czwartek, 23 stycznia 2014

WAŻNI DZIADKOWIE




Co roku przybywa dziadków, bo co roku rodzą się dzieci dzieci. Ale bycie dziadkiem jest też procesem mentalnym, bo nagle z rodzica, tego krytycznego i pokazującego jak świat powinno się odbierać i jak wartościować należy stać się tym, który niezależnie od wyznawanych zasad zrobi wszystko, żeby małemu nieba uchylić. A to czasem nie łatwe.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna cecha nowoczesnego dziadka. To pokazanie, że życie jest po to, żeby przejść przez nie godnie, aby unaocznić, że sensem istnienia jest bycie pozytywnym człowiekiem, który potrafi cieszyć się tym wszystkim co udało mu się do tej pory dostać od życia. Bo dzieci patrzą, obserwują i czerpią od tych, których kochają. Więc na dziadkach, oczywiście mniej niż na rodzicach, także ciąży odpowiedzialność przekazywania tych głębokich wartości.
Bo wnuki są ostatnią szansą na to, żeby zobaczyć błędy wychowawcze popełnione na swoich dzieciach. Ale nie powinno ich już starać się naprawiać. Tylko bezkrytycznie akceptować. I zrozumieć.
A może to jest tak, że problemy komunikacyjne między dziećmi a rodzicami w pewnym wieku wynikają właśnie z tego, że dzieci nie widzą dobrego przykładu pomiędzy swoimi rodzicami a dziadkami? Może powiedzenie mamie KOCHAM CIĘ, stanie się z wiekiem coraz trudniejsze, jeżeli dziecko nigdy nie słyszało tych słów od swojej mamy w stosunku do babci? Jesteśmy splątani zależnościami z góry na dół - to co robili nasi rodzice w stosunku do nas, to co my robimy w stosunku do nich i to jak nasze dzieci będą zachowywały się w stosunku do nas jest ze sobą ściśle powiązane. Każda zmiana musi zacząć się od nas, dlatego myślę, że warto kochać dziadków naszych dzieci, bo od nich się wszystko zaczęło. I nie bójmy się TEGO mówić. A nie tylko O TYM mówić. Żeby to pokazać naszym dzieciom.


źródło - http://crumpledenvelope.tumblr.com/post/3241958745/petitpoulailler-my-valentine-fortnight-day-11

poniedziałek, 20 stycznia 2014

ROBIENIE Z TATA WARIATA

Kiedyś, jeszcze przed urodzeniem Karola, nagraliśmy na konkurs jednej z firm spożywczych film, w którym popełniliśmy tzw lokowanie produktu. 

Nie wygraliśmy, ale ostatnio natknąłem się na niego, kiedy oglądaliśmy z Karolem coś na youtube. Od tego czasu Karol nie daje mi spokoju i prosi o puszczanie "Taty jak jest kucharzem". 

O ile do tej pory ten filmik uważałem za dość kompromitujący ( w końcu był robiony dla wygrania głównej nagrody i mam na nim wąsy w stylu "czeski piłkarz'80") o tyle teraz sądzę, że robienie z siebie wariata, tylko po to, żeby dziecko tak szczerze i bez żadnego biznesu uhahało się po pachy, ma uzasadniony sens. 

Najbardziej śmieszy Karola, moment kiedy prasuję żelazkiem filet z piersi kurczaka. (Ps. Po tym ujęciu musiałem je wyrzucić. I nie mówię o filetach)



niedziela, 19 stycznia 2014

OSOBISTA BAJKA

Wymyśliłem sobie kiedyś, że chciałbym Karolowi napisać książkę. Ładną bajkę, którą będzie chciał słuchać. I oto powstała opowieść o Łosiu Patosiu.

Jest tylko jeden problem. Sama bajka, bez rysunków jest dla dwulatka nudna. Dlatego potrzebuje kogoś kto mi tę bajkę zilustruje. W zamian za to obiecuję wydrukowanie dodatkowego egzemplarza i przesłanie go do autora rysunków w ramach odwdzięczenia się za trud.

Czyż nie byłoby wspaniałym dać swojemu dziecku książkę, którą maja na świecie tylko dwie osoby?

Jeżeli jesteś zainteresowany/na, masz ciekawą kreskę i pomysł jak to zilustrować, zapraszam do stworzenia jedynego w swoim rodzaju dzieła.

Poniżej początek bajki, żeby było wiadomo o czym mówimy.


Łoś Patoś

W znanym mieście, ba, w stolicy, gdzie od ludzi wręcz się roi
W zwykłym bloku z wielkiej płyty, choć podglądać nie przystoi
Zaglądamy z ciekawością cicho chodząc po tarasie
Do jednego z mieszkań w którym, cała rzecz wnet zacząć ma się.
Pokój pusty, lecz widoczne znaki używania jego
Świadczą o tym, że właściciel jest porządny, słowem - przegość.
Na stoliku ustawione talerzyki i szklaneczki
Widelczyki obok szklanek, mniejsza, większa - dwie łyżeczki
Rzecz to dla nas oczywista, że wytworny podwieczorek
Zaraz będzie miał tu miejsce, jak w niedzielę, choć to wtorek.
Wszystko to za sprawą kogoś, kogo troska oraz miłość
Ma swój upust w ferii potraw, wpływających na otyłość
U tych wszystkich, co ulegną wdziękom pierwszej smaków damy,
Szefa najwspanialszej kuchni, bo domowej - czyli mamy.
Pokój nadal czeka pusty na specjały oraz gości.
Z rozstawionych równo krzeseł, wiemy, że co do ilości
Pięcioosobowa grupa może zasiąść w jednym czasie
Żeby każdy miał swe miejsce. Szóstą także wcisnąć da się,
Ale mama, pani domu starych zasad treść wyznaje
Że gdy zbyt przy stole ciasno, nikt porządnie się nie naje.
Tajemnicą pozostaje czemu dzisiaj, w dzień powszedni
Tak wytworny zgotowano ten bankiecik poobiedni.
Jakaż to okazja spora inspiracją stać się dała
Że odświętnie zaraz siądzie wespół tu rodzina cała.
Trochę głębiej w tym pokoju, w toalecie, tuż za drzwiami
Nasz bohater wiedząc o tym, że za chwilę, z woli mamy
Wraz z rodziną w ważnej sprawie siedzieć będą wszyscy społem
Czyścić się dokładnie kończył, by pachnącym być za stołem
Jeśli dziwi Czytelniku Ciebie to, że z tej łazienki,
Słychać mokre i rytmiczne szorowania głośne dźwięki
Powiesz, że to tak nie bywa, aby dziecko, z takim trudem
Myć zechciało swoje ciało, jakby mocno zaszło brudem
Tedy racje przyznam Tobie. Dzieciom dziś nie zdarza to się,
Lech bohater nasz nie chłopcem jest, lecz ślicznym, miejskim Łosiem.

Ciąg dalszy już w wersji drukowanej.


wtorek, 14 stycznia 2014

Z SERII KLECHDY DOMOWE

Karol leży w łóżku. Ogląda książkę, której celem jest zapoznać dzieci z kształtami i kolorami.
-  A jaki to kolor? - pytam wskazując na zielony.
- Zielony - odpowiada Karol. To wie, w końcu zawsze na skrzyżowaniu krzyczy "no tata, jedź!" kiedy przełączą się światła z czerwonego na zielony właśnie.
- Świetnie - odpowiadam i przekręcam stronę na kolejną - a to?
- Nie wiem - odpowiada, choć wiem, że wie.
- Wiesz.
- Czerwony - uśmiecha się jak sądzę z tego powodu, iż uznał, że żart się udał.
- A ten? - na następnej stronie pokazuje mu biały talerzyk, mydło i mleko w dzbanku.
- Nie wiem - odpowiada, a ja ufam mu, że nie wie.
- No, ale zastanów się. Pasta do zębów ma taki kolor, ściana obok nas. Nie chcesz zgadnąć?
- Nie pamiętam.
- Na pewno wiesz - mówię po raz ostatni, bo nie chcę wracać w koszmarach nastolatka, jako ten, który nigdy nie dawał za wygraną
- Żaden.
- Proszę?
- Żaden, Tata, żaden, no.

Bo przecież biały, w oczach dziecka to nie kolor. To tak jakby wszystko to, co zostanie jak się zabierze wszystkie kolory. Genialne, prawda?

Cały czas zapominamy, że dzieci rodzą się genialne. A my dorośli, tłumacząc, że biały to biały spłycamy tę rzecz niemożebnie. Ach....

WYSTĘPY GOŚCINNE - POMAGAMY DZIECIOM - FUNDACJA POLSAT

Wraz z podsumowywaniem roku przypomniałem sobie, że dorzuciliśmy swoje pięć groszy do  kampanii Fundacji Polsat w 2013. Taki nasz mały wkład do tego, żeby nie zapominać o tym, że są dzieci, którym trzeba pomagać.





poniedziałek, 13 stycznia 2014

Z SERII KLECHDY DOMOWE

- Tata, włącz Małpety - Karol nagle zagadnął siedząc na swoim stołeczku i wpychając do ust o dwa centymetry za duży kawałek jabłka
- Kochanie, włączę Ci wieczorem. Taka jest umowa. Wieczorem oglądamy bajkę. Teraz nie ma małpetów. - odparłem zgodnie z umową, jaką zawarliśmy kilka tygodni temu.
- Są małpety. W telewizorze, tam - pokazał w stronę dużego pokoju.
- Nie ma, Karolku.
- Są.
- Nie ma,
- Są,
- Nie ma Kochanie.
- Tata, są. Uwierz mi. Nie bój się. Włączaj.

Kiedyś czytałem, że dzieci są o 2 lata bardziej inteligentne niż nam się wydaje i o dwa lata mniej niż wydaje się to im. hm...

Więc przestałem się bać. I uwierzyłem. A mapety rzeczywiście tam były. Karol wsadził rano płytę DVD do czytnika...
Źródło zdjęcia - http://www.muppetcentral.com/

WYSTĘPY GOŚCINNE - DZIECISAWAZNE.PL - O PODRÓŻACH

Zdarzyło się mi napisać kolejny artykuł do znajomego portalu dziecisawazne.pl
oto jego kopia i link tamże. 

http://dziecisawazne.pl/daleka-podroz-z-dwulatkiem/

Podróżowanie z dzieckiem jest fantastyczne. Przekonaliśmy się o tym podczas ponad trzytygodniowego, prawie zupełnie niezaplanowanego wyjazdu do Azji z naszym niemalże dwuletnim Karolem. Myśleliśmy, że podczas podróży to my go czegoś nauczymy. Jak się okazało, było zupełnie na odwrót.

1

Z dwulatkiem pod pachą

Wyjazdy z dzieckiem to nic nadzwyczajnego, pod warunkiem że nie chce się kopiować swoich przed-macierzyńskich zachowań i nie zabiera się go na nie do końca zaplanowaną wycieczkę, podszytą nawykami backpackingowymi (nurt backpackerski to odłam podróżników, którzy jadą „w ciemno”, nie rezerwują hoteli przez Internet na miesiąc przed wylotem, pakują plecak maksymalnie do 10 kg na osobę, a w rękach, niczym Biblię, trzymają bezobrazkowy przewodnik pewnej australijskiej firmy) od momentu wylotu, aż po sam powrót. W takiej konfiguracji wydarza się bardzo wiele. Na taką konfigurację zdecydowaliśmy się wyruszając z naszym malcem na podbój Malezji i Indonezji.
Jak zwykle nie zaplanowaliśmy noclegów, ani nawet trasy, jak zwykle wzięliśmy tylko garść gotówki, paszporty, minimum ubrań swoich i taką ilość ubrań Karola, żeby nie robić prania codziennie, i ruszyliśmy na spotkanie z przygodą – z dwulatkiem pod pachą.
4
Przed urodzinami Karola podróżowaliśmy mnóstwo razy w bardzo odległe miejsca i niezmiernie wiele radości sprawiało nam bycie ze sobą oraz dzielenie się na gorąco tym, co widzimy, co przeżywamy i czego doznajemy. Docieraliśmy się jako para, potem jako mąż i żona, dobrze nam było z tym, że takie długie i czasem męczące fizycznie wyjazdy spajały nas i udowadniały, że w sytuacjach wyjątkowych możemy na sobie polegać. Mieliśmy nadzieję, że trzeci uczestnik nie zmieni tego zbytnio. Okazało się jednak, że zmienił. Na szczęście na lepsze.
Wynieśliśmy z tej wycieczki kilka nauk. Wszystkie okazały się pozytywne i wszystkie zaskoczyły nas i w pewnym sensie poprawiły zrozumienie naszego dziecka.

Lekcja pierwsza

Na takiego typu wyjazdach z dzieckiem trzeba brać pod uwagę jego potrzeby. Dla dobra grupy. Dwulatek, mimo iż jeszcze słabo (z racji mizernego wykorzystania zasobu słów oraz narządu mowy) eksplikuje swoje potrzeby, ma je i, chcąc nie chcąc, należy rytm wycieczki dostosowywać do tego, co malec może znieść i czego w danym momencie pragnie. Wakacje to dla niego zabawa, a zwiedzanie Chinatown przez pół dnia może wydać się fascynujące, pod warunkiem że: a) nie ma się 2 lat i b) nie chce się właśnie iść na plac zabaw. Musieliśmy o tym pamiętać.
5

Lekcja druga

Dwulatek może się zgubić, bo bardzo szybko biega. Mieliśmy w pewnym momencie taki niecny plan, żeby henną napisać Karolowi na dłoniach awaryjny numer telefonu jednego z nas, w razie jakby udało mu się zbiec spod naszej kurateli. Potem zmieniliśmy podejście do pilnowania Karola i za każdym razem kiedy nie był przytroczony do wózka (tak, wózek typu parasolka wiele razy uratował nam życie), jedno z nas ogłaszało, że wachta jest jego i że patrzy na młodzieńca nieustająco.

Lekcja trzecia

Dwulatek fascynuje się smakami nie mniej niż jego rodzice. Zauważyliśmy, że Karol świetnie radzi sobie z lokalnym potrawami, co było o tyle praktyczne, że nie musieliśmy zamawiać mu osobnego menu. Poza tym ten mały człowiek miał bardzo jasno określony gust kulinarny, na szczęście pasujący idealnie do tego, co serwowano w Singapurze, Malezji czy na Bali. Kuchnia ta, choć zapewne spłycam zagadnienie, opiera się na hinduskiej, bardzo aromatycznej i gęstej mieszaninie jogurtu i ziół ze stajni garam masala, chińskiej, szybko usmażonej w woku zieleninie zroszonej sosem sojowym i kluskami ryżowymi oraz malezyjskiej ostrej zupie rybnej, której składniki, gdy zobaczy się je przed ugotowaniem, nie zapowiadają absolutnie uczty podniebienia, jakiej doznaje jedzący po podaniu całej potrawy w misce. To oczywiście nie wszystko. To tylko urywek tego, czym potrafi upoić ta szerokość geograficzna. Na szczęście Karol polubił ostrość przypraw, słoność sosów i lekkość ryżowych klusek, a perspektywa takiego posiłku była jednym z najefektywniej działających argumentów podczas prowadzonych po drodze dyskusji. Na szczęście także rejony, jakie udało nam się odwiedzić, są w miarę higieniczne, więc ani my, ani dziecko nie cierpieliśmy z powodu zbytniej niefrasobliwości w doborze barów, w których się stołowaliśmy.
3

Lekcja czwarta

W Azji, zwłaszcza w miejscach rzadko odwiedzanych przez turystów, białe dziecko stanowi wyjątkowe wydarzenie. Północ Malezji (Kotha Baru) to miasto, gdzie zajeżdżają nieliczni. W takich miejscach białe dzieci (a nasz Karol do tego wszystkiego jest jeszcze blondynem) pojawiają się na tyle rzadko, że wzbudzają ogólne poruszenie. I sympatię. Bo Azjaci w ogóle lubią dzieci. Ilość ciastek, owoców, batoników, które Karol dostał, była na tyle duża, że przyznaję, iż ciężko mi było to zliczyć. Ilość uśmiechów i dotknięć, jakimi został obdarowany nasz syn, była jeszcze większa. Nie liczyłem także zdjęć wykonanych komórkami, na których Karol sam, lub z właścicielem danego aparatu, pozował uśmiechając się nieswojo, a następnie… uciekał, gdzie pieprz rośnie.

Lekcja piąta. Bardzo ważna

Karol cieszył się podczas wyjazdu prostymi rzeczami. Nieświadomie nauczył nas tego. Jako dorośli coraz mniej zwracamy uwagę na to, co jest najprostsze i najniezwyklej zwykłe. Któregoś dnia nasz syn wyszedł z małego i podziurawionego zębem czasu drewnianego domku na plaży, stanął na tarasie, popatrzył na zachodzące, ale jeszcze cały czas dość intensywnie operujące słońce, wyciągnął doń rękę i powiedział „tata, ciepło”.
Innego dnia, gdy kopaliśmy w piasku na plaży zamek (który co prawda przypominał bardziej wydmę z racji na płaskość i brak wieżyczek), temperatura otoczenia rozpieszczała nas swoimi wakacyjnymi trzydziestoma stopniami, Karol wsadził rękę w świeżo wygrzebaną przeze mnie dziurę w piasku i kiedy podeszła ona wodą, spojrzał na mnie z błogim uśmiechem i powiedział „tata, zimno”.
2
Te dwa zdarzenia to tylko mały przykład tego, jak Karol zachwycał się prostymi rzeczami, takimi jak ciepło promieni słonecznych, chłód wody na plaży, cień drzewa, obłędny smak jogurtu z mango czy szum morza w nocy, kiedy je tylko słychać, a już nie widać. Kiedy tak patrzyłem na niego, jak odbiera na najprostszą modłę piękno i zwykłość tego, co nas otacza, zrozumiałem, że dzieje się to po to, żebyśmy z moją żoną zobaczyli jak bardzo nie warto gasić w sobie dziecka i jak wiele traci się pozwoliwszy sobie na dorosłość tak hermetyczną, że promienie słońca to tylko UVA, chłód wody to przeziębienie, a sok ze świeżych owoców to brudna szklanka i nifuroksazyd. Karol chciał nam powiedzieć, że w cząstce, choć w maleńkim kawałku, dzieckiem trzeba być przez całe życie. Żeby nie umknęły nam takie podstawowe, a jednak genialne elementy otaczającej nas rzeczywistości. O tym nam przypomniał. Tego ponownie nauczył.

Lekcja szósta

Nic tak nie zbliża jak bycie ze sobą 24 godziny na dobę. W domu mamy dla siebie maksymalnie 5 godzin dziennie. Bo praca, bo zakupy, bo codzienność. Na wakacjach byliśmy zdani na siebie przez cały czas. Były lepsze i gorsze chwile, była podróż przez 13 godzin w jednym samolocie, był płacz i śmiech, sen i szaleństwa. Cała rodzina non stop ze sobą. W pełni. Zobaczyliśmy, jak nasz syn się zmienia. Jak zaczyna mówić, bo właśnie na ten okres przypadł u Karola wysyp słów. Może właśnie dlatego, że wszystko działo się tak raptownie, że dni przelatywały jak w kalejdoskopie i jednak wyjęty został ze swojej strefy komfortu domowego, to właśnie tak szybko przez te trzy tygodnie się rozwijał? A może po prostu mieliśmy w końcu czas na to, aby patrzeć na niego bez przerwy i bardziej uważnie? Nie wiem tego, ale wiem, że gdybym nie był wtedy przy nim cały czas, miałbym wrażenie, że straciłem ważny etap w jego życiu.
Nasza podróż trwała ponad trzy tygodnie. Zwiedziliśmy Singapur, północną i środkową Malezję, oraz jedną z wysp należącą do Indonezji – Bali. Przejechaliśmy ponad dwa tysiące kilometrów autobusami, busikami i samochodami, sześciokrotnie lecieliśmy samolotem. Mieszkaliśmy w motelach i hotelikach o lokalnym standardzie, za to inwestowaliśmy w atrakcje, które przynosiły nam i Karolowi dużo emocji (zoo w Singapurze, podróż łodzią na Perhentian Islands, największy plac zabaw z basenem w Kuala Lumpur). Dziś wiemy, że tę samą trasę zrobilibyśmy z powodzeniem bez Niego, ale jesteśmy pewni, że wcale nie chcielibyśmy jej robić tylko we dwójkę.
Nasz syn niewiele będzie pamiętał z tej podróży, bo w końcu miał dopiero dwa lata, ale wierzę głęboko, że gdzieś w podświadomości pozostaną w nim te momenty, kiedy wszyscy śmialiśmy się do łez, kiedy zasypialiśmy wsłuchani w odgłos falującego morza czy jedliśmy te same kluski z sosem słodko kwaśnym. Na pewno w nas pozostanie takie poczucie, że mimo iż trzeba włożyć w to wiele wysiłku, dalekie podróże i odkrywanie świata bez dziecka są niepełne. Jesteśmy dowodem na to, iż warto zadać sobie trud zabrania ze sobą małego człowieka w nieznane, bo tak wiele można się wtedy o świecie, ale głównie o sobie, nauczyć. Karol udowodnił nam to pokazując, co przeoczylibyśmy, gdyby nie jego obecność. Dzięki, Karol.

czwartek, 2 stycznia 2014

BAKTERIE W SŁUŻBIE RODZICOM


Były dwa momenty w życiu dwuletniego Karola, w których bardzo przydała się teoria bakterii, którą uznałem za stosowne wprowadzić kilka miesięcy temu. Dziś Karol świetnie wie czym są bakterie, jakie złe skutki przynosi ich hodowanie i dlaczego kiedy Tata mówi, iż należy zadbać aby ich nie było, Karol potrafi zacisnąć zęby i pokonać nawet największe lęki. A propos zębów.

Karol myje zęby sam. Od pierwszego roku życia albo nawet jeszcze wcześniej. W momencie kiedy zrozumiał na czym polega trzymanie szczoteczki w ręku wiosłuje w jamie ustnej jak galernik wynajęty na czas określony w celu dopłyniecia do nowych lądów. Efektywność Karola jednak jest dużo gorsza niż rzeczonego wioślarza. Mazanie pastą po zębach, języku, lustrze i podłodze sprawia mu jednak na tyle dużą przyjemność, że trwać to potrafi nawet kilka dobrych minut. I oczywiście chce to robić sam. Ale zęby czyste być muszą więc zacząłem tłumaczyć mojemu synkowi, że po wymyciu przez niego uszczękowienia należy sprawdzić, czy wszystkie bakterie, które miał w buzi zostały wyjęte. W tym celu proszę go o to, aby szeroko otworzył buzię i powiedział aaaa, a ja tą samą szczoteczką będę sprawdzał czy jeszcze się jakieś nie zaplątały. I spokojnie czyszczę mu od piątek po jedynki najpierw na górze, potem na dole i za każdym razem po wyczyszeniu pewnej partii uzębienia pozwalam Karolowi zabierać ze szczoteczki i wyrzucać do umywalki wyimaginowane bakterie.

Karol wie, że bakterie gryzą. Zastanawiałem się, czy wprowadzać mu taki, no powiedzmy sobie szczerze dość drastyczny ich obraz, ale chyba nie ma w tym zbyt dużej dozy przesadyzmu, bo w gruncie rzeczy bakterie potrafią wyrządzić szkodę, a że nie mają malutkich jamochłonów to na razie syn nasz nie musi o tym wiedzieć. Ważne jest to, że perspektywa bycia podgryzionym przez te małe stworzonka, poza regularnym otwieraniem buziaka dała mi jeszcze jedną możliwość, a mianowicie wymycie włosów w sposób taki, żeby nie wiedziała o tym cała klatka z parterem włącznie. Właściwie powiniem wprowadzić dodatkowo pojęcie drożdżaków, bo to one atakują skórę głowy żerując na płaszczu wodno-lipidowym, jaki tworzy się powierzchni głowy, ale tego byłoby chyba za wiele. Bakteria sprawdza się fantastycznie, bo ostatnio Karol po wprowadzeniu terminu bakcyla na włosach niczym potulny baranek przechylił głowę do tyłu i dał sobie wylać cały kubek wody na nią, a potem dzielnie zniósł proces mycia szamponem i płukania. Wcześniejsze próby takiego zabiegu nieprzygotowanemu śmiałkowi groziły trwałym uszkodzeniem trąbki eustachiusza oraz krwawym kikutem, w miejscu gdzie wcześniej miał dłoń. Tym razem wszystko przebiegło bez słowa. Karol cierpiał, zamykał oczy, ale wiedział, że bakterie zmyć trzeba. I był naprawdę dzielny.
Dziękuję wam bakterie. I polecam tę koncepcję do sprawdzenia w praktyce.