Kiedyś na jakimś spotkaniu ze światłymi
ludźmi mediów wszedłem przypadkowo w dyskusję ze znaną prezenterką lifestylową
stacji TVN na temat porodu. Opowiadając historię narodzin Karola użyłem jak
zwykle stwierdzenia, iż rodziliśmy z żoną razem. Nie zastanawiając się jakoś
głęboko nad tym, jak to brzmi ( bo oczywiście fizycznie rodziła Beata) ale jako
że byłem z Nią calutki czas obydwoje doszliśmy bez większych i wyeksplikowanych
uzgodnień do wniosku, że rodziliśmy razem. Dla Niej to stwierdzenie też jest
jak najbardziej naturalne, więc używam go na co dzień Jednak tego dnia moja rozmowa
stanowiła zaczątek do przemyślenia sprawy jeszcze raz.
- rodziliśmy 15 godzin, to było przeżycie dla
mnie i dla moja żony. Ale wszystko udało się na 100% - powiedziałem po tym jak
opisałem cały proces przygotowania, jazdy do szpitala i tych szczegółów, które
były tak ważne podczas tego dnia.
- rodziliście tak? - a Twój udział w
skurczach to jaki był - 50 procent?
- nie, no oczywiście, że cały ból był po
stronie żony - odparłem jeszcze nie czując, że wszedłem w świetnie przemyślaną,
i bez szans na wygranie, dyskusję.
- No to znaczy, że Ty nie rodziłeś. -
szukałem chociaż cienia sympatycznej zaczepki, którą mógłbym wykorzystać do
wytłumaczenia, co rozumiem przez fakt nazywana porodu wspólnym. Nie znalazłem.
- No dobra. Niech będzie. Urodził mi się
zdrowy syn i dostał 9 w skali Apgara. - powiedziałem podkreślając Karola jako
podmiot tego zdania.
- sam się urodził. - stwierdziła
dziennikarka, która chwilę wcześniej z uroczym uśmiechem kończyła wywiad ze
znaną modelką przed kamerami telewizyjnymi.
- sam się nie urodził, bo pomagała mu
położna. A cały czas parła żona. - trochę już zniesmaczony tym dyskursem
odparłem, ale nie dawało mi spokoju to, że angażując się mocno w poród mojego
dziecka, wierząc, że moja obecność podczas porodu coś jednak dała, mając bardzo
silne emocje do tego wszystkiego musiałem tłumaczyć co mam na myśli osobie,
która zupełnie nie chciała zrozumieć co mam na myśli.
- Zostawcie ten temat, bo widzę że się nie
dogadacie, a Hubert nie miał tej wypowiedzi zamiaru nadać barwy szowinistycznej,
znam go trochę. - w sukurs przyszła mi znajoma, która znała mnie i tę dziennikarkę na tyle, że mogła sobie pozwolić na rozdzielenie nas jak mama
rozdziela dwoje nastolatków kłócących się o to, czy lepsi są chłopcy z Back
Street boys, czy James Hetfield z Metallici.
Uśmiechnęliśmy się do siebie z tym, że mój
uśmiech miał na celu zamknięcie potyczki a jej twarz jak prompter pod kamerą
emitowała komunikat - "bardzo się z Tobą nie zgadzam, i gdybyśmy mieli
więcej czasu, to udowodniłabym Ci jak bardzo nie masz racji". C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz