Poranek był
ciężki. Budzenie, gimnastyka, obchód. Jak co dziennie robiłem przegląd organów, nowo-rozwiniętych członków, kiedy będąc w okolicach tzw rectum zauważyłem, iż czegoś tam brakuje. Nie zgadniecie, jak
ucieszyłem się, kiedy okazało się, iż ogonek zaniknął. Świadczyło to o tym, iż
moje nadzieje nie są do końca pogrzebane, że człekokształtny koszmar, który od
kilku tygodni spędzał mi sen z nibypowiek mógł być tylko fikcją.
I wtedy
usłyszałem ten dzwięk. Każde dziecko słyszało go choćby raz w swoim płodowym
życiu. Wysokie częstotliwości całkowicie zagłuszyły moją radość z niebycia
małpiszonem. Pisk dochodzący z zewnątrz brzucha mamy był przenikający aż po
świeżo wykształconą śledzionę, zalążek wątroby i początkujący żołądek. Ktoś
mnie podglądał ultradzwiękami. Zakładam, że to mama i tata, ale dlaczego tak
głośno? Gdyby tylko wiedzieli, jakie spustoszenie sieje ultrasonograf w moim
małym umyśle, pewnie by się zastanowili dwa razy, ale widać z tego nie
wiedzieli. Dlatego zdecydowałem, że będę utrudniał zaglądanie im do mojego
małego pęcherza płodowego i odwracał się będę tak, żeby niczego nie mogli
zobaczyć. A co mi tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz