poniedziałek, 18 stycznia 2016

PRZEMYŚLENIA POŚWIĄTECZNE - Przyjaźń i takie tam ważne sprawy



Karol ceni sobie przyjaźń. Czasem mówi do Klary – Kocham Cię moja przyjaciółko, a czasem mówi mi rano, że nie mógł się ułożyć do snu, bo Klara płakała nie dawała mu spać. I nadal jest jego przyjaciółką, mimo iż ostatnio zrzuciła mu długo budowaną remizę strażacką z
klocków lego. 

Ta przyjaźń między nimi jest czymś niesamowitym, bo dla Niej On już był kiedy się pojawiła więc jest jakby dobrodziejstwem inwentarza, ale dla Niego Ona jest niejako konkurencją,  zagrożeniem układu a jednak potrafi tak ładnie o Niej powiedzieć. Przed nimi jeszcze długa droga relacji, ale myślę sobie że taki początek dobrze rokuje. 

Ona jest bardzo radosnym dzieckiem i zastanawiam się, czy to kwestia genów jakie im przekazaliśmy czy naszego usposobienia do życia. Zapewne to mieszanka tych dwóch elementów, ale czasem jak patrzę na Jej uśmiech, który rozciąga się wręcz od ucha do ucha to zazdroszczę sobie że robimy takie fajne dzieci. Bez krztyny zadufania w tym wypadku, bo tu to biologia jest odpowiedzialna za taki układ ale ponieważ całe życie wierzę w to, że radosnym ludziom jest zwyczajnie łatwiej, recepta ta prawdopodobnie sprawdza się oczywiście i w tym wypadku. 

A ta radość z posiadania zdrowych i radosnych dzieci, fantastycznej kobiety przy boku i ludzi, którzy o nas dbają w drugim rzędzie jest wartością tak wielką, że zupełnie nie widoczną z bliska i trochę przez to niedocenianą. 

Dlatego są Święta. Żeby spojrzeć na to dobro z perspektywy szerszej i zobaczenie, że to wszystko dobre co nas otacza jest najważniejsze i ma ogromne znaczenie. 

Nie przeżywam Świąt w wymiarze duchowym tak jak w naszym kręgu kulturowym się to robi. Chciałem powiedzieć jak się powinno, ale właśnie dlatego nie przeżywam tego tak jak inni. Ważne jest dla mnie, żeby zanurzyć synapsy w lekkiej zadumie, popatrzeć na to co się udało, co się nie udało, przeżyć emocje całego roku w pozytywny pakiet, który da mi pęd na przyszły rok.

Śpiewam kolędy, choć trochę mnie to krępuje. Choć właściwie wspólne śpiewanie jest przyjemne. Z resztą jestem ekstrawertykiem scenicznym stąd dziwne byłoby gdybym nie lubił śpiewać. Mimo iż o zabarwieniu religijnym to jednak mają dziecinne konotacje i przyjemnie się w tych wspomnieniach odnajduję. Jednak kiedy „wypada” zaśpiewać dziesiątą zwrotkę
Przybieżeli, to włącza mi się coś, co nazywam czujnikiem nieracjonalizmu, czyli takim progiem zanurzenia się w pewien ekstremizm, kiedy patrząc na to trzeźwym okiem należy przestać i wrócić do komfortowego poczucia, że nie zostanę zaszufladkowany tam, gdzie nie chciałbym być. 

W perspektywie dzieci to trudne do wytłumaczenia. Bo jak powiedzieć dziecku, że dobrze jest być sobą i nie robić rzeczy, których się nie chce robić. A za godzinę zabraniać dziecku zrobić
czegoś co uznajemy za niestosowne (w naszym mniemaniu, a bynajmniej nie w mniemaniu dziecka). Jak powiedzieć, dlaczego nasze widzimisia powodują takie a nie inne zachowanie. Czy nasza pewnego rodzaju konsekwencja jest dla dzieci widoczną niekonsekwencją?  Bo nie robimy
czegoś przez swoje przekonania, co jest uznawane za kanon społeczny. Jesteśmy
trochę inni, ale wiemy, co przez to mamy lub czego nie mamy. A dzieci tego jeszcze zupełnie nie rozumieją. 

Bycie trochę innym stanowi dla mnie wartość. Kiedy byłem młodszy miałem z tego powodu zmartwienia, ale dziś wiem, że ten bagaż mnie ubogaca a nie ciąży. Jak to rozegrają dzieci? 

Na razie idą błyskawicą do przodu i na poziomie świadomym nie widzą, że Tata ma swoje dziwne przyzwyczajenia. Kiedyś zobaczą i jak zaczną pytać to trzeba będzie powiedzieć prawdę. 

CDN. 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

PRZEMYŚLENIA POŚWIĄTECZNE



To taka pierwsza Wigilia, kiedy w komplecie z dwójką dzieci zaczęliśmy świętowanie z rodziną w pełnym, przynajmniej jak na ten czas składzie. 

Poprzednia Wigilia była bardzo inna i prawdopodobnie już nigdy tak nie będzie dane nam jej przejść. Bo Klara, która urodziła się dokładnie rok przed tegoroczną Wigilią zamieszała nam czas tak dokładnie, że trudno mówić o normalnych Świętach. A może właśnie te Święta były normalne bo w końcu obchodzi się rocznicę urodzin, a to wydarzenie dotknęło nas w zeszłym roku bardzo osobiście. 

Narodziny Klary uzmysłowiły mi, że teraz sytuacja jest zupełnie inna, niż było to w przypadku, kiedy przyszedł do nas Karol. Dla niego uniwersum miało cztery nogi i cztery ręce a dla Niej ewidentnie otoczenie składało się z trzech osób. Bo Karol równoważnie ze mną i mamą ma bardzo silny wpływ na rozwój małej Klary i udowadnia niniejszym, że nie trzeba być dużym, żeby kogoś czegoś nauczyć. Wcześniej już zdałem sobie sprawę, że Nas – rodziców może nauczyć wiele, ale my jesteśmy świadomi tego faktu i chętnie się temu niejako nastawiamy. Ona  natomiast ma dopiero 12 miesięcy i jeszcze długo, długo nie będzie miała takiej świadomości jak my. A On, niczego sobie nie robiąc z tego faktu nieświadomie pokazuje jej jak szybko być dzieckiem i czerpać z tego stanu całą wielką radość, uczy Ją np. wygłupów i krzyków podczas gonitwy, uczy Ją przytulasów, uczy Ją siedzieć razem i czytać książkę z obrazkami, uczy Ją jak chlapać w wanience wodą po oczach, uczy jak walić młotkiem po kanapie, pokazuje jak dzielnie przejść przez inhalację, a także jak się głośno śmiać albo płakać. Wszystkiego tego my Jej nie nauczymy. Tylko On.

Mamy więc kompletną rodzinę, która uzupełniona nową krwią samouczy się i doskonali połączenia pomiędzy członkami. Siedzę sobie czasem w kąciku i obserwuje niczym zazdrosny sąsiad jak dzieci tworzą swój własny świat i jak powstają między nimi sytuacje gruntowane emocjami. Czasem mniej czasem bardziej pozytywnymi. 

A Święta są takim czasem, że człowiek patrzy sobie trochę w przeszłość i stara się podsumować to wszystko co mu w danym roku wyszło, żeby potem przy dzieleniu się opłatkiem z  najważniejszymi wiedzieć tak dogłębnie czego im życzyć. 

-      Tato, życzę Ci, żebyś miał dużo kolegów i dużo przyjaciół – powiedział Karol do mnie, kiedy łamaliśmy się wigilijnym chlebem. 

-      A jak Synku życzę Ci, żebyśmy zawsze mogli tak się łamać jak dziś. I jeszcze powiem Ci, że Cię bardzo kocham – odpowiedziałem szybko, bo Jego życzenia mnie na tyle zaskoczyły, że musiałem natychmiast schować je do pamięci podręcznej, żeby zaraz je przetrawić na spokojnie. 

-      Wiem, ja też Cię kocham tato – odparł naturalnie. To WIEM nie było niczym co świadczyło by o jego zuchwalstwie czy zbyt dużej pewności siebie. On po prostu wie co znaczy kochać i doskonale sobie zdaje sprawę, że go z Mamą bardzo kochamy. Tak zwyczajnie i nadzwyczajnie

Dużo przyjaciół i kolegów. To jest dla Niego w tym roku ważne. Mnogość osób, z którymi lubi się bawić, które go akceptują, które się z Nim wygłupiają i których za kilka lat nie będzie pamiętał. A jednak to dla Niego ważne. A czy dla nas ważna jest przyjaźń? Myślę, że tak, a czy wyrośliśmy ze wstydu powiedzenia do kogoś, że jest naszym przyjacielem? Tu nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że potrafię, choć oczywiście miałbym komu to powiedzieć. I nie mówię o synu, na którego przyjaźń muszę jeszcze zapracować. Z drugiej strony, czy trzeba dla facetów coś nazywać, żeby było? Niby tak, ale.. To chyba temat na całkiem inny, dość chyba długi post.

CDN