przyjechałem dopiero około 11:30, bo drzemka jaką złapałem po przyjeździe do domu nie chciała się kończyć, adrenalina cały czas działała, szybki prysznic doprowadził mnie do stanu uznanego ogólnie za dostateczny,  wciągnąłem szybkie śniadanko i popędziłem was odwiedzić.

Zobaczyłem was na sali leżącej dosłownie naprzeciw miejsca, w którym poprzedniego dnia Ciebie odbieraliśmy, mama wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą, choć podobno nad ranem przyjechało kilka podobnych do Beti dam z podobnymi objawami i podobnie jak ona doszły do wniosku, iż krzyczenie jest dobrym czasoumilaczem. I tak jest, ale tylko w wypadku, kiedy krzycząca i słysząca te krzyki to jedna i ta sama osoba. 99% kobiet na oddziale była raczej innego zdania, ale wszystkie dzielnie znosiły wysokodecybelowe odgłosy po spektrum częstotliwości. Ty sobie leżałeś i co jakiś czas kwiliłeś, że głodny, albo że idzie to, czego nałykałeś się w brzuchu u mamy a potem dzielnie przetrawiłeś na zielono. Temat efektów ubocznych procesu trawienia jest tak głębokimi i szeroko omawianym przez wszystkich rodziców aspektem, że nie zacznę go jeszcze tu i teraz, bo oczywiście wszyscy wiedzą, że nie da się go ominąć. W każdym razie smółkowałeś sobie w szpitalu, a potem w domu też przez wiele dni i powiedzmy szczerze, nieźle Ci to „wychodziło”

Mamę wraz z Tobą potem przeniesiono na oddział poporodowy, ale z racji braku wystarczającej ilości łóżek położono was na korytarzu. Nie najlepsze to miejsce, bo cały czas ktoś się kręcił, łóżko stało w pobliżu czajnika, więc ciągle ktoś sobie robił herbatę, a Mama chciała chwilę odpocząć. Na szczęście większość czasu spałeś, krzyczałeś na podstawowe potrzeby, więc czas płynął, aż na koniec dnia przeniesiono was do Sali 3 osobowej. Tam można było już posiedzieć, popatrzeć na Ciebie i uczyć się Ciebie od samego początku.

Po 3 dniach byliście gotowi do wyjścia. Dom przygotowany był od kilku dni, czyste podłogi, odkurzone dywany, poprane i poprasowane ubranka w rozmiarze „New born” i łóżeczko rozłożone w naszej sypialni wydawało się czekać w wielką niecierpliwością na pierwszą noc. Okazało się potem, ze to jednak my, rodzice mieliśmy prawo pierwonocy i spałeś (choć powiedzmy, że nazwanie tego spaniem to tak jakby krzesło elektryczne określić mianem nowoczesnego elementu wystroju wnętrz). Co dwie godziny mleko, które jeszcze wtedy nie chciało lecieć, lekka dezorientacja co z Tobą robić, jak się zachować, jak reagować etc. W całym tym szaleństwie pomagała nam z regularną rytmicznością oglądana 2 seria serialu 24 godziny, którą kupiliśmy w sklepie muzycznym po drodze do domu ze szpitala. Dwa odcinki i karmienie podczas trzeciego. Potem przerwa na osobiste sprawy, a potem znów karmienie i tak w koło.

Przy takich elementach rozpoczynającej się rutyny właściwie facet mógłby uznać, że jest absolutnie niepotrzebny, ale ja teraz wiem, że dla Twojej Mamy najbardziej stresującym elementem było to, że miała zbyt mało pokarmu i że będziesz głodny. Dlatego, mimo dużej świadomości Twojej rodzicielki, widziałem, że muszę zastąpić ją we wszystkich innych czynnościach, żeby mogła spokojnie znajdować klucz do Ciebie, ale także do samej siebie. Wtedy wziąłem z pracy 2 tygodnie urlopu, żeby nikt nam nie przeszkadzał, żebym mógł uczestniczyć w tych najważniejszych chwilach, kiedy się budzisz, kiedy zasypiasz, kiedy płaczesz i kiedy jesz. Bo wtedy jeszcze nie było innych faz Twojej egzystencji.
Te dwa tygodnie dały mi pewność, że chęć zaproszenia Cię do naszej rodziny była dojrzała, prawdziwa i tak bardzo potrzebna. A poza tym doszliśmy do wniosku, że to nam się wydawało na początku takie trudne, takie nieznane jest łatwe, do opanowania i sprawia wiele radości. Nawet przewijanie Ciebie w nocy, mycie pupora i fakt, że obsikałeś mnie lub mamę, lub pół dywanu leżąc beztrosko, jak taki mały cherubinek, świństwem do góry.

Te dwa tygodnie pokazały nam, że natura tak cudownie wszystko ułożyła, że nie trzeba za wiele wiedzieć, żeby spokojnie dać sobie radę z takim maleństwem. Ja też utwierdziłem w sobie tę myśl, że Tata jest tak bardzo potrzebny od samego początku. Nie Tobie, bo Twoja świadomość jeszcze się właściwie nie urodziła, jeszcze tkwiła w ciemnościach niebytu. Byłem potrzebny nam, czyli mamie i sobie. Mogłem pomóc fizycznie, mogłem zrobić jeść, pić, mogłem być na każde zawołanie, żeby nie musiała się zupełnie o nic martwić, tylko skupić na Tobie. Podobnie jak podczas porodu, czułem się tak niezbędnie potrzebny, tak bardzo blisko Twojej mamy, że (oczywiście nie chodzi o to, żeby się przeceniać, bo kobieta oczywiście urodzi sama, tak jak drzewiej bywało) ale to, że mogłem być a Nią i upewniać, że wszystko idzie fantastycznie, tak samo w domu czułem, że jest jej łatwiej, że mogę przejąć na siebie zmartwienia w tym momencie totalnie nie mające żadnego znaczenia.

środa, 26 października 2011

DZIEŃ NARODZIN

Tłuczenie się gołębi o szybę, zakładając że w dziubkach maja malutkie młoteczki pneumatyczne połączone z przejazdem ciężkiej kolej wiozącej dziecięce grzechotki zwiastowało fakt, że się wybudzam. Helikopter cały czas latał nade mną, dokładając huk wirnika do istniejącego hałasu. Czułem swój puls i nieświeży oddech. Była 10 rano, sobota, więc bardzo powoli stanąłem na podłodze, bardzo uważając, aby nie spaść z dywanu. Tego dnia ruch wirowy ziemi był bezwzględny.
Szorowanie zębów, jakaś prosta strawa z żoną, herbatka i powolne przeniesienie się na balkon. Bardzo powoli, bez szybkich ruchów, cały czas panując nad pionem, usiedliśmy w fotelach na werandzie, z kubkami ciepłego płynu w rękach i początkiem ósmego sezonu Housa na laptopie.

Około 12:00 wyobraź sobie, żona moja, a Twoja mama, chciała podnieść się na chwilę i pójść do łazienki, kiedy usłyszała ciche 'pyk', jakby coś przeskoczyło jej w miednicy, a potem wydała z siebie okrzyk. Nie bólu, ale raczej zaskoczenia, kiedy obydwoje zobaczyliśmy, iż jej spodnie pokrywają coraz większe mokre plamy, podążające za sprawa grawitacji w dół. Beti pobiegła szybko do łazienki, żeby siedząc na wucecie rechotać, będąc trochę w strachu, że się zaczęło. Nie opanowała nas panika, raczej podniecenie, takie reise fieber. Wody nie chciały skończyć odchodzić, stworzyły nawet jedno małe jeziorko w przedpokoju, kiedy ja siedziałem dla odmiany na muszli, a Twoja mama stała naprzeciw śmiejąc się w taki dziwny sposób, bo niby nie było z czego a z drugiej strony sytuacja należała do dziwnych, kiedy po nogach ciekła ciepła ciecz, której nie dało się powstrzymać. Zostałem wypędzony z łazienki, ponieważ byli inni, którym miejsce na tronie należało się bardziej. A ja nie czułem się lepiej niż 15 minut wcześniej, kiedy musiałem przerwać rozmowę z panią na recepcji u lekarza, gdyż uznałem że w tym stanie robienie badań krwi mija się z celem.

Odwołując wizytę miałem problem wytłumaczyć Pani, że nie potrafię teraz podać wolnej daty w nadchodzącym tygodniu na badanie Ekg, bo właśnie z mojej żony poleciało 1,5 litra wody i prawdopodobnie w ciągu bardzo krótkiego czasu będziemy musieli jechać do szpitala. Pani nie potrafiła zrozumieć mojego zmieszania i cisnęła żebym wybrał czwartek o 17:30 albo wtorek o 12:45. A w łazience krzyczała Beti, że czuje się jak fontanna. Nie lubię tego robić, ale rozłączyłem się z Panią bez podziękowania i ustalenia kolejnej wizyty. Powiedziałem tylko ' przepraszam, muszę kończyć, żona rodzi' i nacisnąłem czerwony przycisk w telefonie. Moje samopoczucie nie było mimo to lepsze.

Zdawałem sobie sprawę, że w takim stanie zawieźć do szpitala rodzącej nie będę mógł, więc wziąwszy wszystkie musujące witaminy, jakie mieliśmy w domu, rozpuściłem je w wodzie a następnie wypiłem ten eliksir duszkiem. Adrenalina już działała, ale minerały i cała reszta zawarta w tego typu specyfikach zrobiły swoje. Po zrobieniu 100 pompek i 30 przysiadów miałem, mogę przysiąc, migotanie komór i silne efekty pocenia się na całym ciele. Nie pomogło to zbytnio. Telefon do położnej uspokoił nas na szczęście, bo dał nam co najmniej 5 godzin siedzenia w domu. Wody odeszły, skurcze jeszcze nie przyszły. Chyba, że bierzemy skurcze mojego żołądka, ale pewnie to się nie kwalifikuje. Wróciliśmy na balkon i zdecydowaliśmy obejrzeć do końca odcinek Housa. Bo w sumie jak czekać na skurcze, to przy najlepszym specjaliście w dziedzinie medycyny. 

Po trzech godzinach skurcze zaczęły być odczuwalne. Wszystko to, czego grzecznie słuchałem na szkole rodzenia teraz nabierało znaczenia. Długość skurczu od początku do początku, częstotliwość i liczenie, ciepłe okłady, gorący prysznic, piłka do skakania na niej,  masowanie bioder. Dzięki aktywności dochodziłem do siebie a Beti coraz bardziej pogrążała się w bolesne rozwarcie.

Około 18:00 byliśmy gotowi do wyjścia. Walizka, którą Beti spakowała jakieś dwa tygodnie wcześniej była już zniesiona do samochodu, miedzy jednym a drugim skurczem wytarła się w ręcznik i ubrała, potem krótka runda z pchającym się na świat synkiem, potem szybki zjazd winda na parter i znów runda z uderzeniami poniżej pasa, trasa pokonana samochodem, trwająca jakieś cztery rundy i izba przyjęć na ul. Żelaznej. O 20 byliśmy już w sali porodowej gdzie okazało się, że muszę mamie zmyć paznokcie, ażeby umożliwić jakieś badanie. Komiczne wyglądała scena, kiedy Twoja Mama leżała na łóżku porodowym z podłączonym KTG, a ja wacikiem nasączonym acetonem wycierałem paluszki u nóg.

Do szpitala przywieźliśmy 3 cm rozwarcia, co skwitowaliśmy raczej kwaśnymi minami, bo wydawało nam się, że to co najmniej 7. Ale natura wie co robi, więc zaufaliśmy jej i zaczęliśmy się przygotowywać do dalszego ciągu. Pokoik wyposażony był w wannę, piłkę rehabilitacyjną, oraz sprzęt grający, który natychmiast uruchomiłem włączając płytę Stinga - symphonicity.

Przyciemniliśmy światło, żeby było choć trochę jak w domu, Magda, nasza położna z częstotliwością zegara z kukułką sprawdzała KTG, wszystko szło bardzo ładnie, ale trwało i trwało. Około 22:00 Mama zdecydowała, że należy jej się znieczulenie, i po 30 minutach przyszedł anestezjolog, wbił w kręgosłup wentylek przez który zapuścił eliksir bezczucia. Po 15 minutach skurcze stały się znośne i nawet wrócił mamie humor.

Nie to żeby ją wcześniej opuszczał, ale jakoś rozmowna nie była. I nie krzyczała na mnie, tak jak często jest opisywane w książkach, nie klęła na mnie, nie mówiła, że to moja wina i w ogóle była bardzo dzielna. Fazę układania się do Twojego wyjścia Beti przeszła na piłce, skacząc w górę i w dół, pomagając grawitacji usadowić Ciebie tam gdzie trzeba. Kiedy znieczulenie zaczęło puszczać przyszło nam powoli szykować się do fazy parcia, a ponieważ bardzo nie chcieliśmy robić tego w pozycji leżącej na łóżku, Magda zaproponowała, żeby Beti kucnęła przy drabince, łapiąc się za najniższy jej szczebel. Ja kucnąłem za nią obejmując rękami i nogami jej całe ciało. Dawało jej to opór do tego, żeby w tej dziwnej pozie przeć.

Taka konstelacja trwała do 4:00, kiedy skończyła się ostatnia dawka oksytocyny, kiedy druga położna przyszła drugi raz i powiedziała, że dała nam pól godziny a teraz mamy już tylko 5 minut, kiedy wycisnęliśmy z mamy siódme poty naciskając z całej siły na jej miednicy, kiedy ona parła w przykucu i kiedy wiadomość o tym, że zaraz przyjdzie Pani doktor z zestawem, który pomaga wyjść na zewnątrz opornym dzieciom. Wychodziło na to, że ułożyłeś się głową w dół, ale trochę krzywo i wejście w kanał rodny było utrudnione. O 3:30 wiedzieliśmy, że zaczynasz wychodzić, więc nie było już drogi odwrotu, musiałeś się przepchnąć drogą naturalną, ale to co przechodziła wtedy Twoja mama, to wiem tylko ja, Ona i Magda. 

O 4:05 usłyszeliśmy Magdę, która potwierdziła, że teraz to już ostatnie parcie i rzeczywiście po kilku sekundach pokazałeś nam głowę, a potem cały brzuch i rączki. Trochę byłeś umazany i miałeś zamknięte oczy, ale czuprynę miałeś taką jak dziś, kiedy piszę te słowa. Byłeś cicho, więc Magda wzięła Cię brzuszkiem do dołu i kilkakrotnie, energicznie dostałeś z otwartej dłoni w plecki, wykrztusiłeś to co tam miałeś w płuckach i zacząłeś delikatnie płakać. Potem coraz głośniej, głośniej aż w końcu byłeś całkowicie z nami. Wokalnie też.

Cały czas na naszych rękach, albo na brzuchu, w specjalnie przygotowanych pieluszkach, które przez 2 godziny przed Twoim przyjściem na świat skrupulatnie przepociłem trzymając je pod moją koszulką przystosowywałeś się powoli do świata. Cały czas jeszcze nie wiedziałeś co się stało, nie miałeś świadomości tego gdzie jesteś, patrzyłeś nieobecnymi oczkami na wszystko dookoła, ale wiedzieliśmy wszyscy, że niewiele widzisz, że czujesz prawie nic, ale świadomość tego, że jesteś z nami powoli do nas docierała. I wynagradzała ból, który musiała przejść Mama, żebyś był z nami faktem, że w godzinę po narodzeniu zacząłeś bardzo delikatnie ssać mamine piersi w geście chęci rozpoczęcia tego trudnego procesu, jakim jest przejście z noworodka do niemowlaka itd.

O 6:00 zasnąłem na chwilę na fotelu na sali porodowej zmęczony, ale przecież moje zmęczenie było niczym w porównaniu z Mamą, która przez 16 godzin walczyła z w zgodzie z naturą, żebyś dziś mógł spokojnie spać obok mnie i chrapać jak stary chłop.

Podczas ważenia i mierzenia, swoimi karykaturalnie wielkimi rękami, o strukturze rozpostartych gałęzi, złapałeś nieświadomie jakiś kabel od monitora i wcale nie chciałeś go puścić. Wiem, że to było takie nieważne, że położne widziały takie rzeczy tysiąc razy prawdopodobnie, ale dla mnie to było specjalne, bo to w końcu mój mały synek złapał po raz pierwszy coś w swoja rączkę. Od tej pory miało być tysiące rzeczy, które wydarzą się po raz pierwszy. Każdy rodzic zdaje sobie sprawę, że to co im się wydarza pierwszy raz z maleństwem, wszyscy inni rodzice już widzieli, ale nie zmienia to faktu wyjątkowości tej chwili. To w skali makro jest takie małe, za to w skali mikro wydaje się takie niepowtarzalne i najważniejsze.

Upity emocjami i wyjątkowością całego zajścia pożegnałem was przemęczonych i zasypiających, a potem wyszedłem w zimny poranek, była godzina 7:00, odnalazłem zaparkowany trochę niechlujnie samochód, oparłem się o niego i zwyczajnie zacząłem płakać. Czy to było rozładowanie emocji, czy może efekt reakcji mojego organizmu na radość, jakiej nie miałem siły odczuwać na porodówce? Nie wiem, ale wiem, że to są tego typu łzy, których facet nie musi się wstydzić. Łzy, które są koncentratem emocji, dumy, radości, szczęścia i spełnienia. Narodziło się nam dziecko. Karol Hubert Pełka

wtorek, 11 października 2011

PRELUDIUM

Kiedy jeszcze Cię z nami nie było zastanawiałem się jak to będzie, kiedy się pojawisz. Bałem się trochę, i chyba nie jestem odosobniony w swoim odczuciu, nie tego że nie damy sobie rady z młodym człowiekiem, że brak nam doświadczenia i że zrobimy coś źle. Baliśmy się, że wolność jaką dotychczas mieliśmy będziemy musieli odłożyć w ciemny kąt, zapomnieć o tym, że można sobie spontanicznie wyjść z domu i wrócić o dowolnej porze,  że dotychczasowy luz jaki mieliśmy zostanie skrępowany ramami jakie nam narzucisz.

Zastanawiając się nad tym, trochę samolubnie, myślałem komu Cię będziemy podrzucać, kiedy będziemy chcieli wyjść do kina lub teatru. Zupełnie nie przewidując jak za kilka miesięcy będą wyglądały plany, w których kiedyś byłeś na bocznicy, nie ujęty w schemacie dnia. Nie dlatego że nie chcieliśmy Ciebie, ale dlatego, że nasze przyzwyczajenia były do tej pory zupełnie inne. Egocentryczne w dobrym tego słowa znaczeniu i skupione na naszej dwójce.

Myśląc o tym wszystkim zrozumiałem, że wiele się zmieni, że owszem nasza dwójka będzie ważna, ale Ty jako pełnoprawna trzecia osoba w naszej rodzinie masz głos, mimo iż przez parę miesięcy jeszcze nie będziesz umiał wyartykułować logicznego zdania.

Mężczyzna nie lubi zmian, woli zostać w świecie swoich wytartych ścieżek, to daje komfort  przewidywalności kolejnych dni. Ale decyzja o posiadaniu dzieci jest z góry skazana na poddanie się trochę innemu trybowi. Chcę być dla Ciebie tatą w pełni tego słowa znaczeniu, więc podjąłem świadomą decyzję, że od pamiętnej nocy w szpitalu Zofii będę szedł trochę skosem, nie tylko do przodu. Nie tylko jak bym chciał, ale także tak jak trzeba. W końcu idąc lekko pod wiatr da się dojść do celu. Tylko co jest celem? Tego jeszcze nie wiem, bo to początek drogi a zapewne dla każdego taty cel jest inny. Sławny sportowiec, wielki skrzypek, porządny facet... A może cel powinien być postawiony sobie, a nie dziecku? Może powinno się powiedzieć - chciałbym, ażeby moje dziecko zawsze otrzymywało ode mnie maksimum miłości. Chciałbym, żeby zawsze mógł zawsze na mnie polegać i wiedzieć, że nawet na końcu świata może na mnie liczyć i będę dla niego oparciem zawsze wtedy kiedy będzie tego potrzebował. Mnie jest chyba bliższa ta druga opcja, choć osobiście nie postawiłem sobie celu w wychowaniu Ciebie. Może powinienem do tego dojrzeć?

Na pewno miałem cel przed Twoimi narodzinami.  Chciałem być najbliżej Twojej mamy jak się tylko da, żeby miała to poczucie, że gdyby nagle potrzebowała mojej pomocy, będę mógł podać jej swoją dłoń i obiecać, że wszystko będzie dobrze.

Niefrasobliwością z mojej strony było, co prawda pójście w piątek 30.09 na ostatnie nietatusiowe wyjście na miasto. Posłuchaj jak to było:

- Grzesiu, w piątek robię takie przedpępkowe wyjście na miasto i jesteś zaproszony - powiedziałem do kolegi Grzegorza który w firmie pełni rolę retail managera.
- no jasne, zrobimy taki POM, że Warszawa będzie huczała potem jeszcze dwa tygodnie. Kto jeszcze idzie? - zapytał Grzegorz uchachawszy się uprzednio swym tradycyjnym rechotem po wysokich częstotliwościach.
- John z żoną Anną.
- no i super. O 20 w zakąskach?
- tak właśnie myślałem, potem pójdziemy w miasto i zobaczymy, co przyniesię życie.

Piątek po robocie przewijał się szybko, Twoja mama krzątała się po naszym mieszkaniu z wielkim już brzuchem i mimo obciążenia, jakim byłeś uśmiechała się do mnie twierdząc, żebym się nie przejmował i szedł spokojnie na imprezę.
- a co jak zaczniesz rodzić?
- nie zacznę. Termin mam dopiero na wtorek, więc spokojnie dam radę. W razie, czego zacisnę pośladki i go nie wypuszczę.
- no dobrze kochanie, ale jakby coś się zaczęło to dzwoń do mnie i będę pędził do domu.

Zakąski były zatłoczone jak co wieczór, pachniało nóżkami i potem. Weszliśmy do środka, mama odjechała do domu po tym jak mnie podrzuciła na Krakowskie, zamówiliśmy trzy kolejki i śledziki.
- za Karolka!
- za Karolka!
Hasło to brzmiało jak odezwa do narodu zebranego przed gmachem jedynej słusznej partii i nikt nie śmiał się sprzeciwić temu rozkazowi. Po trzech kolejkach na szybko, kiedy procenty tylko podjudzają do dalszej akcji, a jeszcze nie dają o sobie znać, podyktowały dwa kolejne rzuty karne. Nikt nie był się w stanie wybronić.
- panowie i pani, co się stanie, jeżeli żona do mnie zadzwoni za chwilę i powie, "jedziemy"?
- jak to co, zaniesiemy Cię na porodówkę i się będziesz musiał ogarnąć. Nie ma miętkiej gry! - Powiedział Grzesiek i zagrał wsiadanego. - Irish pub teraz.
- za Karolka!
- za Karolka!
Jak wypuszczone na szerokie morze wilki morskie, jak ułani, a może nawet ulani, popłynęliśmy dalej. Dość skończyć na tym by powiedzieć, że niektórzy z nas podczas tej nocnej eskapady eksplorowali niewykopaną jeszcze wtedy drugą linię metra, potem niektórzy chcieli odpalić stojącą przy ulicy Mazowieckiej koparkę, ale nie udało im się wejść do szoferki, potem, kiedy drużyna pierścienia się rozpadła na dwa obozy historia zaczęła być dramatyczna. Jedna część starała się pozbierać i znaleźć taksówkę do domu, a my z Grześkiem, dwa imprezowe zwierzęcia, udaliśmy się per pedes do klubu 70, po drodze kupując, a następnie tłukąc na trotuarze szczeniaczka czystej, marki, której nie umiem sobie przypomnieć. Z chodnika spijać nie szło, więc uznaliśmy, że ideał sięgnął bruku i że w gruncie wódki nam nie szkoda.  Mimo iż zaczęła weń wsiąkać.
- za Karolka?
- za Karolka!
- będzie zdrowy, oj zdrowy będzie - słowa Grzegorza odbiły się echem od ściany klubu, do którego właśnie wtedy dochodziliśmy.

Musieliśmy być jeszcze nie do końca stratowani, bo wpuszczono nas bez problemu i byliśmy następnie w stanie zamówić jeszcze jedną kolejkę ognistej.
- teraz uważaj, tak się powinno pić tę ambrozję - powiedział Grzesiek i trzymając w prawej ręce kielonek lewą dłonią, jej wewnętrzna stroną do dołu, dotknął brody, a następnie szybkim ruchem wychylił zawartość.
- kropli nie uronisz, a jakby nawet to możesz schlipać z dłoni.
Powtórzyłem rytuał i uznałem, że to dobry sposób na anihilację tego złożonego związku chemicznego zawierającego 5 wodorów w swoim wzorze. A następnie zaproponowałem toast
- za Karolka!
- za Karolka!

Taksówka podjechała po 10 minutach od zamówienia, mój kompan, którego logopeda łapie później niż mnie wyartykułował adres, pod jaki miałem być zawieziony. Pomyślałem wtedy, że koniecznie muszę zmienić meldunek na jakiś łatwiejszy, bo powiedzenie " Powstańców Śląskich sześćdziesiąt jeden", szczególnie "sześćdziesiąt" po odpowiedniej ilości alkoholu jest stokroć trudniejsze niż wychędożenie grzesznicy podczas triduum paschalnego. Staram się nie podejmować w takim stanie rozmów z kierowcą, bo mam świadomość chwilowo nabytej afazji oraz tego, że trzeźwi kierowcy nie mają zbyt dużej radości wysłuchiwania brzęku zdezynfekowanych etanolem klientów. Rzuciłem okiem na telefon, sprawdziłem, czy nie dostałem po drodze SMS o treści " rodzę!!!", skrzynka była pusta, więc obserwowałem czy Pan, bacząc na mój lekko lewitacyjny stan, nie wiezie mnie z ulicy Żelaznej na Bemowo przez most północny i starałem utrzymać fason.

Zapłaciłem za dużo, ale przynajmniej dotarłem do domu. Małe triumfy, takie jak wciśniecie odpowiedniego kodu do domofonu, czy odtworzenie drzwi odpowiednim kluczem nie uśpiło mojej czujności i po wejściu do domu, powoli, nie zapalając świateł dotarłem do łazienki, gdzie spokojnymi, nienaruszającymi tego semistabilnego stanu ruchami, doprowadziłem się do stanu czystości, jaki uznaję za odpowiedni, ażeby położyć się spać, szczególnie z małżonką, która jak się miało okazać za kilka godzin, spała ostatni raz z Tobą w brzuchu. Żeby nie wiem jak bardzo wirowały płytki w łazience, nie położę się spać bez wymycia zębów i twarzy. A tym razem nawet udało mi się wejść pod prysznic. Nabrałem do siebie jeszcze więcej szacunku za ten wyczyn. Taki pachnących i wypielęgnowany uznałem, że zasługuje na spoczynek i sen sprawiedliwy.

Twoja mama się obudziła i starała wyciągnąć ode mnie szczegóły tego wieczoru, ale to już było dla mnie za wiele i oddałem się marzeniem sennym. Poranek miał być szokujący. W dwojnasub.

czwartek, 6 października 2011

START

Wszystko zaczęło się 2. października 2011 o 4:05 w szpitalu Św.Zofii na warszawskiej Woli.
W sali o wdzięcznej nazwie Brzoskwinia na świat przyszedłeś cały goły, trochę cichy i o twarzy jak Witalii Kliczko po zaciętej walce z bratem.

Powitaliśmy Cię krzykiem radości głównie z uwagi na fakt, że czekaliśmy na Ciebie całe 9 miesięcy, ale także dlatego, że już w końcu wyszedłeś. Mama mówiła nie wiele, jej twarz pomalowana była grymasem bólu i zmęczenia, ale prawdę mówiąc miała do tego pełne prawo, bo 13 godzin od czasu, kiedy pojawiły się pierwsze skurcze do momentu, w którym ujrzeliśmy twoja rozczochraną czuprynę mogły dać jej w kość.

Przyznam Ci się, że myśląc o Tobie kilka miesięcy wcześniej nie wiedziałem jak bardzo radośnie przyjmiemy Cię po drugiej stronie brzucha i jakie uczucia może wywołać przyjście na świat takiego brzdąca w dorosłym facecie. I o tym będzie ta opowieść. O uczuciach i o emocjach jakie facet kryje w sobie pod maską twardej głowy domu, o odczuciami, którymi my jako mężowie dzielimy się mniej często niż tym co słychać w pracy i o tym wszystkim, co zmienia się w naszym postrzeganiu świata po pierwszym spojrzeniu w oczy kogoś, kto cierpliwie siedział przez 9 miesięcy w brzuchu mamy, żeby przyjść i wywrócić cały życie do góry nogami.

niedziela, 2 października 2011

O tacie Karola

Jestem Tatą małego człowieka, który po swoim narodzeniu zupełnie zmienił nasze życie. Na lepsze. Doszedłem do wniosku, że to wszystko jest zbyt fantastyczne, żeby poszło tak zwyczajnie w zapomnienie. I dlatego postanowiłem to wszystko spisywać. Powoli, trochę amorficznie, bez osi czasowej, ale z emocjami, uczuciami i wszystkim tym, co zdarza się podczas rośnięcia z małym człowiekiem. Można do mnie napisać zawsze pod adresem hubert.pelka@gmail.com