Ogólnie
rzecz biorąc ten tydzień był najbardziej traumatycznym tygodniem podczas całego
okresu siedzenia w brzuchu u mamy. I nie chodzi o to, że musiałem się
przecisnąć przez tunel o średnicy 10 cm, ale dlatego, że wszystko od samego
początku tygodnia układało się źle. I tak: w piątek już było na tyle ciasno, że
o ćwiczeniach nie było w ogóle mowy, zaczęło się robić coraz mniej wody wokół i
oddychać płynem też się nie dało, zabawa w światełko (znaczy tata z latarką)
przestała się chyba podobać rodzicom więc jakoś tak się zrobiło pusto i smutno.
Poczułem się jak w domu, który został wysprzątany przed wielką podróżą, gdzie
nie wolno wejść już na podłogę, bo ktoś ją dokładnie zamiótł, gdzie ostatnia
lampka została wyłączona a jedynym światłem snującym poświatę jest żarówka na
klatce rzucająca przez niedomknięte jeszcze drzwi smugę na przedpokój. Po raz
pierwszy poczułem się sam. Do tej pory cały mój świat to był ten balonik, w
którym byłem zamknięty, nie wiedziałem że może być inna rzeczywistość,
odkrywałem ją i uczyłem się jej. Dlatego nie myślałem o samotności. A teraz, u
progu narodzin pojawiło się we mnie uczucie, którego dotąd nie znałem. Tak
jakbym wszedł na wyższy poziom człowieczeństwa gdzie wraz z poczuciem
przynależności do grupy w parze idzie natychmiast chęć nie bycia pozostawionym.
To chyba symptomatyczne dla ludzi, że gdy poznają coś, czego nie znają, zaraz
martwią się o to, co się stanie kiedy to stracą. Potem z tego rodzą się
paranoje i lęki, ale ponieważ pierwszy raz z czymś takim się spotkałem i
rzeczywiście zdałem sobie sprawę z tego, że to może stać się niebezpieczne,
obiecałem sobie, iż kolejnym tego typu uczuciom się nie dam i będę brał co
dają, a nie martwił się, że mogą zabrać.
Mówią, że w
ostatnich tygodniach ciąży kształtuje się charakter człowieka. Cieszy mnie w
takim razie to, że mogę mieć na to tak duży i świadomy wpływ.
I nagle się
zaczęło. Najpierw ktoś jakby spuścił wodę z basenu, potem zaczęło się robić naprawdę
bardzo ciasno, a następnie w ciągu kilku godzin mama wypchnęła mnie siłami
natury na świat. Uczucie przechodzenia przez dziurkę od klucza nie jest nawet
porównywalne do tych, jakich doświadczyłem przy wychodzeniu, ale prawdę mówiąc
to już chciałem wyjść, zobaczyć mamę i
tatę oraz pierwszy raz nabrać powietrza w płuca, a nie ciągle tylko wciągać
płyny, o których już mówiłem i więcej nie chciałbym do tego wracać. I stała się
jasność. I krzyk. Mamy, a potem mój. 9 punktów, a zaraz potem 10. I przekonałem
się jak pachnie mama, tata, położna, pościel, korytarz w szpitalu, maszyna do
mierzenia i ważenia, a potem poczułem zapach całego otaczającego mnie świata. I
spodobało mi się to wszystko. Wiedziałem, że będę fanem tego, co mnie otacza.
Gdybym miał
tylko bardziej kształtną głowę, to mógłbym od razu jakąś miętę wystosować do
Zosi, która leżała z jej mamą na tej samej sali poporodowej. A fakt, że
przypominałem obcego z filmu Ridleya Scotta, spowodował, że zaczęła płakać jak
tylko na nią spojrzałem. Dlatego odpuściłem. I zacząłem się uczyć ssać.
Ja pamiętam moją ciążę i mile ją do dzisiaj wspominam mimo że już wiele lat minęło. Ale czas narodzin i tak był najpiękniejszy
OdpowiedzUsuń