Lotnisko w Tokio przywitało nas zaskakująco ... swojsko. Nie dlatego, że jest podobne do lotniska na Okęciu, ale dlatego, że podróżując trochę po Azji przywykliśmy do tych klimatów i lubimy je na swój sposób. Singapur jest może bardziej zadbany, ale ponieważ mieliśmy wysokie oczekiwania, takie oczekiwania, które trochę nas onieśmielały (że drogo, że nie można się dogadać, że łatwo się zgubić między słowami etc) to miłe rozczarowanie zaskoczyło nas zaraz po wylądowaniu. Oczywiście literki są inne (kto raz się zgubił na ulicach Bangkoku, temu jest łatwiej to ogarnąć, bo wie że patrząc na nazwy ulic i mając nawet mapę też do celu się nie dojdzie) ludzie mówią po angielsku czasem słabo, ale udało nam się spojenie kupić bilety na pociąg do Tokio, udało nam się dotrzeć do naszego pokoju i zjeść pierwsze kluski na mieście. Myślałem, że będzie trudniej.
Karol w tym wszystkim czuje się jak ryba w wodzie. Podróż zniósł rewelacyjnie, bez żadnych marudzeń, pojadł, pogadał z ludźmi i pytał się tylko kiedy dojedziemy do tych Japończyków.
Kiedy w końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie spędziliśmy pierwszą noc powiedział tylko że musi walnąć kluchy, bo jest głodny i doszedł do wniosku, że czas położyć się spać. Było już dobrze po 20:00 kiedy dojechaliśmy, więc jego wymagania były jak najbardziej naturalne. Nie mógł trochę zasnąć, bo jet lag im człowiek starszy tym bardziej widoczny, więc pomęczywszy się trochę kręcąc pod kołdrą zasnął w końcu i spał do 12:00. Tak to przeważnie pierwszego dnia w Azji jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz