wtorek, 27 października 2015

KAROL W JAPONII - ludzie są tu bardzo mili.


- Sorri, you left your ticket on the table - krzyczała za mną przesympatyczna kelnerka, kiedy wychodząc z restauracji z obłędnie dobrym sushi w Hiroshimie obejrzałem się za siebie na chwilę. Zostawiłem wykorzystany autobusowy bilet trzydniowy na tacce obok talerza, gdyż w Japonii strasznie mało jest śmietników publicznych i cały czas ma człowiek wypełnione kieszenie jakimiś świstkami ze sklepu albo korkami od picia. 
- Arigato - podziękowałem po japońsku otrzymując bilet, z którym się już pożegnałem i nawet ucieszyłem, że tak sprytnie udało mi się go pozbyć. 
Nie pierwszy raz widziałem, jak kelnerzy wybiegali za gośćmi, gdyż Ci zostawili coś na stole. Z tym że tamci zostawiali to niechcący. 

Japończycy wydają się bardzo uprzejmi. Uśmiechają się, odpowiadają, nawet jak nie potrafią powiedzieć za wiele do angielsku i chętnie pomagają. Oczywiście w dużych miastach jest inaczej ze znajomością podstawowych słów w obcym języku, ale gdzie byśmy nie byli nie zdarzyło się nam, żeby zapytana na ulicy osoba nie potrafiła odpowiedzieć na nasze proste pytanie - przeważnie o drogę. 

Japonia ma większość drogowskazów także w transkrypcji angielskiej, więc nazwy wymawiając po japońsku zawsze ktoś zrozumie. Na przykład, że chcemy iść do świątyni czy do muzeum. I chętnie pomoże. 

Dziecko także łamie lody, bo wielokrotnie usłyszeliśmy, że nasz Karol jest taki ładny i taki fajny. Co jest oczywiste, bo jest blondynem i ma 4 lata - a taka opcja w Japonii nie jest na każdym roku ulicy do spotkania. Choć turystów z dziećmi jest tu więcej niż się spodziewałem. Mowię o turystach z Europy lub Ameryk, bo azjatyckich nie potrafię odróżnić od lokalnych. 

Zdaje sobie sprawę, że głęboko w Japończykach może drzemać myśl o tym, że jesteśmy obcy, ale jeżeli tak jest (czytałem o tym nastawieniu gdzieś w jakiejś książce) to absolutnie tego nie widać. Dziękowanie za coś drugiej osobie jest wielokrotne, na tyle wielokrotne, ze aż czasem męczące, ukłony przy tym są normalnością, a podawanie większości wartościowych elementów (wizytówki, pieniądze, rachunki, karty kredytowe ) odbywa się dwoma rękoma patrząc osobie głęboko w oczy. Zastanawiałem się nawet, czy fakt że sam podaję banknoty jedną ręką trzymając je między palcem wskazującym a serdecznym, nie jest jest dla nich zbyt nonszalanckie i nieuprzejme. Ale jakoś się nie mogę przełamać i podawać banknotu dwoma rękoma. 

Uśmiech i sympatia idą w parze z szybkim nawiązywaniu kontaktów. 

- Charlie sleep - powiedział szef kuchni, który robił właśnie kolejne sashimi z tuńczyka 
- Yes, very tired - odpowiedziałem prostym językiem, aby kucharz, przy kości jegomość o zmarszczonym od uśmiechów czole, zrozumiał ze Karol śpi bo cały dzień z nami wędrował i padł jak suseł. 
- Sleep, sleep, hahahah. Very good - uśmiechnął się szeroko i powtórzył te słowa które znał. - siupama, siupama - patrzył na mnie i uśmiechał się do mnie szeroko - siupama! Hahaha - uśmiał się do rozpuku a potem zakrzyknął coś do innych kucharzy i do kelnerek - Karimaska, haj - a oni głośno odpowiedzieli mu tym samym. Przynajmniej tak to brzmiało w dla moich uszu. 

- Siupama - spojrzał na mnie i pokazał palcem na moją koszulkę na której widniało logo filmu opowiadającym o superbohaterze z nadprzyrodzoną mocą, który bał się metalu o nazwie Kryptonit. 

- Oh, superman! I'm a superman, yes! - poczułem się jak postać grana przez Billa Murrey'a w "między słowami" kiedy japoński reżyser poprosił go o naśladowanie jednego z aktorów - lodziamu, lodziamu (przyp.red. Chodziło o Rogera Moore'a)

- Yes, siupama, hahaha - rozbawiony dobrą rozmową wrócił do krojenia łososia. A porcje robił przepyszne. 


I tak to właśnie jest w Japonii. Bez spinania się, bez kompleksów. Sympatia wystarcza za tysiąc słów, gest wystarcza za zdanie a uśmiech czasem za całą złożoną podrzędnie wypowiedź. Dobrze się tu człowiek czuje. 



KAROL W JAPONII - Japonia nie jest taka droga


Myśleliśmy, że podróżowanie po Japonii będzie bardzo drogie, ale okazuje się, że można tu spędzić nie płacąc strasznie dużo. Garść danych na ten temat. 

Zakwaterowanie. To może być droga impreza, bo ceny hoteli są mniej więcej jak w Europie. Warto zajrzeć do motelu kapsułowego, ale tam trzeba wcześniej rezerwować miejsca. booking.com to tez dobra opcja bo w większości wypadków można odwołać rezerwacje nie płacąc za taką opcję. 

Najtańszym rozwiązaniem jest CouchSurfing, ale w naszym wypadku nie zadziałało to wcale, gdyż pani przestała się do nas odzywać na dwa tygodnie przed przyjazdem. Ale ewidentne mieszkanie u kogoś jest przyjemne, nie tylko ze względu na koszty ale także dlatego, że poznaje się lokalną ludność. Dlatego naszą ulubioną opcją stały się pobyty dzięki airbnb.com, gdzie płacąc około 200 zł za pokój można całkiem przyjemnie pomieszkać w wybranej przez siebie dogodnej lokalizacji. Można znaleźć też pokój za 100 zł, ale naszym wymaganiem było łóżko dodatkowe dla Karola, więc i koszt musiał wzrosnąć. 
Warto też znajdować miejsce do spania przy węzłach komunikacyjnych, aby nie używać zbyt wielu różnych opcji transportowych - to podnosi koszt pobytu. 

Transport. Będąc tu dwa tygodnie opłaca się kupić JR pass (około 1400 zł za osobę za dwa tygodnie) - bilet upoważniający do podróży szybkimi pociągami między dużymi miastami oraz wszystkimi innymi o liniami, które są ze stajni wszystkie należą do tego narodowego przewoźnika, więc warto sprawdzić, czy trasa jest obsługiwana przez tego czy innego operatora. 
To samo tyczy się metra w Tokio. Jedna lini - Yamamoto - to kolejka naziemna, która nasza przepustka obsługuje, reszta to linie metra - trzeba za nie płacić w zależności od odległości. Około 4,5 -8 zł za przejazd. Na lotnisko (Narita) można pojechać szybką kolejką - N'EX. Wszystko to w ramach biletu JR PASS. Promesę przepustki należy kupić przez wyjazdem, bo w Japonii nie ma możliwości kupienia tych bardzo przydatnych papierków. 

Jeżeli ktoś ma plan i jednak chce bardzo dokładnie przewęszyć Tokio będzie musiał zakupić bilet na metro albo dużo chodzić. Linia Yamamoto nie obejmuje wszystkich stacji i jeżdżenie nią (fakt, że w ramach passa) powoduje dużą ilość chodzenia. Ale bez dodatkowych kosztów. 

Jedzenie. W życiu nie zjadłem tyle sushi co podczas tego wyjazdu. Ryba świeża, kucharz uśmiechnięty a ceny - dwie sztuki za około 3.50 zł. Nie tak źle. Oczywiście są droższe ale taka cena (120¥) to dobra oferta. Cenowo to nie Tajlandia ani Indie, ale tez i jakość jedzenia jest rewelacyjna. Dobra ofertą jest też zupa z kluskami Udon - około 15 zł (500¥) - idealna nawet na duży głód. Kluski są pożywne a zupa supersmaczna. 
Street food jest wszędzie i dobrej jakości, ale sushi wymaga czystości przygotowania, wiec rekomendujemy restauracje. Jest ich bardzo dużo i zawsze wystawiają to, co można u nich kupić na zewnątrz, więc zanim kupimy patrzymy i wiemy co będzie grane. 
Okonomiyaki - smażony placek z rożnego rodzaju wypełnieniem (mięso, kluski, warzywa etc) można kupić już za 700¥ (około 20zł) i śmiało można się jednym najeść. To bardziej na południu Japonii, ale w Tokio spokojnie da się też to dostać. 

Poza tym jest dużo kuchni koreańskiej (dość tłusto, ale smacznie) chińskiej w chinatown (dobra opcja, bo tanie świeże). 

Drogie są europejskie elementy takie jak bagietki, chleb, ciastka - jeżeli się ich wyrzekniemy - nie powinno być tak drogo a jednak nadal bardzo smacznie i aromatycznie.

Jeszcze kwestia kawy - Japończycy piją kawę i normalnie w kawiarni kosztuje ona tyle co w Polsce - czyli od 13 do 17 zł. Ale we wszędobylskiej sieci Seven-Eleven można czarną dużą kawę kupić za około 5 zł. Należy powiedzieć przy kasie, że chce się kupić ciepłą, bo inaczej dostanie się mrożoną i jak ktoś nieprzyzwyczajony to nawet będzie musiał kupić drugą. 

Opcją kawowa numer dwa jest zakupienie w automacie z rzędu czerwonego (czyli gorące napoje) aluminiowej butelki z kawą już zrobioną. W smaku jest całkowite przyjemna i kosztuje 140¥ (4,70zł). 

A można nie pić kawy, tylko wodę. Jest często za darmo z wodopojów publicznych z małymi kranikami i mając bidon sportowy, naładować go można całkiem dobrym wsadem za dokładnie 0 ¥. 

Te trzy elementy (spanie, jedzenie, transport) generują koszty niezbędne. Reszta to oczywiście dodatki, które mogą być bardzo drogie, ale to już zależy od podróżnika. Wejścia do parków czy potrafią kosztować nawet 1000¥ (32 zł) ale bardzo wiele rzeczy jest dostępne publicznie. Jak np toalety, które są super jakości i bardzo gęsto rozłożone po mieście. 

Japonia to Azja, ale Azja wysokiej jakości. Nie da się tu podróżować za uśmiech, ale ceny nie powalają tak jak w Europie. Planując trochę wcześniej można znaleźć dobre bilety samolotowe (poniżej 2000zł) a potem obejrzeć zachwycający kraj za warte tego pieniądze. Bo Japonia zachwyca, jest niepowtarzalna, przepiękna i bardzo bezpieczna. Za to wszystko warto zapłacić extra w porównaniu do innych krajów w regionie, bo rzeczywiście Japonia jest od reszty nieporównywalnie inna. 








sobota, 24 października 2015

KAROL W JAPONII - Rzecz o świątyniach i nowoczesności






Buddyzm w Japonii jest wyznawany przez 85% społeczeństwa ale myślę, że z buddyzmem w Japonii jest podobnie jak w Polsce z katolicyzmem. 20-30% się w to porządnie włącza a reszta deklaruje, czasem pójdzie na ślub albo chrzciny a potem robi swoje, nie koniecznie związane z  wiarą. Paradoksalnie w Japonii 90% ludzi to zdeklarowani sintoińczycy - paradoksalnie bo te dwa procenty się nie dodają, są równolegle, nakładają się na siebie i dzięki temu w Japonii można spotkać świątynie i kościoły. Kościoły należą do sekt, a świątynie do wyznawców buddyzmu. I czasem ludzie chodzą tu, czasem tam. Jak okazja wymaga. Pewnie bardzo spłaszczam to co zobaczyłem, ale rozmawiając z naszą zaprzyjaźnioną rodziną z Kyoto (z rodu Ohara - zbieżność nazwisk ze Scarlett przypadkowa) takie wrażenie odnieśliśmy. Z resztą im bardziej społeczeństwo jest uprzemysłowione i na wyższym stopniu rozwoju konsumpcji się znajduje tym bardziej marginalizowana jest funkcja wiary i kultów. Japonia wydaje się być tegoż przykładem. Mimo jej zamkniętości na inne kultury (trudno jest się zasymilować obcokrajowcom) i wydawałoby się tradycjonalizm nie widać tylu mnichów na ulicach, nie czuć religii na ulicach, tak jak w Tajlandii czy w Indiach. Świątynie są zamkniętymi tworami, robiącymi wrażenie, a jakże, ale nie wychodzą na ulice tak bardzo jak w innych krajach azjatyckich. 

W Kyoto trafiliśmy na targ wokół świątyni (tu trochę sobie zaprzeczam, gdyż akurat ta impreza była wyjściem na ulicę spoza bram świątyni, ale bardziej chodziło mi w poprzednim wersie o wychodzenie mentalne na ulicę, o widoczne życie religii wśród ludzi, pod strzechą - a targ ten był raczej bazarem wszystkiego niż obwoźną formą sprzedaży elementów praktyki kultu Buddy) dzięki któremu mogliśmy wejść na teren i zobaczyć budynki i ogród bez dużej ilości turystów. Lokalni, którzy przyszli kupić towary nie zaglądali tłumnie do środka świątyni, więc można było spokojnie popatrzeć i zobaczyć jak wyglada. Świątynie są tu drewniane, maja charakterystyczne bramy, przez które wchodzi się na teren ogrodu a potem ścieżką dochodzi się do głównej budowli, której bardzo japoński portal świadczy o tym, że zaraz będzie można wejść do wnętrza. Nie można się tam poruszać w butach, nie wolno siadać nogami w stronę Buddy a przed samym wejściem należy obmyć ręce w bieżącej wodzie oraz odymić sobie głowę trociczkami. 

Tak było w Kyoto, tak było w Narze, tak było w Himeji i we wszystkich miejscach, jakie odwiedziliśmy. A zwiedzanie Japonii to w pewnej części świątynie. Biorąc pod uwagę prostotę japońskiej szkoły projektowania - świątynie są zrobione na bogato. Rzeźby na zewnątrz, bramy, portale wejściowe, ornamentyka wewnątrz wokół Buddy oraz sam Budda - robią wrażenie. Stanowią one (te świątynie znaczy się) tę część do której Japończycy odwołują się twierdząc, że czerpią z tradycji będąc mocno osadzeni w innowacyjnej rzeczywistości. 

Wysoko zagięte rogi dachów z pokrytych dachówkami kontrastują z hybrydowymi samochodami marki Toyota, "uczesane" ogrody z kamyczków stoją na drugim końcu szali z hiperszybkimi pociągami Shinkansen, wysokie pagody po prawej i lewej stronie świątyni są przeciwwagą dla darmowego szybkiego internetu na każdym przystanku autobusowym w Kyoto. 

To bardzo interesujące połączenie, bo patrząc na to jak Japonia rozwijała się przez wieki, jak mimo swojej azjatyckości (która w innych krajach w regionie powoduje, że jest to źródło taniej siły roboczej) potrafiła stać się synonimem jakości, innowacyjności i zaawansowania. I to przez ostatnie 70 lat raptem. To budujące. Choć, po wyborach w tym roku może się okazać, że Polska włączy wsteczny bieg i będziemy musieli cofnąć się do mentalnego budowania kurhanów. Wolałbym jednak obrać za przykład wariant japoński









środa, 21 października 2015

KAROL W JAPONII - Jak uderzyliśmy w kimono


Żona moja bardzo chciała mieć możliwość założenia prawdziwego kimono, takiego jak w "Szogunie" z Richardem Chamberlainem w roli głównej. W mieście Nara, do którego udaliśmy się z Kyoto, traf chciał że urządzano tego dnia darmowe przebieranie turystów w historyczne stroje z regionu. Do tego wszyscy Ci, którzy mu mieli założone misternie ułożone kimona mogli przejść prze rytuał picia herbaty, o którym czytałem już wcześniej i który to rytuał ma swoje ustalone zasady, jest kilkusetletni i udało nam się go zaburzyć przez fakt, że Karol kategorycznie zaprotestował przeciwko piciu tego dość osobliwe smakującego płynu lugolopodobnego. Ale wyglądaliśmy jak typowa rodzina z 18 wieku posiadając swoje latyfundia nieopodal Kyoto. Ja - wręcz szogun, z upiętymi włosami wręcz na czubku głowy, Beti - w kimono o niebieskim kolorze w przepiękne kwiaty (niech się gejsze chowają dzisiejsze) oraz Karol - młody Panicz, dziedzic fortuny rodziny Hubihito - najstarszego rodu w tej prefekturze. Karol co prawda miał strój na agrafki bo nie dał się ścisnąć w pasie a i sukienka była lekko za długa, więc trzeba było przytroczyć jakoś ozdobną dolną część do kimono, ale wyglądał dobrze, nawet wdziawszy po długich negocjacjach specjalne skarpetki z jednym palcem, żeby można było chodzić w drewnianych klapkach. Ciekawe doświadczenie, nie powiem. 














niedziela, 18 października 2015

KAROL W JAPONII - miasto Tokio

To bardzo duże miasto. Mówi się, że na całym szeroko wziętym obszarze mieszka ponad 12 milionów ludzi. To około 10% populacji Japonii więc wynik to nie mały. Z naszego punktu widzenia, bo to dopiero kilka dni, miasto jest różnorodne i łatwo dostępne. Te dwa przymiotniki powtarzają się w mojej głowie najczęściej. Różnorodne, bo przeplata się w nim historia, do której Japończycy są bardzo przywiązani, z nowoczesnością, z której Japończycy są znani. My mieszkamy w dzielnicy, która raczej preferuje historię, ale drugi przymiotnik wynagradza naszą lokalizację z nawiązką. Linii metra jest tu tyle, że trudno policzyć a do tego jeżdżą linie naziemne, które oplatają miasto dokładnie i szczelnie. Linie prywatne, linie miejskie, linie metra, linie kolejowe - wsiadasz i jedziesz. Gdzie sobie zażyczysz. Przejazdy trwają długo bo i miasto jest duże, ale czystość stacji, komfort jazdy, punktualność kolejek - jak w opowiadaniach o miastach przyszłości.



Ludzi jest bardzo dużo i widać ich na ulicach. Są od nas inni, ale nie patrzą na nas jak na innych. Są bardzo mili i pomocni ale wyglądają dziwnie. Lubią się przebierać. Choć może to ich codzienne ubranie - dla nas nieprzywykłych do takiej ekstrawagancji wyglądające na bardzo odbiegające od normy - jest akceptowane przez społeczeństwo. Wysokie buty na dziwnych koturnach, rajstopy ze wzorkami przypominającymi hello kitty, makijaż mocny i we wszystkich odcieniach czerni, kapelusze i czapki, o dziwnych kształtach i kolorystyce, dziecięce okładki na smartfony, które czasem są większe od samych telefonów, bielizna (a wiem to obiektywnie, gdyż odwiedziłem sklep marki, dla której pracowałem przez kilka dobrych lat) która wygląda jakby była zaprojektowana dla dwunastolatek, które cały czas lubią bawić się "my little ponny"(szukałem na innych piętrach czegoś bardziej kobiecego, ale nie udało mi się znaleźć zbyt wiele). To wszystko pokazuje, jak bardzo inni są Japończycy od nas. Jak inni są nawet od innych krajów azjatyckich. W tym technologicznym zaawansowaniu i chęci czerpania z tradycji (do ślubu idą cały czas w kimonach i w klapkach jak za samurajów) zaplątana jest ich własna droga estetyki (nasiąknięta jednak wpływami z Chin). Droga z milionem ukłonów przy powitaniu, droga która nakazuje podawać nawet pieniądze przy wydawaniu reszty dwoma rękoma i z ugięciem w pasie oraz zabawie na całego przy dźwiękach Karaoke. 





W Tokio powierzchownie widać też wpływy Amerykańskie. Główna luksusowa ulica handlowa zwana japońskim Fift Avenue jest przepełniona markami z USA. Nawet mają tam lodziarnie Ben&Jerry's. Myślę sobie, że wpływ tego co za oceanem jest tu widoczny. Widziałem tylko przebłysk, ale gdyby się zgłębić to można by pewnie coś ciekawego zaleźć. 

Japończycy wydają się być konsumpcyjnymi. Znaczy Ci co mieszkają w Tokio, bo dalej się zobaczy dopiero. Jest tu dużo kawiarni, dobrych i mniej dobrych restauracji, salonów gier w dziwne gry, gdzie siedzi masa starszych lokalesów i wrzucających pieniądze zamieniając je na jakieś dziwne srebrne kulki, jest spora ilość centr handlowych ze światowymi markami i ulic z badziewiem nie tylko dla turystów. Owszem, po azjatycku ale w wydaniu lux. Czysto i schludnie. 


Tłum płynie po ulicach nie za szybko. I to jest inne niż w innych wielkich metropoliach azjatyckich. Może to tylko wrażenie, ale to poukładanie wpływa na poziom chaosu. Pozytywnie oczywiście. 

Wszędzie jest pełno jedzenia i ewidentne Japończycy są wzrokowcami bo zamiast listy dań na witrynach wystawione są tu plastykowe atrapy potraw, które zachęcaja do zakupu. Atrapy bardzo dobrej jakości. Czasem prawie identyczne. W pierwszej chwili mnie to zniechęciło, bo te potrawy wyglądają dziwnie, kiedy są przyczepione do ściany a nadal grawitacja nie powoduje ściekania idealnie zaimitowanego polimerem sosu pomidorowego na udającym mięso lateksie. Ale potem pomyślałem sobie, że to są takie gazetki 3D i że przecież w domu, na reklamie w TV dym z zupy też nie jest prawdziwy. A tu mamy do czynienia z prawdziwym dziełem sztuki parakulinarnym. 

Karol polubił kluski i troszkę Sushi. Głównie ryż i krewetki w tempurze, ale głodny nie chodzi. Bo cieżko chodzić głodnym w Tokio, kiedy co drugi lokal na ulicy to restauracja. Dziś wiem, że Japonia to nie tylko ryba na ryżu, ale także zupy, makaron w sosie, wieprzowina w różnych wydaniach. Jestem ciekawy co przyniesie dalsza podróż, bo kulinarnie jak na razie jestem usatysfakcjonowany. 




sobota, 17 października 2015

KAROL W JAPONII - kulinaria


KAROL W JAPONII - Dotknąwszy japońskiej ziemi


Specjalnie nie dotykałem telefonu, aby automatycznie zmieniał strefy czasowe. Ten zabieg sprawił, iż nie kontrolowałem tego, jaka naprawdę jest godzina. Bo jaka jest teraz godzina? Ta Warszawie nie ma w zasadzie znaczenia, a ta na miejscu jeszcze absolutnie nie chce być zaakceptowana przez mój organizm. Więc pierwszy raz w życiu nie kontrolowałem tego, co się dzieje z czasem tylko spokojnie starałem nie spóźnić się na kolejny lot. Z Dubaju do Tokio podróż trwała ponad 9 godzin Karol spokojnie spał, a ja miałem czas na to, żeby bez pośpiechu poczytać sobie przewodnik o najważniejszych rzeczach, które można zobaczyć w państwie Kwitnącej Wiśni.

Lotnisko w Tokio przywitało nas zaskakująco ... swojsko. Nie dlatego, że jest podobne do lotniska na Okęciu, ale dlatego, że podróżując trochę po Azji przywykliśmy do tych klimatów i lubimy je na swój sposób. Singapur jest może bardziej zadbany, ale ponieważ mieliśmy wysokie oczekiwania, takie oczekiwania, które trochę nas onieśmielały (że drogo, że nie można się dogadać, że łatwo się zgubić między słowami etc) to miłe rozczarowanie zaskoczyło nas zaraz po wylądowaniu. Oczywiście literki są inne (kto raz się zgubił na ulicach Bangkoku, temu jest łatwiej to ogarnąć, bo wie że patrząc na nazwy ulic i mając nawet mapę też do celu się nie dojdzie) ludzie mówią po angielsku czasem słabo, ale udało nam się spojenie kupić bilety na pociąg do Tokio, udało nam się dotrzeć do naszego pokoju i zjeść pierwsze kluski na mieście. Myślałem, że będzie trudniej.

Karol w tym wszystkim czuje się jak ryba w wodzie. Podróż  zniósł rewelacyjnie, bez żadnych marudzeń, pojadł, pogadał z ludźmi i pytał się tylko kiedy dojedziemy do tych Japończyków.

Kiedy w końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie spędziliśmy pierwszą noc powiedział tylko że musi walnąć kluchy, bo jest głodny i doszedł do wniosku, że czas położyć się spać. Było już dobrze po 20:00 kiedy dojechaliśmy, więc jego wymagania były jak najbardziej naturalne. Nie mógł trochę zasnąć, bo jet lag im człowiek starszy tym bardziej widoczny, więc pomęczywszy się trochę kręcąc pod kołdrą zasnął w końcu i spał do 12:00. Tak to przeważnie pierwszego dnia w Azji jest.








piątek, 16 października 2015

KAROL W JAPONII - podróż w wersji video


Karol w Japonii - podróż do Japonii

Drugi raz w tym roku. To rozpusta, ale myślę sobie, że zasłużyliśmy. Beti, bo praca z dwoma generatorami energii w domu jest wykańczająca i widziałem, że często miała już po korek emocji, a dla mnie rok ten był ciężką robotą nad znalezieniem nowej pracy, poukładaniem sobie w głowie wszystkiego co mnie spowalniało i uczenie się, że rodzina z dwójką dzieci to nie to samo co z jednym. Klara, która będzie występowała w tym opowiadaniu tylko wirtualnie jest dzieckiem spokojnym, uśmiechniętym i bardzo przyjaznym, ale w połączeniu z temperamentem Karola daje mieszankę o specyficznej wybuchowości. Bo nawet jeżeli ona jest spokojna to Karol potrafi podbiec do niej, pocałować ją z całej siły, ukochać jeszcze mocniej i podeptać, bo przecież trzeba się spieszyć w dalszą drogę. To wszystko trochę męczy, ale męczy pięknie, bo ja wiem, że tworzymy naszą rodzinę, gruntujemy ją pod przyszłe zachowania i schematy. To jak się do siebie odnosimy i jak uczymy się siebie jest ubogacające dla wszystkich stron. 

Dlatego tak trudno mi było podjąć decyzję, że Klara, ze względu na swoją niezakończoną chorobę, będzie musiała zostać w domu, poczekać na nas 2 tygodnie, pomieszkać trochę z Babcią. Ona tego nie czuje oczywiście, ale my, troje podróżników bez sternika, mam ją cały czas przed oczami i tęsknimy. 
Karol wiesz, Klara nie leci z nami, bo się trochę źle czuje i musiała zostać w domu - powiedziałem w taksówce na Okęcie do syna. 
Nie martw się tata. To nic. Będę za Nią tęsknił. 
Ja też mogę?
Możesz. 
I wsiedliśmy do samolotu na tę ostatnią w tym roku podróż. tym razem do Tokyo. 
Karol, jako świeżo upieczony 4 latek jest starym wyjadaczem podróżniczym. Dla niego lotnisko jest bez tajemnic, samoloty go fascynują, ale już nie sam samolot go rusza, ale jego wielkość, kolor a także elementy lotniska, które rozpoznaje dzięki stosowi książek poruszających taką tematykę. Wie co to czerwonobiały rękaw, który pokazuje kierunek wiatru, wie co to wieża kontrolna, zwana przez niego wieżą kontrolową i potrafi sam zapiąć pasy w samolocie. Stary wyjadacz. 

A ja też zupełnie inaczej podchodzę do tej podróży. Inaczej niż zawsze. Bo z jednej strony nie mam z tyłu głowy rzeczy w pracy, bo jakby nie patrzeć jestem trochę bezrobotny, a z drugiej czeka na mnie masa wyzwań w nowej pracy jak wrócimy. Więc zdrowa fascynacja wyjazdem połączona z jeszcze bardziej zdrową ekscytacją nową pracą to mieszanka, która daje mi od pierwszego dnia komfort wyjazdu i brak zaśmiecania głowy problemami stamtąd. Jest tylko tu. 

A obok mnie siedzą żona, która potrzebuje wypoczynku i syn, który jest już na tyle dużym chłopakiem, że podróż ta będzie dla niego inspiracją do rozwijania swych pasji. Bo my mu pokazujemy, że można się czymś fascynować (dla nas to właśnie podróże) a On potem ma coś z tym po w swojej głowie zrobić. Na razie mu pokazujemy, a potem się zobaczy. 

Tym razem podróż przygotowaliśmy całkiem porządnie, trochę jak kiedyś. Jest plan, są rezerwacje wstępne noclegów i jest lista rzeczy, które chcemy zobaczyć. Mamy założone całkiem mocne tempo, ale życie zweryfikuje czy 4 latek to już backpackers czy nie. 

Tradycyjne ważenie bagaży przed wyjazdem pokazało, że każdy z dwóch plecaków waży poniżej 11 kg co jak na 3 osoby (Karol jednak ma trochę rzeczy) to całkiem niezły wynik. Pakowali się dziś rano, ale ponieważ wszystkie rzeczy formalne zrobiłem dzień przed wyjazdem, poszedłem spać o 23:00 i jestem w miarę wyspany, co świadczy o tym, że mój zwyczajowy pośpiech przedwyjazdowy zastąpiło wakacyjne ZEN. Jedynie katar w nosie i zawalone gardło mnie irytują, bo nie mogę normalnie mówić a to dla mnie jest sprawa dużej wagi, bo gadułą jestem z zasady. 

Nie dokształciłem się jedynie z Japonii, więc będę musiał wykorzystać czas lotu z 5 godzinnym połączeniem prze Dubai na to, żeby trochę poczytać. Bo warto wiedzieć jak robić niektóre rzeczy w kraju do którego się leci.  Więc trochę poczytałem.